Orbán z „misją pokojową” u Putina bez unijnego mandatu. Żaden z nich nie jest aniołem pokoju
Sprawdzają się obawy przed węgierską prezydencją w Unii Europejskiej. Premier Viktor Orbán tuż przed objęciem przez Węgry przewodnictwa w UE zapowiedział powstanie nowej skrajnie prawicowej frakcji w nowym Parlamencie Europejskim, który zacznie formalnie funkcjonować w połowie lipca. Zaraz potem wybrał się do Kijowa, gdzie spotkał się z prezydentem Wołodymyrem Zełenskim. W piątek wylądował w Moskwie wraz ze swoim ministrem spraw zagranicznych. Orbána przyjął prezydent Putin. Obie wizyty były samodzielną inicjatywą węgierskiego premiera, który nazwał je dwoma krokami na drodze do pokoju w Ukrainie. Notable unijni odcięli się od tej – niekonsultowanej z nimi – „misji pokojowej”.
Orbán nie ma mandatu UE
Stanowisko Unii jest jasne: Rosja jest agresorem, Ukraina ofiarą agresji, pokój jest pożądany, ale nie na warunkach agresora i z udziałem samej Ukrainy. W Kijowie Orbán miał zachęcać Ukrainę do rozejmu. Zawieszenie ognia przez obie strony miałoby ułatwić późniejsze rokowania. To nonsens, odpowiedziały Ukraina i Unia, bo taki rozejm zamroziłby tylko konflikt, dał czas Rosji do nabrania sił na kolejny atak i przyzwyczaił świat do bezprawnej okupacji czterech obwodów i Krymu, w sumie 20 proc. terytorium Ukrainy.
Zełenski wysłuchał Orbána. Dowiedział się, z czym Węgier przybywa. Po spotkaniu podkreślił, że nie doszło do żadnego porozumienia. W mediach pojawił się wątek mniejszości węgierskiej w Ukrainie. Orbán naciska na respektowanie jej praw w państwie ukraińskim. W zamian miałaby powstać szkoła dla dzieci ukraińskich uchodźców na Węgrzech.
Obie wizyty węgierskiego premiera wyglądają na operację wizerunkową bez pokrycia. Orbán nie ma mandatu Unii do występowania w jej imieniu. Putin na konferencji po spotkaniu z Orbánem przedstawił go, wbrew faktom, jako szefa Rady Europejskiej. Rosjanin robi to celowo, by zdobyć uznanie w kraju i zagranicą jako polityk gotowy do rozmów pokojowych i gracz z najwyższej półki, do którego pielgrzymuje w tej sprawie sam lider UE.
Tymczasem ani Putin, ani Orbán nie są aniołami pokoju. Putin dąży do unicestwienia ukraińskiej niepodległości i prozachodniego kursu ekipy Zełenskiego. Orbán, któremu wyrósł poważny konkurent w polityce krajowej, chce umocnić swoją dominację nad Węgrami, strasząc obywateli eskalacją konfliktu w Ukrainie. Kreuje się na jedynego w Unii orędownika pokoju. Jego „misja pokojowa” ma dwóch adresatów: opinię międzynarodową zmęczoną konfliktem i społeczeństwo węgierskie.
Czytaj też: Korzystając z kremlowskich wzorów Orbán knebluje wolne media
Węgierska prezydencja będzie pasmem turbulencji
W rzeczywistości nie ma jednak mocy sprawczej. Prezydencję chce wykorzystać do forsowania swoich priorytetów, czyli zniszczenia paktu migracyjnego i rozbicia jedności UE w sprawie agresji Rosji i pomocy napadniętej Ukrainie. Jest jedynym liderem w Unii otwarcie dążącym do zmiany unijnej narracji o wojnie w Ukrainie. Liczy na wsparcie sił skrajnie prawicowych dążących do takiego „appeasmentu” z Rosją Putina. Ma w tym swoje interesy polityczne i materialne i nimi się kieruje, a nie pragnieniem sprawiedliwego zakończenia konfliktu w Ukrainie. Pierwsze dni węgierskiej prezydencji zapowiadają, że będzie ona pasmem turbulencji. Nowy Parlament Europejski i nowe władze UE są na to przygotowane. Przed objęciem prezydencji przez Węgry toczyła się w unijnych gremiach dyskusja, czy należy do niej dopuścić. Uznano, że reguły unijne muszą być uszanowane. Odebranie Węgrom prezydencji byłoby złym precedensem. Unia ma dość sił i środków, by otorbić orbánizm.
Czytaj też: Putin w Pekinie, na dodatek Orbán i talibowie