Orbán w Kijowie zachęca do rozejmu z Rosją. Co „kumpel Putina” chce ugrać węgierską prezydencją w Unii?
Szczegółów negocjacji do tej pory nie przedstawiono. Ani Viktor Orbán, ani Wołodymyr Zełenski nie podjęli tematu na konferencji prasowej po wizycie węgierskiego premiera w Kijowie. Wiadomo jedynie, że ten pierwszy, jak sam mówi, zapytał ukraińskiego prezydenta o „możliwość zrobienia pauzy w działaniach wojennych, zaprzestania ognia, co przyspieszyłoby tempo rozmów pokojowych”. Nie przedstawił ani możliwych ram czasowych, ani warunków brzegowych. Zełenski wielokrotnie zaś podkreślał, że jest gotów zasiąść do stołu pod warunkiem m.in. opuszczenia przez Rosjan terytorium Ukrainy – na co z kolei nie zgodzi się Moskwa, próbująca wymusić na Kijowie zaprzestanie przyjmowania zachodniej pomocy. Orbán, główny hamulcowy UE w zakresie przekazywania zbrojeń i pieniędzy na rzecz Ukrainy, od dawna w mniej lub bardziej bezpośredni sposób apelował o zakończenie działań wojennych. Teraz występuje w podwójnej roli – jako premier swojego kraju i szef rządu państwa sprawującego unijną prezydencję.
Orbán w Kijowie, Putin za plecami
Z pewnością on sam liczy na to, że taka sytuacja wzmocni siłę jego przekazu. Zwłaszcza że zachowuje się, jakby rzeczywiście mówił w imieniu całej wspólnoty. Dał temu dowód we wpisie na Facebooku, gdzie stwierdził, że „celem węgierskiej prezydencji jest rozwiązanie ważnych problemów, przed którymi stoi Unia”. Właśnie dlatego jako miejsce swojej pierwszej wizyty zagranicznej w podwójnej roli wybrał Kijów. Naciskał na Zełenskiego, by najpierw wstrzymać ogień na froncie, a potem usiąść do negocjacji z Władimirem Putinem – nie odwrotnie. Zdaniem Orbána przyniosłoby to bardzo potrzebny przełom, który w przeciwnym razie się nie pojawi. Radio Wolna Europa, które jako jedno z pierwszych mediów doniosło o propozycji rozejmu, zauważa, że węgierski premier jest jednym z niewielu zachodnich przywódców, którzy spotkali się osobiście z Putinem od rozpoczęcia pełnoskalowej inwazji na Ukrainę. Rosyjski przywódca unika zarówno uczestnictwa w szczytach multilateralnych, jak i jakichkolwiek podróży na Zachód – także dlatego, że jest ścigany międzynarodowym listem gończym przez Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze.
Według dzienników „The Guardian” i „Financial Times” ważnym podtekstem wizyty Orbána w Kijowie była również sytuacja węgierskiej mniejszości mieszkającej po ukraińskiej stronie granicy. Orbán, znany nostalgik Wielkich Węgier, czyli kraju z kształtem granic sprzed traktatu z Trianon z 1920 r., wielokrotnie stawiał się w pozycji obrońcy praw tej grupy. Jego wypowiedzi na temat Węgrów mieszkających na terenach niegdyś należących do tego kraju niejednokrotnie miały charakter rewizjonistyczny. Dlatego od czasu inwazji polityk ten uważany jest za rosyjskiego konia trojańskiego wewnątrz Unii Europejskiej. Nie tylko z powodu jego wieloletnich i bliskich związków z Putinem, ale też możliwych korzyści, które mógłby próbować odnieść w przypadku całkowitej klęski Ukrainy i rozpadu tamtejszego państwa. Hipoteza, jakoby Budapeszt chciał przyciągnąć do siebie całe Zakarpacie i połączyć tamtejszych Węgrów z macierzą, wydaje się raczej mało prawdopodobna – co oczywiście nie znaczy, że Orbán zrezygnowałby z wywierania wpływów na tę część Ukrainy w inny – miękki, bardziej polityczny – sposób.
W szerszym kontekście znaczenie ma również fakt, że dla węgierskiego premiera to pierwsza wizyta w Kijowie od początku wojny. Na tym tle też się wyróżnia, także w sposób negatywny. O ile większość europejskich liderów pojawiła się w Kijowie już w pierwszych tygodniach po inwazji, a w 2023 r. byli tam też przedstawiciele USA, RPA, Japonii czy Egiptu, o tyle Orbán zwlekał tak długo, jak to możliwe. Nic zaskakującego, bo Budapeszt nigdy otwarcie ani nie poparł Kijowa w tym konflikcie, ani też nie wskazał na polityków Kremla jako sprawców tragedii ukraińskiego narodu. Chłodnej recepcji Orbána, nawet biorąc pod uwagę węgierską prezydencję, należało się więc spodziewać. I dość dobrze odzwierciedlały to we wtorek ukraińskie media, które pisały o nim przede wszystkim jako o „kumplu Putina”, pomijając jego pozostałe przymioty i formalnie sprawowane funkcje.
Czytaj też: Korzystając z kremlowskich wzorów Orbán knebluje wolne media
Zełenski robi dobrą minę do złej gry
Wybierając Kijów na miejsce swojej pierwszej podróży, Orbán postawił też w dość niekomfortowej sytuacji samego Zełenskiego. Obaj politycy wielokrotnie w ostatnich dwóch latach krytykowali siebie nawzajem, choć nigdy bezpośrednio – gdyż do bilateralnych kontaktów nie dochodziło. Węgierski premier, wygrywając wybory parlamentarne w 2022 r., określił nawet ukraińskiego przywódcę mianem „przeciwnika, którego musiał pokonać” – co we wtorek przypomniała agencja AFP. Chodziło mu o jednoznaczne poparcie dla Ukrainy, które deklarowała na Węgrzech liberalna opozycja. Dla Orbána Zełeński był więc – i pewnie nadal jest – nikim innym, tylko zagranicznym agentem wpływu próbującym mieszać się do wewnętrznych spraw Węgrów. Z kolei ukraiński prezydent wielokrotnie wytykał władzom w Budapeszcie lojalność, a nawet służalczość wobec Putina i blokowanie zachodnich inicjatyw pomocowych. Teraz, kiedy Orbán przyjechał do Kijowa, Zełenski musiał robić dobrą minę do złej gry. Raczył więc dziennikarzy okrągłymi formułkami o „radości z faktu, że Unia i Ukraina mają wspólne priorytety” – choć on sam wie, że wcale nie może być tego pewien, przynajmniej w kontekście Węgier.
Dla samego Orbána to natomiast kolejna próba wyrwania się z międzynarodowej izolacji, która pogłębia się wokół niego od jakiegoś czasu. Fidesz, macierzysta partia premiera, została wykluczona z Europejskiej Partii Ludowej i pozostaje bez frakcji w Parlamencie Europejskim. Niespecjalnie do sojuszu z nim palą się wielcy gracze europejskiej prawicy – Marine Le Pen i Giorgia Meloni. Unia Europejska stała się coraz sprawniejsza w omijaniu węgierskiego weta w sprawie pomocy dla Ukrainy i innych inicjatyw międzynarodowych. Lojalnym partnerem dla Orbána jest już właściwie tylko Donald Trump i jego polityczne środowisko. Przy czym to sojusz ryzykowny, bo nie ma pewności, że były prezydent USA wróci do Białego Domu po listopadowych wyborach.
Czytaj też: Putin w Pekinie, na dodatek Orbán i talibowie
Trudne sześć miesięcy dla UE
Dlatego Węgrzy szukają sojuszników bliżej siebie – w niedzielę powołali do życia Patriotów dla Europy, nową grupą polityczną (jeszcze nie frakcję) w Parlamencie Europejskim. Orbán działa z byłym czeskim premierem Andrejem Babiszem oraz szefem Austriackiej Partii Wolności Herbertem Kicklem. To politycy wpływowi w swoich krajach, ale na arenie międzynarodowej raczej mało znani. Na razie to jedyne postaci gotowe blisko współpracować z Orbánem.
Co nie znaczy, że krąg ten się nie poszerzy – właśnie dlatego, że Węgrzy mają teraz w ręku dodatkowego asa w postaci unijnej prezydencji. Chociażby z tego powodu żadnej, nawet najbardziej niekonkretnej propozycji węgierskiego premiera nie można bagatelizować. Mgliste założenia jego projektów to celowy zabieg – im mniej precyzuje, tym mniej zrazi do siebie innych. Już teraz widać, że Unię i sojuszników Ukrainy czeka długie i nerwowe sześć miesięcy.