Słońce nad błotami
Łukaszenka już 30 lat twardo rządzi Białorusią. Idzie klasyczną drogą dyktatorów i dziwaczeje
Prezydent Białorusi Aleksandr Łukaszenka wciąż znajduje sobie nowe role. Pomógł Rosji w agresji na Ukrainę. Wykorzystuje tysiące migrantów w konflikcie hybrydowym z Polską. Buduje sojusz z Chinami. Dorasta już drugie pokolenie nieznające innej Białorusi, wychowane w kulcie dyktatora.
Ten stan zabezpiecza białoruski system, który ma jeden cel: utrzymać Łukaszenkę przy władzy. Patrząc z tej perspektywy, łukaszenkizm jest w pełnym rozkwicie. Prezydent Białorusi, teoretycznie skazanej na status głębokiej europejskiej prowincji, uczestniczy w najważniejszej dziś rozgrywce geopolitycznej. Stoi w pierwszym szeregu walki o obalenie prymatu Zachodu. Jest najwierniejszym i niezbędnym sojusznikiem Władimira Putina.
Wojna z Ukrainą miała być krótka i zwycięska, a zamieniła się w trudne do zakończenia walki przewlekłe. Ceną, jaką Łukaszenka zapłacił za pomoc Putinowi, były dotkliwe sankcje nałożone na hity eksportowe białoruskiej gospodarki, m.in. nawozy sztuczne. I zamknięcie wielu przejść granicznych, co utrudniło przemyt papierosów do Unii Europejskiej – ich kontrabandę organizuje białoruskie państwo, czerpiąc z tego miliardowe zyski.
Mimo tych wszystkich problemów Łukaszenka w swoim stylu znów spadł na cztery łapy. Tak, jest współwinny agresji, ale jego wojsko bezpośrednio w niej nie uczestniczyło. Analitycy podejrzewają, że o niewysłaniu białoruskich oddziałów za Prypeć zdecydowało rosyjskie przekonanie o ich miernej wartości bojowej. A to uchroniło je przed podzieleniem losu pierwszego rzutu wojsk rosyjskich, do szczętu zniszczonego przez bitnych Ukraińców.
Może i dla białoruskich towarów zamknęło się wiele możliwości na zachodzie Europy, lecz również Rosja została objęta bolesnymi sankcjami. Wykruszyli się też tradycyjni sprzymierzeńcy Kremla, na czele z Kazachstanem i Armenią.