Świat

Wybory we Francji: nikt nic nie wie. Jak nigdy. Czy Macron odzyska wyborców w drugiej turze?

Prezydent Emmanuel Macron, 30 czerwca 2024 r. Prezydent Emmanuel Macron, 30 czerwca 2024 r. Yara Nardi / Reuters / Forum
Do tej pory Macron wiele zyskał, grając na taktyczne głosowanie Francuzów na korzyść frontu republikańskiego. Stawianie tamy skrajnej prawicy może się wydawać szlachetne, ale nie jest pewne, czy wyborcy docenią takie masowe wezwania do głosowania na mniejsze zło.

W wyborach 30 czerwca Francuzi oddali głosy na swoich ulubionych kandydatów – w zasadzie podobnie głosujemy w Polsce. Gdyby był to koniec procesu i liczono by mandaty ordynacją proporcjonalno-większościową, układ w parlamencie przypominałby obecny polski Sejm: Rassemblement National (Zrzeszenie Narodowe – raczej w sensie zjazdu niż zjednoczenia), który zebrał 33,15 proc. głosów, byłby największym klubem, ale daleko byłoby mu do większości. Lewica z wynikiem 27,99 proc. byłaby zapewne rozgrywającą formacją, jeśli chodzi o budowanie koalicji, choć jeszcze o tym porozmawiamy. Macroniści, którzy w 2017 r. zaczęli od nazwy En Marche! (W drogę!), przeszli przez Renaissance (Odrodzenie) i teraz nazywają się Ensemble (Razem), wylądowali z trzecią pozycją i nieco ponad jedną piątą głosów (20,83 proc.). Nadawaliby się na mocnego skrzydłowego koalicji.

W rolę francuskiego PSL z 6,57 proc. poparcia wcieliliby się Republikanie, czyli centroprawica, która w międzyczasie zjechała mocno na prawo. Polskiego progu nie przekroczyłoby osiem sił politycznych, które w sumie otrzymały mniej więcej 11,5 proc. głosów. W skrócie – my pewnie bylibyśmy zadowoleni, choć wciąż przerażeni mapą pokolorowaną na brązowo (okręgi z najwyższym poparciem dla RN).

Czytaj też: Le Pen ma złowieszczy plan? Co się o wyborach pisze na świecie

Wybory we Francji: bitwa w trójkątach

Tylko że Francja nie jest Polską i rządzi się ordynacją większościową – deputowani są wybierani w 577 okręgach jednomandatowych. Dawniej podziały partyjne były przez to wyraźnie widoczne na mapie: było wiadomo, że np. Bretania jest lewicowa z domieszką nacjonalizmu, Marsylia całkiem lewacka, Prowansja i zachód aglomeracji paryskiej to konserwatyści...

Dzisiaj już nic nie wiadomo. I trochę takie jest to oczekiwanie na wyniki drugiej tury: nic nie wiadomo. Może coś by się jeszcze dało przewidzieć, gdyby to były drugie tury jak dawniej, czyli pojedynki dwóch sił największych w danym obszarze. Ale to być może pierwsze takie wybory, w których druga tura do złudzenia przypomina pierwszą, bo w większości okręgów o mandat będzie się biło co najmniej troje kandydatów (do drugiej tury wchodzą wszyscy, którzy przekroczą 12,5 proc. poparcia przy co najmniej 25-proc. frekwencji). Do tej pory był to ułamek okręgów, np. w 2017 r. był tylko jeden taki przypadek, a w 2022 – siedem. Teraz jest ich 311 (306 trójkątów i pięć czworokątów), czyli znakomita większość.

Co ciekawe, liczba kandydatów wybranych w pierwszej turze ponad połową głosów też jest bardzo wysoka, najwyższa od 2007 r. – dziś 72, wtedy 110. W drugiej turze wygrywa się już po prostu większością głosów, więc zaczęły się targi, kto komu przekaże głosy (lewica macronistom, macroniści lewicy, Republikanie lewicy lub – znacznie rzadziej – odwrotnie) w celu pobicia nacjonalistów. Lewicowa koalicja zapowiedziała, że tam, gdzie jej kandydat lub kandydatka weszła jako trzecia, wycofają się z „trójkąta” automatycznie. Ale w większości okręgów to macronowskie Ensemble wprowadza trzecią osobę kandydacką.

Wstępna kalkulacja w „Le Monde” wskazuje na ponad 160 możliwych ustąpień z trójkątów i czworokątów na podstawie deklaracji złożonych w niedzielę w nocy i poniedziałek rano – to znaczy, że zerojedynkowo między starym systemem a nacjonalistami Francuzi będą wybierać w 354 okręgach, a nie – jak wynikałoby z wyników pierwszej tury – w zaledwie 190.

Czytaj też: Małe trzęsienia ziemi. Kto będzie teraz motorem Unii? I o co chodzi Europejczykom

Czy francuscy wyborcy to kupią?

Stawianie tamy skrajnej prawicy może się wydawać szlachetne, ale tak naprawdę nie jest pewne, czy wyborcy docenią takie masowe wezwania do głosowania na mniejsze zło. Między kandydatami lewicy i centroprawicy w okręgach, gdzie doszło do wycofania, różnice głosów potrafiły być niewielkie, często ok. 0,5 proc. – jeśli więc ktoś głosował na lewicę z nadzieją na radykalną zmianę, to raczej nie przekona go więcej tego samego macronizmu (za to centroprawicowi wyborcy mogą zaprotestować przeciwko konieczności oddania głosu na lewicę).

Front republikański, czyli tradycja głosowania zrywem na formacje prodemokratyczne, jest już trochę wyświechtany i przetarty na łokciach, zwłaszcza że to wybór między obietnicami dobrze ubranych autokratów z RN a zapewnieniami, że nic się nie da zrobić, ze strony potulnych dworzan prezydenta rządzącego dekretami.

Choć z początku wydawać się mogło, że przyspieszone wybory to sposób na wyjście z parlamentarnego pata (ile reform można przepychać kolanem, licząc, że się uda, bo lewica nie poprze wniosków o wotum nieufności prawicy i vice versa?), niedługo po ogłoszeniu terminu nowej elekcji stało się jasne, że obóz Macrona wcale nie chce budować szerokiej koalicji, takiej jak polska koalicja 15 października, a przeciwnie, stara się pokazać, że lewicowy Front Ludowy jest równie nie do przyjęcia co Rassemblement National. Po debacie, w której przedstawiciel lewicy Manuel Bompard zrobił bardzo dobre wrażenie, wielki biznes i „rynki” wysłały sygnały paniki – według materiału w serwisie Reutersa giełdy zdecydowanie wolałyby u władzy nacjonalistów niż lewicę.

Czytaj też: Francuska ruletka z wyborami. Czy Macron też zgotuje sobie polityczne Waterloo?

Wybory we Francji: biznes i walka o rząd dusz

Taki stan rzeczy satysfakcjonowałby również „francuskiego Ruperta Murdocha”, medialnego magnata Vincenta Bolloré, który starał się doprowadzić do aliansu prawicowych Republikanów z RN (Eric Ciotti, przewodniczący partii, został w przyspieszonym trybie wymieniony przez aktyw Republikanów, który chlubi się ciągłością postaw od czasów de Gaulle’a). Kiedy to się nie udało, media należące do koncernu Bolloré (właściciela m.in. Canal+ oraz popularnej gazety niedzielnej „Le Journal du Dimanche”) podjęły bezprecedensowy zmasowany atak na Nowy Front. Padały stwierdzenia, że lewica jest „antyfrancuska”, w gruncie rzeczy jest „partią imigrantów”, ponadto media należące do koncernu zdecydowanie wzmocniły radykalnie prawicowy przekaz.

Według publicznego serwisu France24 Bolloré idzie ręka w rękę z Rassemblement National i spodziewa się sporych zysków w przypadku dojścia radykałów do władzy. Jeśli jednak większość utrzyma „front republikański”, prodemokratyczny, będzie się musiał liczyć z poważnymi konsekwencjami – np. jego popularny kanał CNews otrzymał rekordową liczbę upomnień od francuskiego regulatora Arcom, a w przyszłym roku będzie zobowiązany odnowić licencję nadawczą. W grę wchodzą oczywiście ogromne zyski, ale także rząd dusz.

Czytaj też: Macron rozwiązuje parlament. Znad Sekwany płyną nad Europę czarne chmury

Ile dziś waży głos Macrona

Wyniki pierwszej tury wskazują, że macronowskie gambity z omijaniem debaty parlamentarnej nad kluczowymi reformami politycznie nie były opłacalne. Ludzie potrzebują zmiany, zwłaszcza zatrzymania spadającej stopy życiowej, i będą się po nią zwracać albo do lewicy, która daje gwarancje utrzymania standardów demokratycznych, albo do skrajnej prawicy, która zapowiada sprzeczne z konstytucją i prawem międzynarodowym traktowanie migrantów, ograniczanie praw osób z podwójnym obywatelstwem i inne niedemokratyczne rozwiązania, ale bardziej niż lewica podoba się światu finansów i wielkich korporacji.

Do tej pory urzędujący prezydent wiele zyskał, grając na taktyczne głosowanie Francuzów na korzyść frontu republikańskiego – np. w starciach z Marine Le Pen. W poniedziałek z ociąganiem postanowił się odwzajemnić i oficjalnie wezwał Francuzów i Francuzki, którzy cenią ład demokratyczny, do głosowania na Nowy Front Ludowy. Druga runda już 7 lipca – wtedy zobaczymy, czy głos skompromitowanego prezydenta jest wciąż silniejszy niż Vincenta Bolloré i jemu podobnych.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną