Świat

Przedwyborcza debata we Francji. Skrajna prawica walczy o władzę. Pomysły jak u Ziobry

Od lewej: lider skrajnie prawicowej partii Rassemblement National (Zgromadzenie Narodowe) Jordan Bardella, premier Gabriel Attal i członek skrajnie lewicowej La France Insoumise (Francja Nieujarzmiona) Manuel Bompard. 25 czerwca 2024 r. Od lewej: lider skrajnie prawicowej partii Rassemblement National (Zgromadzenie Narodowe) Jordan Bardella, premier Gabriel Attal i członek skrajnie lewicowej La France Insoumise (Francja Nieujarzmiona) Manuel Bompard. 25 czerwca 2024 r. Dimitar Dilkoff / Associated Press / East News
Do debaty przedwyborczej stanęli trzej potencjalni kandydaci na premiera. Było sporo o pieniądzach i migrantach, zabrakło wątków europejskich.

Wtorkowa debata przed przyspieszonymi wyborami parlamentarnymi we Francji według części komentatorów była „pasjonująca”, zdaniem innych – „przygnębiająca”. W tle – wzrost popularności obozu skrajnej prawicy, największy spadek siły nabywczej Francuzów od 40 lat, rating kraju obniżony do A-, deficyt publiczny znacząco przekraczający nie tylko traktatowe 3 proc., ale nawet założone w budżecie 4,9 proc., niepokoje społeczne i brak poczucia bezpieczeństwa w miastach.

Francja. Trzech kandydatów na premiera

Udział w debacie wzięli wyłącznie potencjalni kandydaci na premiera – obok Gabriela Attala z obozu prezydenckiego, dawniej ministra edukacji, który dziś walczy o utrzymanie stołka, zasiadł Jordan Bardella, przewodniczący partii Rassemblement National (Zgromadzenie Narodowe, spadkobierca Frontu Narodowego), oraz Manuel Bompard, koordynator La France Insoumise (Francji Nieujarzmionej), który mówił jako przedstawiciel szerokiej koalicji lewicowej Nuveau Front Populaire (Nowy Front Ludowy).

Nie zaproszono nikogo z Les Républicains (centroprawicy) ze względu na znikome prawdopodobieństwo osiągnięcia przez tę partię wyniku pozwalającego na przedstawienie przyszłego szefa rządu. Zarówno Bardella, jak i Attal utyskiwali przed dyskusją, że nie będą debatować z Jean-Lukiem Mélenchonem, w którym upatrywali logicznego kandydata na premiera z ramienia lewicy – lewica odparła ich zarzuty, argumentując, że nikt nie będzie wskazywać im ich własnego premiera, zwłaszcza jeszcze przed wyborami… Bompard starał się przedstawiać zróżnicowane stanowiska koalicjantów – np. część lewicowców popiera energetykę nuklearną, a część, w tym jego macierzysta La France Insoumise czy zieloni, jest jej zdecydowanie przeciwna.

Ton wątpliwości, podkreślanie roli debaty i „demokracji parlamentarnej” wyraźnie odróżniły reprezentanta lewicy od jego interlokutorów, którzy, każdy na swój sposób, podkreślali konkretne programy i stawiali na decyzjonizm (nawet tam, gdzie ich propozycje – przede wszystkim Bardelli – były mocno skonfliktowane z konstytucją).

Czytaj też: Le Pen ma złowieszczy plan? Co się o wyborach pisze na świecie

Pomysły à la Zbigniew Ziobro

Francja nie ma się dobrze, co do tego wszyscy byli zgodni, choć Attal zdecydowanie bronił polityki rządu, w tym niepopularnej reformy emerytur, wydawał się również zadowolony ze swojej schedy jako ministra edukacji, mimo że jednym z tematów uznanych za palący była narastająca przestępczość młodocianych. Bardella rozgrywał niepokoje, podkreślając, że „nie ma ani jednego Francuza, ani jednej Francuzki, którzy nie baliby się o swoje bezpieczeństwo”, postulując zaostrzenie kar, a nawet odbieranie zasiłków rodzicom młodych recydywistów. „Potrzebujemy zwrotu w stronę bezpieczeństwa” – grzmiał szef turbokonserwatystów, prawdopodobnie nieświadomie powielając tony i pomysły Zbigniewa Ziobry i jego akolitów, postulując np. przywrócenie minimalnego wymiaru kary, co miałoby jego zdaniem przynieść efekt mrożący.

Nie zabrakło elementów ponuro-humorystycznych, np. gdy Bardella przekonywał, że należy zakazać dostępu do kluczowych stanowisk w państwie osobom o podwójnym obywatelstwie (podobne rozwiązanie wprowadzono w Polsce w 1968 r., co skończyło się stygmatyzacją i de facto wypędzeniem większości ocalałych z wojny polskich Żydów). Attal wspomniał wówczas o niejakiej Tatianie Volokhowej, doradczyni RN do spraw europejskich, która, tak się składa, ma podwójne obywatelstwo – francuskie i rosyjskie. „Pańskie sugestie stygmatyzują 3,5 mln obywateli Francji” – podkreślił urzędujący premier.

Czytaj też: Małe trzęsienia ziemi. Kto będzie teraz motorem Unii? I o co chodzi Europejczykom

Imigracja: tradycyjna kość niezgody

Intrygująco wybrzmiały stanowiska na temat imigracji. Bardella przedstawił dość radykalny program, m.in. likwidacji prawa ziemi (ius solis, zasady przyznawania obywatelstwa dzieciom urodzonym na danym terytorium), które w pewnym zakresie w kraju funkcjonuje. Chciał również mocnego ograniczenia dostępu do tzw. AME, państwowej pomocy medycznej, koszyka usług (przedstawiał to jako nieograniczony dostęp do opieki zdrowotnej – mijał się z prawdą) dostępnego dla osób bez ważnych dokumentów pobytowych. Przedstawiciel skrajnej prawicy argumentował, że imigracja „podważa naszą tożsamość, nasze bezpieczeństwo i bilans wydatków publicznych”.

Wizji tej przeciwstawił się Bompard, argumentując, że we Francji żyje „19 mln osób mających przodków z zagranicy. To jeden na czterech naszych obywateli”. Zdaniem lewicy „imigracja nie kosztuje; w ciągu ostatnich dziesięciu lat imigranci dla nas zarabiali”. Lewicowy polityk chciałby „przede wszystkim oddziaływać na przyczyny migracji, żeby ludzie nie mieli potrzeby wyjeżdżać ze swoich krajów, (…) ale jeśli ktoś przyjeżdża do Francji, moim zdaniem mamy obowiązek go przyjąć” – przekonywał, choć bez większego oddźwięku. Bardella zauważył jedynie ironicznie, że „powinniśmy przyjmować więcej ludzi, staniemy się bardzo bogaci”.

W przeciwieństwie do poprzednich kampanii, zwłaszcza obu prezydenckich, które Emmanuel Macron rozgrywał kartami europejskimi, podsycając marzenia Francuzów o byciu rozgrywającymi w Unii, tym razem tematyka europejska nie zdominowała debaty. Dla obozu prezydenta jest to trudny temat w związku z wszczętą niedawno wobec Francji procedurą nadmiernego deficytu (co spotkało i Polskę). Jedynie Bardella zasugerował, by odchudzić wydatki budżetowe, zmniejszając francuskie wpłaty do budżetu UE.

Czytaj też: Macron rozwiązuje parlament. Znad Sekwany płyną nad Europę czarne chmury

Francuski imposybilizm

Premier Attal nie wytrzasnął z rękawa nowej wizji dla starej Francji, starał się przede wszystkim pokazywać kompetencje obozu władzy i programową rozrzutność swoich konkurentów. Przekonywał o konieczności dyscypliny budżetowej, której jego zdaniem nie dałoby się utrzymać przy wdrażaniu pomysłów skrajnej prawicy (obniżki VAT na energię z 20 do 5,5 proc. czy lewicowego postulatu skasowania VAT na artykuły pierwszej potrzeby).

To prawda, że Francja boryka się dzisiaj z ogromnym długiem publicznym, rzędu 110 proc. PKB (średnie zadłużenie w strefie euro to 88,6 proc.), a deficyt za 2024 już przekroczył założenia o 0,6 pkt proc. Podnoszenie podatków nie wchodzi w grę, podwyższony wiek emerytalny budzi ogromne protesty. Według premiera stymulacja wzrostu PKB przez postulowane przez lewicę podniesienie płacy minimalnej oraz podwyżki w sektorze budżetowym również nie wchodzą w grę. Jarosław Kaczyński miał na to kiedyś własny neologizm – „imposybilizm”. Z debaty dość jasno wynika, że niebawem nad Sekwaną zaczną wymyślać francuską wersję tego słowa…

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Sport

Iga tańczy sama, pada ofiarą dzisiejszych czasów. Co się dzieje z Polką numer jeden?

Iga Świątek wciąż jest na szczycie kobiecego tenisa i polskiego sportu. Ostatnio sprawia jednak wrażenie coraz bardziej wyizolowanej, funkcjonującej według trybu ustawionego przez jej agencję menedżerską i psycholożkę.

Marcin Piątek
22.09.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną