Świat

Orbán z Moskwy ruszył do Pekinu. Kto go wreszcie okiełzna? To się może skończyć katastrofą

Viktor Orbán i Xi Jinping, Pekin, 8 lipca 2024 r. Viktor Orbán i Xi Jinping, Pekin, 8 lipca 2024 r. Vivien Cher Benko / Associated Press / East News
Węgierski premier prosto z Moskwy poleciał do Pekinu, gdzie spotkał się z przywódcą Chin. Znów próbuje przekonać świat, że jest emisariuszem pokoju w konflikcie Ukrainy z Rosją. A tak naprawdę służy Kremlowi.

W europejskich kręgach dyplomatycznych i eksperckich coraz częściej pada pytanie, czy istnieje jakaś granica, której Viktor Orbán nie przekroczy. Jeszcze niedawno padało w ramach gorzkiego żartu, dziś jest formułowane na poważnie. Węgierski rząd przestaje utrzymywać jakiekolwiek pozory jedności i solidarności z partnerami w Unii Europejskiej i NATO.

Po wizycie w Moskwie (Orbán jako pierwszy unijny polityk od wybuchu wojny uczestniczył w bilateralnym spotkaniu z Władimirem Putinem) kontynuuje swoją podróż na Wschodzie. Następnym przystankiem okazał się Pekin, gdzie spotkał się z Xi Jinpingiem. Wyraził tu poparcie dla chińskiej inicjatywy pokojowej, która w dużej mierze pokrywa się z propozycją Budapesztu. Opiera się ona na jak najszybszym doprowadzeniu do „krótkotrwałego zawieszenia broni” (cokolwiek miałoby to znaczyć), po którym nastąpiłyby rozmowy pokojowe między Moskwą i Kijowem, prawdopodobnie, choć nie zostało to wyrażone wprost, przy mediacji samego Orbána.

Orbán w Chinach. Co na to Bruksela?

Węgierski premier chwalił Chiny jako „siłę dającą stabilizację na arenie międzynarodowej” i dziękował za „liczne konstruktywne inicjatywy pokojowe”, które wypływają spod ręki Xi. Nawiązał m.in. do projektu, który Chińczycy przedstawili w maju wspólnie z rządem Brazylii – miałby on zakończyć działania na ukraińskim froncie bez orzekania o winie Rosji.

Chiny oficjalnie zachowują neutralność, ale nie jest tajemnicą, że wspierają Kreml: od dostaw sprzętu wojskowego, części i zaopatrzenia po wsparcie finansowe (kupują m.in. paliwa). W maju brytyjski resort obrony poinformował nawet o przekazaniu przez Chińczyków Rosjanom broni ofensywnej, czemu cały czas zaprzeczają. Nie ulega jednak wątpliwości, że Pekin, centralny punkt porządku alternatywnego dla liberalizmu, budujący silne alianse z Iranem, Koreą Północną i całą masą pomniejszych reżimów, musi być teraz postrzegany jako wróg Unii i NATO – nie tylko zresztą w kontekście Ukrainy.

Orbán widzi sprawę inaczej. W jego optyce Chiny są wystarczająco silnym mocarstwem, by wymóc na reszcie świata wstrzymanie dostaw broni dla Kijowa i zakończenie wojny. Co więcej, uważa, że jest w stanie samodzielnie zaprowadzić pokój. I choć Węgry sprawują rotacyjną, sześciomiesięczną prezydencję w Unii, ich lider podkreśla, że wszystko, co robi w polityce zagranicznej, to jego (czytaj: węgierskie) inicjatywy.

Żadna z jego trzech dotychczasowych wizyt zagranicznych: w Kijowie, Moskwie, teraz w Pekinie, nie była konsultowana z nikim w Brukseli. Orbán tego nie ukrywa, jest wręcz dumny z faktu, że idzie pod prąd, przekonany, że uda mu się nakłonić obie strony konfliktu, by przy jego wsparciu i pod auspicjami Chin wstrzymały wymianę ognia. Tak też napisał o swojej wschodniej misji na platformie X, określając ją mianem „Planu Pokojowego 3.0” dla Ukrainy.

Czytaj też: Korzystając z kremlowskich wzorów Orbán knebluje wolne media

Orbán: z Pekinu do Waszyngtonu

Jakie rozumowanie kryje się za działaniami Węgrów? Chodzi o uwolnienie się z izolacji międzynarodowej, w której utknęli, i wzmocnienie własnej pozycji na frontach innych niż europejski. Bez ogródek mówił o tym w piątek Balázs Orbán, szef biura premiera. W czasie corocznej sesji generalnej Europejskiej Rady ds. Stosunków Międzynarodowych (ECFR) w Madrycie Orbán powiedział publicznie, przy całej sali dyplomatów i ekspertów, że „to nie jest nasza wojna”, a „Ukraińcy nie walczą za nas”. Jak dodał, „według analiz tego konfliktu nie da się zakończyć na polu bitwy”, choć nie precyzował, jakiego rodzaju to analizy ani kto jest ich autorem.

Wypowiedź podsumował stwierdzeniem, że choć to nie jest wojna Europy, to Europa na niej traci – wszystkim powinno zależeć na jej zakończeniu. Zwłaszcza że za chwilę w Waszyngtonie władzę znów może objąć Donald Trump, który nie ma ochoty pomagać Ukrainie. Europa powinna jak najszybciej uporać się z wojną, bo i tak zostanie z nią sama. Potem było jeszcze kilka wzmianek o tym, że Węgry reprezentują tylko siebie w tych misjach, ale premier Orbán „jeździ po świecie, zbierając potrzebne informacje na temat warunków do zawarcia pokoju”, by następnie przedstawić je w Brukseli.

Kontekst międzynarodowy jest istotny. Jutro w Waszyngtonie zaczyna się coroczny szczyt generalny NATO. Były premier Holandii Mark Rutte zostanie oficjalnie jego nowym sekretarzem. Będzie też mowa o dalszym wspieraniu Ukrainy, choć niewielkie są szanse na nakreślenie konkretnego planu dla członkostwa Kijowa w strukturach Sojuszu.

Do USA Orbán przyjedzie zapewne prosto z Pekinu, gdzie rozmawiał o sprawach europejskiego i atlantyckiego bezpieczeństwa z przywódcą niedemokratycznego reżimu. Należy głośno zapytać: czyją perspektywę będzie reprezentował? Własną? A jeśli tak – to co to właściwie oznacza? On i jego ludzie otwarcie powielają kremlowską propagandę na temat Ukrainy, a ich założenia strategiczne realizują cele Rosji na froncie. Budapeszt pozycjonuje się nie tyle poza głównym nurtem, ile całkowicie vis-à-vis NATO i UE. Działa na szkodę obu, przy okazji wygaduje bzdury i tworzy alternatywną rzeczywistość.

Z jednej strony bowiem Orbán (i Balazs, i Viktor) mówi nieustannie o potrzebie szanowania suwerenności jako najświętszej wartości, dodając przy tym, że to nie jest wojna Węgrów. W związku z tym nie mają żadnego prawa narzucać Ukraińcom, co mają robić. Z drugiej strony w wojnę się mimo wszystko mieszają, bo chcą pośredniczyć w rozmowach, definiując nie tylko ich kształt, ale i chronologię. Innymi słowy, wojna jest przydatna tylko wtedy, kiedy niskim kosztem można coś na niej ugrać. Wydaje się, że Węgrzy próbują pójść śladem Recepa Erdoğana, który jako pierwszy usiadł w tej sprawie okrakiem na barykadzie. Jest członkiem NATO, ale ani nie potępił Rosji za inwazję, ani nie zamknął swojej przestrzeni powietrznej dla rosyjskich samolotów. Z Putinem też negocjował w miarę regularnie, żeby z obu stron uzyskać dla siebie jak najwięcej korzyści.

Czytaj też: Putin w Pekinie, na dodatek Orbán i talibowie

Orbán: patologiczny solista

Antyzachodnia pielgrzymka Orbána trwa w czasie kolejnego zmasowanego ataku na Ukrainę. W poniedziałek, gdy węgierski premier lądował w Pekinie, Rosjanie ostrzelali Krzywy Róg, rodzinne miasto Wołodymyra Zełenskiego. Zbombardowali Ochmatdyt, bardzo znany ośrodek zdrowia dla dzieci w Kijowie. Tu leczono m.in. najmłodszych pacjentów onkologicznych. Liczba ofiar przekroczyła 20, zdjęcia ze zniszczonych oddziałów obiegają świat.

Nie ma żadnych wątpliwości, że Viktora Orbána to w ogóle nie obchodzi. On, patologiczny solista, gra tylko na własny interes. Należy otwarcie zapytać, jak długo Zachód zamierza to tolerować. On i jego ludzie ignorują Unię i NATO już wyraźnie, publicznie – także dlatego, że nic im za to nie grozi. Jeśli Bruksela nie będzie w stanie go okiełznać, skutki mogą być katastrofalne. Dla wszystkich, nie tylko dla Kijowa.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Andrzej Duda: ostatni etap w służbie twardej opcji PiS. Widzi siebie jako następcę królów

O co właściwie chodzi prezydentowi Andrzejowi Dudzie, co chce osiągnąć takimi wystąpieniami jak ostatnie sejmowe orędzie? Czy naprawdę sądzi, że po zakończeniu swojej drugiej kadencji pozostanie ważnym politycznym graczem?

Jakub Majmurek
23.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną