Zaczęła się ostatnia prosta prowadząca do szczytu NATO w Waszyngtonie. Start odgwizdali ministrowie obrony w Brukseli. Przez najbliższy miesiąc trwać będzie szlifowanie komunikatu końcowego w tych paragrafach, które budzą jakieś kontrowersje. Zgodnie z tradycją większa część tego podstawowego oświadczenia na temat bezpieczeństwa transatlantyckiego jest już gotowa, opracowana przez urzędników Kwatery Głównej wspierających się radą żołnierzy.
Czytaj też: W okopach siedzą piekielnie zmęczeni 50-latkowie
NATO bierze Ukrainę na siebie
NATO to sojusz polityczno-wojskowy i choć na co dzień widzimy bardziej tę drugą część, w postaci ćwiczeń, szkoleń, wizyt wielogwiazdkowych generałów, to jednak przy okazji „szczytów”, czyli spotkań Rady Północnoatlantyckiej na szczeblu głów państw i szefów rządów, polityczno-urzędnicza struktura bierze górę nad wojskową. Zadaniem kilkudziesięciu z kilku tysięcy cywilnych pracowników centrali jest to, by tak ubrać w słowa treści przewidywalne, a nawet powtarzalne, żebyśmy za każdym razem mieli wrażenie historycznej i przełomowej chwili, zmieniającej – zawsze na lepsze – bezpieczeństwo Europy i północnej Ameryki.
Nie inaczej będzie na lipcowym szczycie, który wymaga tym większej „historyczności”, że odbywa się w 75. urodziny NATO, i tym większej „przełomowości”, że następuje po ponad dwóch latach nowej wojny w Europie, w której NATO formalnie nie jest stroną wojującą, a jednak tkwi w niej po same uszy.
Głównym zadaniem tej ekwilibrystyki będzie stworzenie wrażenia, że Ukraina znalazła się jeszcze bliżej NATO, mimo iż zgody na jej zaproszenie jak nie było, tak nie ma. Głównym narzędziem mającym wytworzyć to przekonanie będzie nowa rola, jaką Sojusz na siebie weźmie – koordynatora pomocy zbrojnej dla walczącego kraju. To już nie wyłącznie kwestia języka, to zadanie natury organizacyjnej i systemowej – nowa misja nawet, jak to lubią określać wojskowi. Paradoksem sytuacji zaistniałej po agresji na Ukrainę i skutkiem za wolno przełamywanych oporów niektórych państw jest to, że NATO jako instytucja pozostaje umiarkowanie zaangażowane w pomoc zbrojną i szkoleniową. Donacje sprzętowe to nadal domena poszczególnych krajów – tych, które opory mają najmniejsze. Rolę koordynatorów odgrywają oczywiście Amerykanie – dowództwo europejskie sił USA – a np. szkolenia finansuje głównie Unia Europejska. Przez ostatnie dwa lata poznaliśmy instytucje za to odpowiedzialne: Ukraine Defense Contact Group, zwana od miejsca pierwszej sesji i konotacji muzycznych „grupą Ramstein”, która odpowiada za zbieranie sprzętu i uzbrojenia, czy EUMAM (EU Military Assistance Mission in support of Ukraine), zajmująca się głównie szkoleniami.
Sztab EUCOM w niemieckim Wiesbaden przeznaczony jest do innych zadań – to przede wszystkim dowództwo połączone teatru działań wojennych i najważniejsza „wojskowa ambasada” USA w Europie. Ale nawet ona nie ma takiego zaplecza urzędniczego co Kwatera Główna. To nowa postać „burden sharing”, dzielenia się odpowiedzialnością, obowiązkami i ciężarami. Skoro wsparcie Ukrainy jest niekwestionowane w Sojuszu jako jego zadanie polityczne i wojskowe, to dlaczego tylko Amerykanie mają je organizować? Waszyngton ma swoje narzędzia przekonywania – czy to oparte na europejskich obawach przed rządami Trumpa, czy na większym angażowaniu Europy w kwestie dotyczące bezpośrednio jej bezpieczeństwa. W końcu NATO jako instytucja zrozumiało realia i podjęło wyzwanie: stopniowo będzie brać to na siebie. Jak poinformował sekretarz generalny Jens Stoltenberg, ministrowie zaaprobowali jego plan, co pozwoli na szczycie ogłosić powołanie nowego dowództwa, też w Wiesbaden, ale już sojuszniczego. I rozpoczęcie nowej operacji: wszechstronnego wsparcia obronnego dla Ukrainy.
Gdy za proces wsparcia Ukrainy weźmie się Sojusz jako instytucja, wobec krajów członkowskich zostaną sformułowane oczekiwania dotyczące pomocy sprzętowej, zbrojeniowej, amunicyjnej czy szkoleniowej, które przybiorą postać tabelek do wypełnienia liczbami. Dotychczasowymi deklaracjami, składanymi i przyjmowanymi na zasadach woluntarystycznych, zacznie rządzić Excel czy inny program księgowy, a pomoc zostanie ujęta w przejrzyste i potencjalnie jawne słupki.
Ma to swoje wady i zalety. Łatwiej będzie wyliczyć i przeliczyć deklaracje i zobowiązania poszczególnych krajów na konkretne kwoty, trudniej będzie też coś ukryć czy pokazać wyłącznie wirtualnie. NATO co do zasady referuje publicznie swoją działalność i składa z niej sprawozdania, choćby w postaci corocznych raportów sekretarza generalnego. Z załączników dowiadujemy się np. o wydatkach obronnych państw członkowskich i kosztach działalności Sojuszu jako organizmu urzędniczego.
Czytaj też: Czy NATO pokonałoby rosyjską armię? I co naprawdę gwarantuje słynny art. 5?
Ukraina: wewnętrzna sprawa NATO
Z drugiej strony narzuci to większą odpowiedzialność. Dzisiaj to w gestii rządów poszczególnych krajów leży poziom przejrzystości i jakość publikowanych danych. Są kraje, które przy ich użyciu prowadzą pewnego rodzaju kampanie promocyjne, są też takie (bez wskazywania palcem), które czują się niedoceniane pomimo utajniania znacznej pomocy. Nie ma dziś gwarancji, że wszystkie zbierane w ramach NATO dane będą jawne i publicznie dostępne, ale z pewnością będą dostępne i przejrzyste dla rządów krajów Sojuszu i jego partnerów na świecie. Łatwiej będzie „zerkać przez ramię” i weryfikować ustne zapewnienia.
Spekulując: duże i chwalące się mocarstwa mogą zanotować spadek w realnych liczbach. Dla Polski ujęcie księgowe powinno być bardzo korzystne. Jeszcze lepsze byłoby odnotowanie i pokazanie proporcji wsparcia dla Ukrainy z posiadanymi przed wojną zasobami i zdolnościami. Nie mam wątpliwości, że w takiej konkurencji Polska byłaby liderem. Ale nie o tabelki tu w sumie chodzi.
Przejęcie przez NATO koordynacji wsparcia dla Ukrainy będzie znaczącym krokiem w jej zbliżeniu z Sojuszem. Po pierwsze dlatego, że kraje członkowskie mogą zostać zobowiązane do przeznaczania jakiegoś odsetka PKB na wsparcie Ukrainy lub mieć wyznaczony inny przeliczalny na pieniądze wymagany poziom pomocy. Taka składka na przyszłego członka to sytuacja bez precedensu. W dyskusjach przed szczytem pojawiają się liczby pozornie niewielkie: 0,2–0,25 proc. PKB, ale okazuje się, że kraje członkowskie być może będą przeznaczać na wsparcie Ukrainy jedną dziesiątą lub więcej swoich budżetów obronnych.
Tego rodzaju przymus byłby raczej nie do zaakceptowania przez wszystkie kraje, które zawsze muszą podejmować takie decyzje jednomyślnie. Węgry już zapowiedziały sprzeciw, a sekretarz generalny go uszanował, komunikując, że Budapeszt nie będzie uczestniczyć w tym systemie, ale nie zawetuje decyzji sojuszniczych dotyczących Ukrainy. Jeśli szukać potwierdzenia, jak bardzo Ukraina stała się wewnętrzną sprawą NATO, to objęcie jej mechanizmem finansowym i koordynacyjnym dowodzi tego dobitnie.
40 mld na Ukrainę rocznie?
Poza tym Ukraina zostanie pośrednio włączona w programowanie obronne Sojuszu. Jeśli jakaś część wspólnych zdolności będzie jej dedykowana, to powinny się one znaleźć w średnio- i długofalowym planowaniu. Rzecz jest znana z amerykańskich pakietów, które zawierają komponent ściągany z magazynów i ten zamawiany do wykonania w przemyśle. Oba ubytki trzeba odbudowywać, a to oznacza zwiększanie zamówień w sektorze zbrojeniowym na wiele lat naprzód, z myślą o potrzebach Ukrainy. Politykowi może być łatwo zadeklarować oddanie baterii czy jednostki ogniowej systemu obrony powietrznej z dnia na dzień, bo ma poczucie, iż czyni to w szczytnym celu i z poparciem społecznym. O wiele trudniej wypełnić powstałą w ten sposób dziurę w zdolnościach własnych wojsk. A jeśli natowski kraj X czy Y oddaje coś ze swoich zasobów Ukrainie, osłabia nie tylko siebie, a cały Sojusz – co było do tej pory niechętnie uznawanym faktem.
Tymczasem skomplikowanych systemów uzbrojenia, takich jak obrona powietrzna, nie wytwarza się ot tak – czas oczekiwania na dostawę kompletu radar–wyrzutnie–rakiety to minimum cztery lata. Każdy oddany zestaw Patriot czy SAMP-T zmniejsza zdolności obronne NATO, ale amerykańscy dowódcy i niektórzy stratedzy po zachodniej stronie argumentują, że to poświęcenie warte ceny, bo Ukraińcy w pewien sposób walczą za Europę.
Jeśli NATO zobowiąże się do wydawania przynajmniej 40 mld euro rocznie na pomoc Ukrainie, a o takiej sumie mówi Jens Stoltenberg, to trzeba je jakoś podzielić na kraje członkowskie. Zapewne do czasu waszyngtońskiego szczytu trwać będzie spór o metodę: czy opartą na PKB, czy na własnych wydatkach obronnych, czy kryteriach geograficznych i politycznych, jak w przypadku Węgier. Ustalenie wspólnej formuły będzie bardzo trudne, bo choć zasadniczo wszyscy ze wsparciem Ukrainy się godzą, to na przyjęcie sztywnych zobowiązań już nie muszą.
Jednocześnie państwa NATO przygotowują nową falę mobilizacji sprzętowej. Biden ogłosił, że wie o pięciu zestawach Patriot przygotowywanych do dostarczenia Ukrainie, która sama prosiła o siedem systemów. Pochodzenie tego sprzętu nie jest jeszcze w pełni ujawnione, swoje deklaracje złożyli Niemcy, Amerykanie i Holendrzy, którzy składają zestaw z komponentów od różnych krajów. Włosi mają dołożyć podobny system SAMP-T, i być może Biden wliczał go do puli. Nadal jednego brakuje, może nawet dwóch. Amerykańska prasa donosiła bowiem, że Biały Dom nakazał przesunąć do Ukrainy baterię strzegącą lotniska w Rzeszowie. W Polsce podniósł się alarm, a kilka godzin po tej reakcji Amerykanie wycofali się z pomysłu i zapewnili, że w ochronie Rzeszowa nic się nie zmieni.
Nie zmienia się też to, iż Patriot był, jest i pozostanie najbardziej poszukiwanym systemem obronnym na świecie. Niedługo również zarządzanie tym deficytem spadnie na NATO.