Świat

Małe trzęsienia ziemi. Kto będzie teraz motorem Unii? I o co chodzi Europejczykom

Sala posiedzeń Parlamentu Europejskiego w Strasburgu Sala posiedzeń Parlamentu Europejskiego w Strasburgu Christophe Licoppe / Unia Europejska
Czy w Europie będzie to, co było? Niezupełnie. W obydwu krajach uważanych za motor wspólnoty, to znaczy we Francji i w Niemczech, zwolennicy silniejszej Unii ponieśli przynajmniej wizerunkową porażkę.

W ciągu ostatnich czterech dni ponad 360 mln Europejczyków wezwano do urn, by wybrali sobie wspólny parlament i określili przyszłość swego życia na kontynencie. Powinno to być starcie dwu postaw: tych wyborców z różnych krajów, którzy chcą wzmocnienia naszej Unii, Europy jako potęgi światowej stawiającej czoła zagrożeniom militarnym i gospodarczym, z tymi, którzy woleliby powrót do przeszłości, czyli Europy skromniejszej, bez ambicji politycznych, w której przede wszystkim każdy kraj dba o siebie.

W istocie jednak w większości krajów wyborcy, wchodząc do lokali, wcale nie rozważali tak zdefiniowanego wyboru. Przychodzili raczej na wybory krajowe, których stawką jest ocena polityki własnego rządu. Tak sumaryczne wyniki, dodane do siebie kraj po kraju, składają się ostatecznie na wynik ogólnoeuropejski, ale po prawdzie nie o przyszłość Europy tu poszło.

Francja, Niemcy. Kto teraz będzie motorem Europy

W nowym Parlamencie Europejskim żadnego trzęsienia ziemi nie będzie. Wprawdzie nacjonalistyczna i skrajna prawica razem z radykałami wspięła się na wyższy poziom, jednak jest rozproszona i nie zagrozi wyraźnej większości złożonej z chrześcijańskich demokratów, socjaldemokratów i liberałów. Tak więc dotychczasowa przewodnicząca Komisji Ursula von der Leyen obroniła „swoją” większość i może liczyć na kolejną kadencję. Czy będzie to, co było?

Niezupełnie. Bo w obydwu krajach uważanych za motor Unii, to znaczy we Francji i Niemczech, zwolennicy silniejszej Unii ponieśli przynajmniej wizerunkową porażkę. We Francji nawet więcej – tam było prawdziwe trzęsienie ziemi. Partia Macrona dostała o połowę mniej głosów niż Zgrupowanie Narodowe (czyli dawny Front Narodowy Marine Le Pen). Macron – w nadziei na ratowanie tego, co można – rozwiązał parlament i zarządził nowe wybory (oczywiście krajowe, nie europejskie).

Dla naszej Unii porażka Macrona ma ogromne negatywne konsekwencje. Macron bowiem, przy wszystkich swoich wadach, jest jedynym przywódcą, który odważnie, głośno i konsekwentnie zabiega o silną Europę, jest gorącym od lat zwolennikiem tego, by Unia pisała historię, a nie była jedynie niesiona jej falami. I odwrotnie: Zgrupowanie Narodowe – jak oficjalnie głosi przywódca frakcji we francuskim Zgromadzeniu Narodowym Jean-Paul Garraud – nie chce Ukrainy w Unii, nie chce żadnego arbitrażu w razie sporów między krajami członkowskimi. Słowem, spycha Unię w dół. Wynik we Francji jest więc symboliczny.

Podobnie w Niemczech: skrajna prawica, która uzyskała niemal 16 proc., świętuje, wychodzi na drugą siłę w kraju (a nawiasem mówiąc, pierwszą we wschodnich landach, czyli dawnej NRD). Kanclerz Olaf Scholz ze swoją koalicją trójpartyjną notuje ogromne straty. Oczywiście pozostaje na stanowisku, ale – podobnie jak Macron – jest bardzo osłabiony. Kto będzie motorem Europy? Powinna ów motor wzmocnić Polska i, owszem, nie jest źle, ale przecież eurosceptyczny, delikatnie mówiąc, czy raczej antyunijny PiS to ciągle ponad jedna trzecia polskich wyborców.

Czytaj też: UE była kiedyś nawet OK. A teraz? Kilka wniosków z kampanii wyborczej

Europa ojczyzn, ideowe bzdety

Trzeba jasno powiedzieć, że owa „Europa ojczyzn”, którą tak gorąco zachwalał prezydent Duda w przedwyborczym orędziu telewizyjnym, to chwytliwe i szkodliwe złudzenie, „ideowe bzdety”, jak to trzeźwo ocenił kiedyś prof. Roman Kuźniar, ekspert od spraw bezpieczeństwa. „Europa ojczyzn” – czy jej polskie, Kaczyńskie wydanie: „samotna wyspa” – mogłaby pewnie jeszcze długo infekować wyobraźnię wielu Polaków, gdyby nie Putin. Agresja Rosji na Ukrainę nie tylko wysadziła w powietrze marzenie o strefie wpływów i koncercie mocarstw. „Europę ojczyzn” mieliśmy już przed wojną i taka koncepcja akurat w Polsce nie powinna mieć żadnej siły brania.

W najbardziej eurosceptycznym kraju unijnym, czyli w Austrii, na pierwszym miejscu (ponad 25 proc. głosów) zameldowała się skrajna prawica z hasłem: „Zatrzymać europejskie szaleństwo”. Tym szaleństwem dla niej jest wzmacnianie Europy. Nieźle na Węgrzech wypadł Viktor Orbán, który – choć w UE – jawnie sprzyja Putinowi w wojnie z Ukrainą. Na szczęście we Włoszech na pierwszym miejscu przyszło ugrupowanie Giorgii Meloni, która choć mocno prawicowa, jest też przekonaną Europejką, wspierającą Ukrainę.

Wybory: bez dramatu, ale i bez impulsu

Słowem: skrajna prawica i radykałowie, choć wzmocnieni, nie stanowią w Parlamencie Europejskim żadnej spójnej siły i na szczęście niewiele zdziałają. Ale Europejczycy, zwolennicy silniejszej Unii, nie mają wielu powodów do radości. Po pierwsze dlatego, że Europa ojców założycieli – Roberta Schumana i Jeana Moneta – zaciera się nawet we wspomnieniach czołowych polityków, nie mówiąc już o młodych wyborcach. Ojcom chodziło o zagwarantowanie pokoju w Europie, o ugruntowanie w umysłach przekonania, że współpraca, nawet kulawa, jest zdecydowanie lepsza niż rywalizacja i egoizmy narodowe. I ponadto – że Europa nie będzie się ograniczała do wspólnoty interesów gospodarczych, lecz będzie się scalała dzięki wspólnej duszy. Świętym patronem Europy miał być Benedykt z Nursji, jeden z ojców Kościoła. W wydaniu ojców chodziło o duszę chrześcijańską; przy dzisiejszym zeświecczeniu kontynentu i zepsuciu Kościoła to pieśń przeszłości, ale powinno chodzić chociaż o duszę humanistyczną, wspólnych demokratycznych wartości ludzkich. Nie było to w ogóle przedmiotem przedwyborczych debat.

Europejczycy w skali całej Unii – nawet w obliczu rosyjskiego zagrożenia – nie czują dostatecznie tej jedynej wspólnoty, jaka powinna ich dzisiaj łączyć, to znaczy wspólnoty losu. Owszem, nie doszło do żadnego dramatu, ale też te wybory nie dały żadnego impulsu rozwojowi naszej Unii. Szkoda.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Świat

Jak bardzo mamy się bać Trumpa? Mówi „Polityce” guru konserwatywnej publicystyki w USA

„Trump wątpi w dalszy sens istnienia NATO, najbardziej udanej organizacji bezpieczeństwa zbiorowego w historii świata, i sceptycznie odnosi się do handlu międzynarodowego. Problem polega na tym, że nic nie wie na ten temat” – mówi „Polityce” George Will, guru amerykańskiej publicystyki konserwatywnej.

Tomasz Zalewski
02.07.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną