Policja zlikwidowała większość obozowisk na campusach, aresztowała ponad 2,3 tys. demonstrantów. Protesty zakłócają teraz ceremonie zakończenia roku akademickiego. Studenci potępiają ofensywę przeciwko Hamasowi, domagają się od uczelni zerwania kontaktów biznesowych z Izraelem i dostarczającymi mu broni firmami w Stanach Zjednoczonych.
Zdaniem krytyków policyjnych interwencji protestujący korzystają z konstytucyjnej wolności wypowiedzi i zgromadzeń. Jednak na wiecach słychać hasła „We are Hamas”, widać transparenty „Palestyna od rzeki do morza” – czyli na całym terytorium Izraela – oraz szturmówki z gwiazdą Dawida i dopiskami „Final solution”. Na Uniwersytecie Columbia demonstranci krzyczeli do studentów żydowskich: „Wracajcie do Polski!”. Uzasadniając wezwanie policji, władze uczelni nie wspominają o mowie nienawiści – pierwsza poprawka do konstytucji pozwala na wiele – tylko podkreślają, że protestujący uniemożliwiają normalną pracę. I atakują – werbalnie, a czasem fizycznie – swoich żydowskich kolegów. Żydzi boją się przychodzić na zajęcia.
Wielu demonstrantów nie wie, o jaką rzekę i jakie morze we wspomnianym haśle chodzi. Studenci potępiający Izrael to młodzi idealiści, którzy nie znają na ogół powikłań izraelsko-palestyńskiego konfliktu; widzą tylko w telewizji obrazy zabitych bombami dzieci w Gazie. Wśród protestujących zdarzają się nawet studenci żydowscy. Historię i jej komplikacje znają jednak organizatorzy protestów spoza uczelni – z National Students for Justice in Palestine i innych radykalnie lewicowych ugrupowań, którzy szkolili studentów. Ich transparenty wykonano profesjonalnie. Kto finansuje tę kampanię, można się domyślać.
Propalestyński ruch protestu stawia Joe Bidena w sytuacji bez wyjścia.