Procentowo prawie na remis, w podziale na mandaty koalicja rządząca w Polsce wygrała o włos. 27 miejsc w Brukseli dla KO, Lewicy i Trzeciej Drogi to wspólny dorobek władzy, nieskromnie większy od 26 deputowanych, których wprowadzą do Parlamentu Europejskiego PiS i Konfederacja. Z jednej strony to przewaga najmniejsza z możliwych, co ekipę Donalda Tuska powinno niepokoić – nawet przyjmując za prawdziwy tradycyjny argument o tym, że partie centrowe i mniej radykalne zawsze w eurowyborach wypadają gorzej. Między innymi tą prawidłowością słaby wynik Trzeciej Drogi tłumaczył w niedzielę wicepremier i szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz.
Mimo wszystko 12 proc. poparcia, sześć mandatów i miejsce na podium dla Konfederacji to spore zaskoczenie nawet dla samej skrajnej prawicy. Choć trzeba przyznać, że konfederaci mocno na ten sukces pracowali. Z drugiej strony Tusk przynajmniej się obronił, czego nie można powiedzieć o innych protagonistach europejskiej polityki, na czele z Emmanuelem Macronem, Olafem Scholzem i Pedro Sánchezem.
Francja: arytmetyka jest bezlitosna
Francja jest najbardziej skrajnym przypadkiem powyborczego chaosu. Znad Sekwany płynie wprawdzie coraz więcej doniesień o tym, że decyzja Macrona o rozwiązaniu parlamentu nie była całkowicie spontaniczna, według „Le Monde” miał ją rozważać już wcześniej.