Inauguracja prezydentury Zełenskiego odbyła się równo przed pięcioma laty, 20 maja 2019 r. Obiecywał Ukraińcom zmianę, koniec czasu kłamstwa i biedy, obiecywał też, że nie będzie się ubiegał o powtórną elekcję i dalsze pięć lat urzędowania przy ul. Bankowej w Kijowie.
Te pięć lat prezydentury minęło szybko i w okolicznościach niezwykle dramatycznych. Dziś Ukraina i sam Zełenski stoją przed pytaniem, co dalej. Bo kadencja Zełenskiego właśnie się kończy. Rozwiązania konstytucyjnego wciąż nie znaleziono, nie ogłoszono terminu i nie rozpisano nowych wyborów, nie rozpoczęto kampanii, nie wprowadzono noweli do konstytucji, nie uzgodniono też ostatecznie, jak można mniemać, co dalej z prezydenturą. Jeśli nawet o tym rozmawiano, to nie dopięto sprawy i „problem 20 maja” zawisł w powietrzu, aby teraz się ujawnić.
Czytaj także: Wołodymyr i jego drużyna. Jak chłopak z Krzywego Rogu został przywódcą na czas wojny
Ukraińska konstytucja tego nie przewidziała
Dla wrogów Zełenskiego, Rosji i dla Putina to wymarzony prezent. Ukraiński prezydent (jeśli pozostanie nim Zełenski) będzie dla nich uzurpatorem, sprawującym od 21 maja władzę nielegalnie. Ukraina będzie pokazywana w rosyjskiej propagandzie jako kraj nierządem stojący, co zresztą nie jest absolutnie nową śpiewką Kremla. Chodzi przede wszystkim o skłócenie społeczeństwa, nastawienie ludzi przeciwko prezydentowi i jego władzy, zaktywizowanie wrogów i przeciwników Zełenskiego, jakich w Ukrainie przecież nie brakuje, podobnie jak poza jej granicami. O zasianie niepewności w szeregach armii, a to wszystko w dramatycznej akurat chwili, kiedy rosyjskie wojsko atakuje miejscowości Mała Danyływka i zrównuje z ziemią Wołczańsk, pod rosyjskim ostrzałem trwa ewakuacja cywilów, front rozciągnął się na blisko tysiąc kilometrów, a obawa, że zmasowany szturm ruszy i na Charków, jest silna.
Twórcy ukraińskiej konstytucji zapewne nawet nie pomyśleli, że mogą stanąć oko w oko z taką sytuacją. Kiedy powstawała, w 1996 r., wojny nikt nie przewidywał, a wojna z Rosją była wprost nie do wyobrażenia. Więc zapisano jedynie, że kadencja prezydenta trwa pięć lat i że można sprawować urząd jedynie przez dwie kadencje, a prezydent sprawuje urząd do chwili wyboru i inauguracji następcy. Wydawało się, że to wystarcza.
Konstytucja zabrania organizowania wyborów parlamentarnych w czasie stanu wojennego lub wyjątkowego (art. 83. mówi o tym, że w razie zakończenia kadencji Rady Najwyższej Ukrainy w czasie trwania stanu wojennego lub stanu wyjątkowego jej kadencję przedłuża się do dnia pierwszego posiedzenia pierwszej sesji Rady Najwyższej Ukrainy wybranej po zniesieniu stanu wojennego lub stanu wyjątkowego), ale nie wspomina o wyborze prezydenta. Nie zabrania jednoznacznie elekcji, ale też nie mówi, jak miałaby być przeprowadzona. Można więc interpretować ustawę, że skoro nie zabrania (a wyraźnie zabrania wyborów tylko do Rady Najwyższej), to znaczy, że dopuszcza przeprowadzenie wyborów prezydenta.
Idąc tym tropem rozumowania, Zełenski powinien więc złożyć dymisję i przekazać urząd przewodniczącemu Rady Najwyższej, który tę funkcję pełni do czasu wyboru kolejnej głowy państwa. Tak stanowi art. 112.: w przypadku przedterminowego zaprzestania sprawowania obowiązków przez prezydenta Ukrainy wykonywanie jego obowiązków do wyboru i objęcia urzędu przez nowego prezydenta spoczywa na przewodniczącym Rady Najwyższej Ukrainy.
Ten wariant był już przećwiczony w 2014 r., kiedy po ucieczce z kraju Wiktora Janukowycza to Ołeksandr Turczynow, wybrany wówczas na szefa Rady Najwyższej, pełnił funkcję głowy państwa i mocną ręką trzymał rządzenie krajem aż do wyboru następcy, czyli Petra Poroszenki.
Nic jednak nie wskazuje, żeby ten scenariusz miał się powtórzyć, a władzę miał objąć Rusłan Stefanczuk, mimo że jest człowiekiem Zełenskiego i członkiem prezydenckiego ugrupowania Sługa Narodu. Nie jest to też „przedterminowe” zakończenie kadencji, jeśli już mamy być purystami.
Czytaj także: Wojna, jakiej Zachód sobie nie wyobrażał. Ukraina nie może jej przegrać
Wybory w czasie wojny?
Dlaczego nie zdecydowano się na przeprowadzenie wyborów prezydenta? O sprawie mówiło się od wielu miesięcy, a pytania, kto po Zełenskim – lub czy ponownie Zełenski – powtarzały się w licznych tekstach i rozmowach. Zwłaszcza w sytuacji, gdy zaiskrzyło na linii prezydent–naczelny dowódca gen. Wałerij Załużny i pozbycie się bardzo popularnego i podziwianego wojskowego było interpretowane jako wyraz obaw przed konkurentem w ewentualnych wyborach prezydenta. Temat istniał więc w domenie publicznej i był nawet gorący.
Ale przecież trwa wojna i zarządzanie wyborów byłoby jakimś szaleństwem. Jak miałyby zostać przeprowadzone, gdy kilka milionów Ukraińców przebywa poza krajem, ich adresy i miejsce pobytu nie jest znane w Kijowie ani zapewne często także w krajach, gdzie się dziś znaleźli. Kilka milionów przeniosło się (lub zostało przesiedlone) ze wschodu na zachód kraju, część pozostaje nadal przy linii frontu. Część wywieziono do Rosji lub pochowano w nieznanym miejscu. Jak w takiej sytuacji prowadzić kampanię wyborczą, bezpośrednią czy choćby w mediach? Jak prowadzić kampanię, w której rywale Zełenskiego atakowaliby prezydenta i podważali jego kompetencje, co jest całkiem normalne w sytuacji pokoju?
Prezydent zdobył uznanie i szacunek nie tylko w kraju, ale także na scenie międzynarodowej, to on najskuteczniej porozumiewa się z rodakami i zagranicznymi politykami, to na niego zwrócone są wszystkie oczy. To on odpowiedział prezydentowi Bidenowi, że nigdzie się nie wybiera z Kijowa, że potrzebuje amunicji, nie podwózki. To jego postawa buduje morale żołnierzy w okopach. Czy w sytuacji wojny i niebezpieczeństwa permanentnego, trwającego już ponad dwa lata, kiedy jedność narodu jest sprawą pierwszorzędną, wprowadzanie polaryzacji, jaką zawsze niesie kampania wyborcza, ma sens?
A dalej – kto miałby tworzyć komisje wyborcze, kto ochraniać głosujących? Użycie wojska byłoby niewybaczalnym błędem w sytuacji, gdy każdy żołnierz na froncie jest niemal na wagę złota. Kto zapewniłby bezpieczeństwo głosującym, bo jasnym jest, że Rosjanie wykorzystaliby moment, żeby bombardować lokale wyborcze, jak bombardują dworce kolejowe... Czy takie wybory byłyby uznane za ważne, skoro odbyłyby się zapewne bez udziału zagranicznych obserwatorów? A wreszcie – koszty. Kraj, który utrzymuje przy życiu administrację dzięki międzynarodowej pomocy finansowej, w tak złożonej sytuacji chyba nie powinien wydawać pieniędzy na wybory.
Ale czy kraj, który nie przeprowadził wyborów w przewidzianym przez konstytucję terminie, jest nadal demokratyczny? Czy zdrowy rozsądek i bezpieczeństwo są ważniejsze niż to, co napisane na kartkach ustawy zasadniczej? Zwłaszcza gdy ten zapis pozostawia pole do interpretacji?
Reszka: W okopach siedzą piekielnie zmęczeni 50-latkowie
„Problem 20 maja”, problem Zełenskiego
Termin wyborów można było przesunąć, wprowadzając zmiany do konstytucji i poprawki do ustawy o stanie wojennym. Pewnie dałoby się uniknąć niepotrzebnego dziś zamieszania. Rosja nie miałaby powodów ani argumentów do oskarżeń o uzurpację władzy. Ale czy to jest najważniejsze, co powie Rosja? I tak obrzuca szalonymi inwektywami Zełenskiego i Ukrainę.. Więc może nie należy zważać, co powie Ławrow lub Putin?
Warto jednak spojrzeć na mijającą kadencję Wołodymyra Zełenskiego. Przed pięcioma laty wygrał wybory z poparciem ponad 73 proc. wyborców. Był popularny jako aktor, kabareciarz, komik, był sprawnym biznesmenem, co udowodnił poprzez sukces swojej firmy Kwartał 95. Ale w polityce był świeżakiem. Z fikcyjnego, filmowego prezydenta stał się prezydentem w realu.
Miał w kraju toczącą się wojnę, hybrydową i gorącą. Tamta wojna pochłonęła 13 tys. istnień i zrujnowała ukraiński Donbas, choć daleko jej do obecnej, nazwanej pełnoskalową i pełną okrucieństwa. Miał też epidemię covidu, jak wszyscy w Europie. Miał opozycję w kraju. Poparcie prezydenta spadło po trzech latach urzędowania. To już wtedy padało pytanie, kto zostanie siódmym prezydentem Ukrainy.
A potem nadszedł 24 lutego 2022 r. Pierwsze rakiety spadły na Kijów przed godz. 5 rano. Rosyjskie wojska wdzierały się w głąb kraju. To wtedy Zełenski stał się prawdziwym prezydentem. Pokazał swoją odwagę, nieustępliwość, twardość charakteru. Może nawet sam o sobie tego nie wiedział, z pewnością nie wiedziało tego jego otoczenie albo nie do końca wiedziało.
Wtedy stanął na czele kraju, tak jak powinien stanąć prezydent w chwili próby. Wyruszył też w świat, broniąc sprawy Ukrainy. Wtedy jego poparcie zaczęło rosnąć, dziś jest wyższe niż w dniu wyboru, to ponad 80 proc. Potrafił zjednoczyć kraj mimo różnic poglądów. Może na czas wojny, ale to bardzo ważne.
To nie znaczy, że nie popełniał błędów. Popełnił ich sporo, poczynając od spóźnionego przygotowania do rosyjskiej napaści. Oczekiwania, że nastąpi cud i Putin zmieni plany. Niepodjęcie na czas decyzji o mobilizacji i poborze do armii. Zmarnował częściowo czas zrywu, gdy wszyscy chcieli bronić ojczyzny, także polityczni wrogowie czy konkurenci... Nie powiodła się też walka z korupcją ani handlem bronią.
Ale wojna trwa i ocena Zełenskiego będzie zależeć od jej zakończenia. Przegrana będzie i jego przegraną. A zwycięstwo? Z pewnością zwycięzcom nie wypomina się błędów. Czy również naruszenia konstytucji, jeśli nierozpisanie wyborów ktoś za takie zechce wziąć?
„Problem 20 maja” pozostaje tymczasem nierozwiązany. Jedno jest pewne: zadaniem polityków jest przewidywanie nawet tego, co nieprzewidywalne.
Czytaj też: Nie łudźmy się już, to będzie bardzo długa wojna