Świat

Blinken wraca z Pekinu z pustymi rękami. Między USA i Chinami nadal mocno iskrzy

Antony Blinken i prezydent Chin XI Jinping, 26 kwietnia 2024 r. Antony Blinken i prezydent Chin XI Jinping, 26 kwietnia 2024 r. Mark Schiefelbein / Associated Press / East News
Dobrze, że rządy obu supermocarstw ze sobą rozmawiają. Wciąż się jednak wydaje, że dyplomacja na linii Waszyngton–Pekin odracza tylko w czasie grożącą kiedyś światu, może nawet zbrojną, konfrontację.

Z pustymi raczej rękami wraca z Pekinu amerykański sekretarz stanu Antony Blinken. Trzydniowa wizyta, w czasie której spotkał się z prezydentem Xi Jinpingiem, miała osłabić napięcia w stosunkach między USA a Chinami, ale najwyraźniej nie przyniosła postępu w najważniejszych kwestiach dzielących supermocarstwa. Za wielki sukces trudno uznać ogłoszone porozumienie o współpracy w badaniach nad sztuczną inteligencją. Któż uwierzy, że przestaną się ścigać w tym obszarze?

Kij na Chiny nie działa

Lista konfliktowych i nabrzmiałych spraw rośnie. Zacznijmy od tej, która musi nas interesować najbardziej – pomocy Chin dla Rosji. Chiński smok nie wysyła rosyjskiemu niedźwiedziowi broni do walki z Ukrainą – zachodnie wywiady tego w każdym razie nie wykryły – ale dostarcza komponenty do produkcji: mikroelektronikę, narzędzia i inne artykuły podwójnego (cywilnego i militarnego) zastosowania, i jest w tej dziedzinie największym dostawcą. Poza tym kupuje ropę naftową – Rosja jest największym dostawcą tego surowca do Chin. Pozwala to jej szybko rozwijać przemysł obronny i mimo strat prowadzić zbrodniczą wojnę.

Blinken, zapytany o to w Pekinie, ponowił ostrzeżenie, że jeśli eksport do Rosji będzie kontynuowany, USA zastosują nowe sankcje, ale i dał do zrozumienia, że jego chińscy rozmówcy niczego mu nie obiecali. Indagowany, czy oprócz „kija” Waszyngton zamierza użyć „marchewki”, aby skłonić chiński rząd do ustępstw, udzielił odpowiedzi wymijającej. W czym Ameryka miałaby Chinom ustąpić? „Kij” jednak, czyli sankcje, Amerykanie już stosują – przeciwko bankom i producentom wspomnianych artykułów – ale jakoś nie skutkują.

Sferą konfliktu od lat jest też niesymetryczna wymiana handlowa. Chodzi głównie o eksport chińskich towarów do USA, sprzedawanych po dumpingowych cenach dzięki temu, że ich producenci, wbrew regułom Światowej Organizacji Handlu (WTO), do której Chiny należą, korzystają z rozmaitych protekcjonistycznych ulg i dotacji zapewnianych przez reżim w Pekinie. Tanie artykuły są zabójczą, nieuczciwą konkurencją dla producentów amerykańskich. Zaporowe taryfy zaczął na dużą skalę wprowadzać Donald Trump i praktykę tę stara się kontynuować Biden, co ma szczególne znaczenie przed tegorocznymi wyborami.

Amerykański prezydent zakazał poza tym eksportu do Chin półprzewodników i innych najnowocześniejszych technologii. Politykę tę potępił w rozmowach z Blinkenem chiński minister spraw zagranicznych Wang Yi, ostrzegając, by Ameryka nie przekraczała „czerwonych linii”.

Czytaj też: Chiny mają problem z wojną w Ukrainie

Kogo woli Pekin: Trumpa czy Bidena

W rozmowie z telewizją CNN po wizycie szef amerykańskiej dyplomacji poruszył kolejny temat konfliktu: chińskie próby „wpływania i ingerencji” w tegoroczne wybory w USA. Jak przypomniał, na spotkaniu w San Francisco w listopadzie Xi Jinping obiecał Bidenowi, że Chiny zaprzestaną takich starań, ale – dodał – Waszyngton „ma dowody”, że nie dotrzymał słowa. I podkreślił, że ingerencja w wybory „jest dla nas całkowicie nie do przyjęcia”.

Oświadczenie Blinkena wywołało spekulacje, czemu właściwie takie chińskie praktyki miałyby służyć. Czy Pekinowi bardziej zależy na zwycięstwie Bidena, czy Trumpa? To poprzedni prezydent zapoczątkował twardszy kurs wobec Chin i w swojej retoryce od dawna odwołuje się do antychińskich nastrojów. Opinie w tej sprawie są jednak podzielone. Czy Chiny przypadkiem nie liczą, że w sprawie Tajwanu Trump – deklarujący niechęć do militarnego zaangażowania USA za granicą – nie okazałby się bardziej ustępliwy niż Biden, wierny tradycyjnej roli Ameryki jako obrońcy i promotora demokracji na świecie?

Sprawa Tajwanu, uważanego przez reżim chiński za prowincję nielegalnie oderwaną od kontynentalnej macierzy, jest najważniejszą geopolityczną kością niezgody w stosunkach między Ameryką a chińskim smokiem. W Pekinie Blinken potwierdził oficjalne stanowisko w tej kwestii – USA stoją na gruncie „polityki jednych Chin”, tzn. nie uznają Tajwanu za państwo niepodległe. Kilka dni temu Kongres jednak uchwalił, a Joe Biden podpisał ustawę o pomocy, głównie wojskowej, o łącznej wartości 95 mld dol. dla Ukrainy, Izraela oraz właśnie Tajwanu (8 mld dol.). USA są zobowiązane ustawami do dozbrajania wyspy, aby umożliwić jej obronę przed ewentualną agresją z kontynentu. Chiny nie omieszkały oczywiście skrytykować najnowszej transzy pomocy jako kolejnego dowodu, że Ameryka prowadzi wrogą politykę ich powstrzymywania.

Czytaj też: Kto dla Rosji lepszy, Biden czy Trump? Putin odpowiada, czuć stary manewr

USA–Chiny: odroczona konfrontacja

Polityka ta, oficjalnie nazywana „zwrotem ku Azji”, ma pokrzyżować plany wyparcia USA z rejonu zachodniego Pacyfiku. Stawką jest kontrola nad wodami u wybrzeży, przede wszystkim na Morzu Południowochińskim, gdzie Chiny roszczą sobie pretensje terytorialne przeciwko takim krajom jak Filipiny i Wietnam, próbując ograniczać swobodę żeglugi.

Frustracje i gniew Pekinu wywołało w związku z tym niedawne spotkanie Bidena z przywódcami Japonii i Filipin i ich deklaracje o współpracy wojskowej – to kolejny krok w budowie antychińskiego frontu w Azji Wschodniej. Na konferencji prasowej po spotkaniu z Xi Blinken potwierdził „niezłomne” poparcie USA dla Filipin w ich sporze z Chinami na morzu.

W sumie trzydniowa azjatycka podróż sekretarza stanu nie przyniosła wiele. Dobrze, że rządy obu supermocarstw rozmawiają ze sobą i Biden dyskutuje z Xi, unikając kontaktów z Putinem. Wciąż się jednak wydaje, że dyplomacja na linii Waszyngton–Pekin odracza tylko w czasie grożącą kiedyś, może nawet zbrojną, konfrontację.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyznania nawróconego katechety. „Dwie osoby na religii? Kościół reaguje histerycznie, to ślepa uliczka”

Problem religii w szkole był przez biskupów ignorowany, a teraz podnoszą krzyk – mówi Cezary Gawryś, filozof, teolog i były nauczyciel religii.

Jakub Halcewicz
09.09.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną