Pedro Sánchez pozostanie premierem Hiszpanii. Ale jego rząd może upaść w każdej chwili
O zawieszeniu swojej działalności politycznej i możliwości rezygnacji Sánchez poinformował w ubiegły czwartek, mówiąc, że musi zastanowić się nad sensem dalszego kierowania rządem. Potrzebę refleksji motywował atakami wymierzonymi w jego rodzinę ze strony prawicowych polityków – zwłaszcza w jego żonę Begoñę Gómez. Dzień wcześniej sąd rejonowy w Madrycie poinformował, że wszczęto postępowanie w sprawie jej działalności, zainicjowane na podstawie skargi wniesionej przez organizację Manos Limpias (hiszp. Czyste Ręce). W dokumencie zawarto zarzuty o rzekome nielegalne pośrednictwo pomiędzy żoną premiera a spółką Globalia, do której należy przewoźnik lotniczy Air Europa. Ten ostatni podmiot otrzymał – podobnie jak praktycznie wszystkie spółki transportowe w Hiszpanii – spore wsparcie finansowe od hiszpańskiego rządu w okresie okołopandemicznym. Aktywiści z Manos Limpias są przekonani, że pomoc została przydzielona poza oficjalną procedurą dzięki presji, którą na premiera wywierała Gómez. W domyśle miała ona otrzymać za swoje pośrednictwo nieprawne wynagrodzenie od Globalii.
Sprawę żony premiera podchwyciła prawica
Problem w tym, że Manos Limpias nie dostarczyło specjalnie przekonujących dowodów, a casus prawny, który usiłuje przedstawić w przestrzeni publicznej, jest słaby i łatwy do obalenia. Sytuacja Air Europa nie była, jak zauważa portal POLITICO, w żadnym stopniu odmienna od tej, w której znaleźli się inni przewoźnicy, i w podobny sposób przydzielono jej dotację rządową. W dodatku wniosek złożony przez Globalię zawierał aż 32 rekomendacje dla spółki, zaś fundusze rozdzielała rządowa agenda, którą Sánchez mógł kontrolować jedynie pośrednio – w takim samym rozumieniu, w jakim sprawuje kontrolę nad wszystkimi instytucjami publicznymi w Hiszpanii. Opozycja argumentuje, że kariera Gómez, wykładającej na madryckim uniwersytecie Complutense, pełna jest podejrzanych wątków i nieregulaminowych powiązań ze światem biznesu, a jej pozycja jako żony szefa rządu otwiera furtkę do konfliktu interesów. Wątek podchwyciła zresztą parlamentarna prawica, budując na podstawie sprawy sądowej w Madrycie narrację o rządzie lewicy jako przeżartym korupcją i niezdolnym do uczciwego sprawowania władzy.
Na pierwszy rzut oka reakcja Sáncheza może wydawać się przesadzona, bo śledztwo w sprawie jego żony ma słabe podstawy prawne. Niemniej jego sprzeciw wobec zachowania Manos Limpias i politycznych oponentów należy rozumieć bardziej jako dezaprobatę wobec bieżącego poziomu debaty publicznej i stanu klasy politycznej w Hiszpanii. To nie pierwszy raz, kiedy ta kontrowersyjna, wywodząca się z postfrankistowskiej skrajnej prawicy organizacja próbuje wywierać presję na progresywne siły polityczne za pomocą czegoś na kształt sądowego szantażu. Hiszpańskie prawo zezwala bowiem na złożenie skargi do prokuratury w sprawie domniemanej płatnej protekcji lub przekroczenia uprawnień przez urzędników państwowych, nawet jeśli osoba czy grupa obywateli ją składających nie była bezpośrednio dotknięta jej skutkami ani nie uczestniczyła w zaskarżanym procederze. Na tej podstawie Manos Limpias, założone w 1995 r. przez prawicowego prawnika Miguela Bernarda, wnosiło już zażalenia na ustawę legalizującą małżeństwa jednopłciowe, prawo aborcyjne, a nawet na rozstrzygnięcia innych spraw sądowych, jak chociażby w przypadku procesu dotyczącego zamachów bombowych w Madrycie z 2004 r.
Sama Gómez jest też regularnie obiektem ataków medialnych, zwłaszcza w internecie. Prawicowe konta w mediach społecznościowych od kilku lat kolportują teorię, że żona premiera nie jest wcale kobietą, tylko mężczyzną ukrywającym się pod pseudonimem – co przy okazji miałoby dowodzić homoseksualizmu samego Sáncheza. Popularne były też zarzuty pod adresem jej rodziny dotyczące stręczycielstwa, a sama Gómez ma według niektórych prawicowych komentatorów kontrolować sporą sieć agencji towarzyskich i klubów ze striptizem. Sánchez, który w czwartek opublikował na swoim koncie na X (d. Twitter) długi wpis oskarżający prawicę o ataki na jego najbliższych, uznał środowa decyzję madryckiego sądu za ostateczny dowód na istnienie systemowej kampanii nienawiści przeciwko jemu i jego rządowi.
Czytaj także: Hiszpania pośrodku. To miała być namiastka wyborów do PE
Ogon macha psem
Ostatecznie pozostanie na stanowisku, co jeszcze w weekend nie było wcale takie pewne. Czołowi hiszpańscy komentatorzy podkreślali, że gdyby rzeczywiście miał rezygnować, to właśnie teraz, na początku kampanii do Parlamentu Europejskiego, tuż przed personalnymi przetasowaniami w Brukseli. Hiszpański premier od miesięcy jest bardzo aktywny na arenie międzynarodowej, budując profil polityka zaangażowanego w sprawy europejskie, również z punktu widzenia całej Unii. Niedawno ogłosił, że Hiszpania do lipca uzna Autonomię Palestyńską za suwerenne państwo, wcześniej wysuwał rolę swojego kraju jako gospodarza ewentualnych negocjacji pokojowych pomiędzy Izraelem a Hamasem. Chociażby z tego powodu mógł liczyć na silną pozycję w Brukseli – zwłaszcza gdyby centroprawicy spod znaku Europejskiej Partii Ludowej nie udało się zebrać odpowiedniej liczby mandatów do bezproblemowego przegłosowania swoich nominatów do Komisji Europejskiej.
Kontynuacja kadencji w kraju nie będzie jednak prostym zadaniem, bo już samo powołanie jego rządu okupione było sporym wysiłkiem i szeregiem politycznych koncesji na rzecz mniejszych partii. Po ubiegłorocznych wyborach parlamentarnych lewica spod znaku Socjalistów z PSOE i szerokiej koalicji Sumar nie miała większości, więc premier szukał poparcia wśród ugrupowań regionalnych. Najwięcej kontrowersji wzbudziła ustawa amnestyjna, którą przeforsował, by zyskać głosy partii Junts, formacji katalońskich separatystów, matecznika nielegalnego referendum niepodległościowego z 2017 r. Już wtedy mówiono, że w Hiszpanii ogon zaczyna machać psem, bo lider separatystów Carles Puigdemont, ścigany listem gończym i przebywający od lat na wygnaniu w Belgii, wynegocjował warunki nieproporcjonalnie dobre względem tego, ile Junts dawało Socjalistom (siedem mandatów w Izbie Deputowanych parlamentu). Komisja Europejska była zresztą mocno zaniepokojona treścią ustawy, bo znalazł się w niej zapis o specjalnej grupie parlamentarnej, która miała weryfikować, czy sędziowie realizują postanowienia amnestii we właściwy sposób. W praktyce oznaczałoby to przekazanie kontroli nad wymiarem sprawiedliwości organowi czysto politycznemu, co narusza unijną zasadę praworządności.
Czytaj także: To idzie starość! Hiszpańscy seniorzy się buntują
Rząd Sáncheza może upaść
W momencie, w którym sytuacja na froncie katalońskim nieco się ustabilizowała, problemów dostarczać zaczął Kraj Basków, inna newralgiczna prowincja. Dwa tygodnie temu w tamtejszych wyborach regionalnych doszło do remisu pomiędzy centroprawicową Baskijską Partią Narodową (PNV) a EH Bildu, założonym w 2011 r. ugrupowaniem będącym pod wieloma względami politycznym dziedzicem ETA, baskijskiej organizacji terrorystycznej. Ponieważ żadna z partii nie zdobyła większości, Baskonią rządzić będzie koalicja, do której PNV najpewniej zaprosi Socjalistów z PSOE (zajęli tam trzecie miejsce). Problem w tym, że na szczeblu narodowym EH Bildu popiera rząd Sáncheza, a ich głosy były kluczowe do uzyskania większości. Powstaje więc konflikt pomiędzy polityką krajową a regionalną, pojawiają się napięcia pomiędzy przywódcami baskijskiej separatystycznej lewicy a socjalistami.
I takich problemów Sánchez będzie miał coraz więcej, bo przyszłość jego rządu opiera się na porozumieniu z całym szeregiem mniejszych i większych partii. Nawet Sumar, formalny koalicjant, nie jest klasyczną partią polityczną, ale konglomeratem mniejszych grup i ruchów miejskich. Hiszpańska polityka jest teraz mozaiką pełną sprzeczności, w której do coraz wyraźniejszego głosu dochodzą regionalizmy, grupy interesu, formacje jednej sprawy. Każda z nich wysuwa swoje żądania wobec Sáncheza, który musi nieustannie je realizować albo chociaż godzić coraz częściej sprzeczne interesy. Jak długo będzie w stanie to robić – trudno w tej chwili ocenić, ale jest to pytanie drugorzędne. Znacznie ważniejszy jest wniosek płynący z bieżącego kryzysu, bo pokazuje, że koalicja lewicy może wywrócić się w każdej chwili. Trudno więc Hiszpanię nazwać krajem politycznie stabilnym, nawet w obliczu pozostania Sáncheza u władzy.