Świat

W okopach i na planszy. Jak Francuzi szkolą Ukraińców i wyobrażają sobie wojnę z Rosją

Akcja przenosi się do oddalonego o kilka kilometrów miasteczka, specjalnie wybudowanego w celu ćwiczenia walki w terenie zabudowanym, „urban warfare” w języku NATO. Akcja przenosi się do oddalonego o kilka kilometrów miasteczka, specjalnie wybudowanego w celu ćwiczenia walki w terenie zabudowanym, „urban warfare” w języku NATO. Marek Świerczyński / Polityka
Zwrot Paryża przeciw Moskwie jest późny, ale radykalny. Ma postać konkretnych dostaw i szkoleń, ale także prognoz, jak wygrać przyszłe starcie, jeśli nie da się go uniknąć.
Labirynt okopów został zaatakowany jednocześnie z trzech stron, co według prowadzących szkolenie było inicjatywą dowódcy zespołu szturmowego.Marek Świerczyński/Polityka Labirynt okopów został zaatakowany jednocześnie z trzech stron, co według prowadzących szkolenie było inicjatywą dowódcy zespołu szturmowego.
Broniący się w okopach Francuzi stawiali opór, bo mieli przewagę ognia w postaci karabinów maszynowych, ale w końcu ulegli.Marek Świerczyński/Polityka Broniący się w okopach Francuzi stawiali opór, bo mieli przewagę ognia w postaci karabinów maszynowych, ale w końcu ulegli.
W rękach francuskie karabiny FAMAS w nowoczesnej wersji przewidywanej niegdyś dla systemu „żołnierza przyszłości”, wyposażone w szynę do precyzyjnych celowników i przystosowane do standaryzowanej amunicji NATO.Marek Świerczyński/Polityka W rękach francuskie karabiny FAMAS w nowoczesnej wersji przewidywanej niegdyś dla systemu „żołnierza przyszłości”, wyposażone w szynę do precyzyjnych celowników i przystosowane do standaryzowanej amunicji NATO.
Francuskie miasteczko jest na wzgórzu, Ukraińcy mają je szturmować z dołu, od lasu.Marek Świerczyński/Polityka Francuskie miasteczko jest na wzgórzu, Ukraińcy mają je szturmować z dołu, od lasu.
Niektóre budynki mają trzy kondygnacje, część jest podpiwniczona. Na dachach mogą być snajperzy.Marek Świerczyński/Polityka Niektóre budynki mają trzy kondygnacje, część jest podpiwniczona. Na dachach mogą być snajperzy.
Budynki pozwalają przeciwnikowi na ukrycie nawet znacznych sił, organizowanie zasadzek, nagły kontratak z zaskoczenia.Marek Świerczyński/Polityka Budynki pozwalają przeciwnikowi na ukrycie nawet znacznych sił, organizowanie zasadzek, nagły kontratak z zaskoczenia.

Karabinowa palba rozbrzmiewa z lasu, a za chwilę w transzejach zaczyna się ruch. Ze stanowisk ogniowych wychylają się postacie, dotychczas ukryte i przyczajone. Terkot broni automatycznej przerywają pojedyncze strzały snajperów. To odzywają się symulowane pozycje Rosjan. W oddali okopy jednak ożywają, jakby ruchem kolumn zielonkawych chrząszczy. To hełmy ukraińskich żołnierzy, poruszających się bardzo szybko i nisko, w małych grupach. Chrząszcze co chwila przystają, wymieniają znaki i nawoływania. Huk, dym, okrzyki: granata, granata! Próba nawiązania łączności z dowództwem pododdziału, ukrytym nieopodal w lesie. Potem znowu kilkanaście, kilkadziesiąt metrów do przodu. Labirynt okopów został zaatakowany jednocześnie z trzech stron, co według prowadzących szkolenie było inicjatywą dowódcy zespołu szturmowego. Broniący się w nich Francuzi stawiali opór, bo mieli przewagę ognia w postaci karabinów maszynowych, ale w końcu ulegli.

Tak wyglądał końcowy epizod kilkutygodniowego szkolenia z walki w okopach, może nie sprawdzian, ale ewaluacja – wojskowa ocena postępów, nawyków, techniki i taktyki. Pole walki jest zawsze inne, więc nikt nie ma tu gotowego szablonu z ocenami. Sprawdza się jednak tempo, zaradność, inicjatywę, zachowanie podstawowych reguł, których naruszenie potrafi wykorzystać każdy przeciwnik. Liczy się szybkość, pomysłowość, skrytość, efektywność. Tak pod okiem francuskiej piechoty uczą się, szkolą i doskonalą ukraińscy żołnierze – ci nowo wstępujący do służby i ci już doświadczeni, z reguły liderzy zespołów bojowych.

Reszka: W okopach siedzą piekielnie zmęczeni 50-latkowie

„Uczymy ich francuskiego sposobu walki”

Krajobraz odległego od miast poligonu jest bardzo podobny do wschodniej Ukrainy – rozległe przestrzenie, pagórki, rzadki i gęstszy las, tyle że niezniszczony wybuchami. Charakterystyczne francuskie mundury z przewagą brązu dobrze oddają kolor ziemi. Ekwipunek osobisty niejednolity, ale nowoczesny i praktyczny – od hełmów i kamizelek balistycznych po liczne elementy dodatkowe, przytroczone do „uprzęży”. U niektórych widać ochronne nakolanniki i zwisające z tyłu, ale bardzo potrzebne w chłodzie, błocie i wilgoci podkładki do siedzenia. W rękach francuskie karabiny FAMAS w nowoczesnej wersji przewidywanej niegdyś dla systemu „żołnierza przyszłości”, wyposażone w szynę do precyzyjnych celowników i przystosowane do standaryzowanej amunicji NATO. Według oficjalnych danych z Francji na Ukrainę trafiło zaledwie tysiąc sztuk tej broni. Ale szkolenie na niej mogło przejść znacznie więcej ukraińskich żołnierzy z wyszkolonych do tej pory 12 tys., więc podawane przez rząd liczby należy traktować ostrożnie, jako minimalny punkt odniesienia. Różne są opinie o tej broni – ważną wystawili sami Francuzi, decydując o zamianie swojego wyrobu na niemieckie HK416 (zwane tu „asz-ka”), ale w okopowej ciasnocie krótkie kolby i nie za długie lufy FAMAS-ów wydają się świetnie sprawdzać.

„Uczymy ich francuskiego sposobu walki” – deklaruje doświadczony podpułkownik, dowódca bazy i kierownik programu ćwiczeń. Kosmyk włosów na łysej głowie upodabnia go trochę do ukraińskiego kozaka, a i kilku zdań po ukraińsku zdążył się już nauczyć. Odpowiada za taktykę i wojskową dydaktykę dla kompanijnych grup wysyłanych co jakiś czas przez Kijów. Szkoli nieduże pododdziały, do szczebla plutonu, czyli kilkudziesięciu żołnierzy. To właśnie taki pluton atakował rano „rosyjskie” transzeje. Tego rodzaju wsparcie dla Ukrainy to coś więcej niż donacje sprzętowe, bo wymaga osobistego i systemowego zaangażowania, często modyfikacji własnych programów szkoleniowych, również podzielenia się zasobami – miejscem na poligonach i kadrą. Pomaga w tym europejska inicjatywa EUMAM, w ramach której ze wspólnych funduszy płynie wsparcie finansowe. Ale robotę muszą wykonać konkretni ludzie, którzy do tej pory często w ogóle nie mieli kontaktu z Ukraińcami, a których znajomość realiów wschodniej flanki NATO, rosyjskiego zagrożenia i rosyjskiej armii też – co sami przyznają – była ograniczona. Przecież XXI w. dla Francji i jej sił zbrojnych to głównie operacje w Afryce i na Bliskim Wschodzie, ewentualnie coraz mniej „bojowa” konieczność utrzymywania niewielkich kontyngentów na Bałkanach.

Wojna roku 2014 zmieniła jeszcze niewiele, ale ta na wielką skalę, zaczęta przez Rosję w 2022 r., zmieniła wszystko – od podejścia polityczno-strategicznego Paryża wobec Moskwy, przez obecność wojskową na wschodzie NATO, po działania na własnych poligonach. Francja dołączyła do grona najbardziej stanowczych oponentów Putina w Europie i NATO, jest obecna na wschodniej flance i stopniowo przestawia się na wojnę lądową w Europie. Wysyła też na Ukrainę cenną broń (choć nie w wielkich ilościach), jak haubice samobieżne CAESAR, pociski manewrujące Scalp czy rakietowe zestawy przeciwlotnicze. Koszary we Francji zaczęły się zapełniać szkolonymi ukraińskimi żołnierzami, tymi z nowego zaciągu, jak i z doświadczeniem frontowym. Dlatego nauka bywa obustronna. Na przykład w zakresie użycia małych dronów jako środka walki, których Francuzi praktycznie nie znali. Używają ich, oczywiście, ale tylko do rozpoznania czy wskazywania celów dla artylerii. Dlatego nad nami i nad ćwiczebnymi okopami jeszcze nic nie latało, a do środka na siły wroga nie wpadały zrzucane znienacka granaty. Ale scenariusze szkoleń przygotowywane są na wniosek Ukrainy i to jej dowódcy dodają potem do „pakietu podstawowego” brakujące elementy, jak właśnie walka dronowa czy radioelektroniczna. Barierę językową pomagają przełamać cywilni kontraktorzy, tłumacze znający wojskową terminologię i jeśli trzeba, pojawiający się nawet w poligonowych okopach.

Czytaj także: Czy NATO pokonałoby rosyjską armię? I co naprawdę gwarantuje słynny art. 5?

Jak zdobyć miasteczko

Akcja przenosi się do oddalonego o kilka kilometrów miasteczka, specjalnie wybudowanego w celu ćwiczenia walki w terenie zabudowanym, „urban warfare” w języku NATO. Podobne miejsca są i w Polsce, ale to francuskie budzi respekt realizmem i rozległością. Architektura oczywiście bardziej miejscowa niż ukraińska, ale różnorodna. Niektóre budynki mają trzy kondygnacje, część jest podpiwniczona. Na dachach mogą być snajperzy. Na krętych uliczkach wraki samochodów. Dymiące petardy symulują pożary.

Dla Ukraińców ta część szkolenia ma być szczególnie ważna, bo po złych doświadczeniach z Mariupola, Bachmutu czy Awdijiwki czują, że w walce miejskiej muszą się podszkolić i przygotować do niej nowe siły. Francuskie miasteczko jest na wzgórzu, Ukraińcy mają je szturmować z dołu, od lasu. Tym razem w powietrzu słychać bzyczenie drona obserwującego teren i przekazującego dane do ukrytego stanowiska dowodzenia. Zdobywanie miasteczka to zadanie bardziej skomplikowane i trudniejsze niż szturm okopów w otwartym terenie. Budynki pozwalają przeciwnikowi na ukrycie nawet znacznych sił, organizowanie zasadzek, nagły kontratak z zaskoczenia. Dlatego kilkuosobowe ukraińskie grupy szturmowe postępują bardzo ostrożnie, długo ukrywają się za murami zanim zdecydują się wyjść na uliczkę czy siłą kopniaka lub wybuchu pokonać drzwi. Wtedy z reguły rozlega się ogłuszająca kaskada strzałów, a na asfalt sypią się dźwięczące łuski od ślepaków. Ulice zasnuwa gryzący gardło dym z granatów.

Działania podopiecznych z bliska obserwują francuscy instruktorzy, czasem do zespołów podbiegają tłumacze. To nauka w trybie ciągłym, bo nie wszystko się udaje. „Ofiary” są po obu stronach. W pewnym momencie zażarta walka rozgrywa się między „załogami” dwóch sąsiadujących okno w okno budynków, innym razem z zaciekłością broni się „rosyjska” obsada piekarni. Ukraińcy wyposażeni podobnie jak wcześniej w okopach, ale w rękach mają inne karabiny, starszej wersji FAMAS-y z charakterystycznym uchwytem na górze. Tu też kompaktowość tego karabinu dobrze się sprawdza, chociaż wojskowi wskazują, że jego nietypowy układ utrudnia przekładanie z prawej na lewą stronę, potrzebne w bliskiej walce. Czy to przeszkadza, gdy później w ręce Ukraińców trafi inna broń, np. najbardziej rozpowszechnione wersje kałasznikowa? Podpułkownik z kozacką fryzurą uważa, że wręcz przeciwnie, bo dziś na froncie jest w użyciu różnorodna broń i warto znać wiele jej typów, a i tak najważniejsze są ogólne zasady walki. Zdania są jednak podzielone, bo u żołnierzy wytwarza się tzw. pamięć mięśniowa, związana z konkretną bronią. Za kilka miesięcy odruchów wyrobionych z FAMAS-em będzie się trzeba uczyć na nowo, z innym karabinem w rękach.

Walka w miasteczku trwa dobrą godzinę. Wygrana okupiona jest stratami. W tym samym czasie gdzieś na innym poligonie szkolą się załogi podarowanych Ukrainie haubic CAESAR. Francuskie ekipy są nawet w Polsce, bo tu bliżej do teatru działań i rotować ukraińskie zmiany kursantów da się szybciej. Ogółem do końca ubiegłego roku Zachód miał wyszkolić 60 tys. ukraińskich żołnierzy. Przez kilka miesięcy tego roku kolejne tysiące.

Czytaj także: Tarcze i miecze. NATO nie szuka wojny z Rosją, ale jest do niej przygotowane

Scenariusz na ewentualną wojnę z Rosją

Ale poligon to tylko tu i teraz wojny, która trwa. Czy, jak i kiedy się skończy – niepewność tylko rośnie. Jednocześnie w krajach NATO trwają próby przewidzenia przyszłości i przygotowania się na możliwe jej scenariusze, gdy już wiemy, że rzeczy „nierealistyczne” mogą stać się rzeczywistymi. Takie testy to z jednej strony intelektualne wyzwanie, bo raczej nie zabawa, a z drugiej zbieranie katalogu możliwych rozwiązań dla różnych nieprzewidywalnych z góry sytuacji. W grach wojennych na różnym poziomie uczestniczą więc nie tylko wojskowi, bo decyzje na poziomie państwowym podejmują ludzie w garniturach, a nie mundurach, a środowisko informacyjne i opinię społeczną kształtują w realiach cyfrowej infosfery osoby nieraz w ogóle niezwiązane z wojskiem, administracją, polityką, profesjonalnymi mediami czy kręgiem akademickich ekspertów. Gdy w podziemiach kompleksu „Balard”, paryskiej siedziby MON, zebrała się taka grupa, oczekiwania były podobne: by kolejny raz zebrać różne punkty widzenia na określony scenariusz wydarzeń narastającego wielowymiarowego kryzysu bezpieczeństwa w Europie. Cel ćwiczenia był taki, by nie wybuchła wojna NATO–Rosja, ale by jednocześnie nie dopuścić do uzyskania przez Rosję (i Białoruś) przewagi lub dokonania przez nie ingerencji terytorialnej w krajach NATO. O przebiegu tej gry wolno mi napisać jeszcze mniej niż o szczegółach szkolenia na poligonie, ale najbardziej interesujący wydaje się nakreślony przez gospodarzy scenariusz wydarzeń, obrazujący pogląd Francji na przyszłość wojny Rosji z Ukrainą, spoistość Zachodu, eskalację rosyjskich działań wobec NATO i stabilność wschodniego bloku.

Nowy kryzys zaczyna się w czerwcu 2025 r., ale poprzedzony jest „porozumieniem paryskim z maja 2024 r. o stabilizacji frontu i wymianie jeńców” oraz wyborem w listopadzie Donalda Trumpa na prezydenta USA. Pod koniec 2024 r. w niejasnych okolicznościach umiera prezydent Białorusi Aleksandr Łukaszenka, ale przejmujący po nim władzę „kandydat Moskwy” spotyka się z oporem społeczeństwa. Na wiosnę 2025 r. rosyjskojęzyczna diaspora w krajach bałtyckich staje się celem ataków, co wykorzystuje rosyjska propaganda. Kryzys osiąga apogeum w momencie wymiany ognia na granicy estońsko-rosyjskiej, a następnie – gdy podpalona jest prawosławna cerkiew na Łotwie. Gdy w maju 2025 r. Rosja przemieszcza jeden z korpusów armijnych na granice państw bałtyckich, a łączność satelitarna w Europie ulega zakłóceniu, wojna wydaje się wisieć w powietrzu.

NATO jednak rozmieszcza jedynie środki rozpoznania, ale nie przesuwa wojsk. W tym momencie na granicy Finlandii z Rosją, ale po rosyjskiej stronie, spada śmigłowiec służb granicznych FSB. W Finlandii i Szwecji służby rozbijają siatkę rosyjskich agentów. U wybrzeży Finlandii na dnie osiada rosyjski okręt podwodny. Wspólna akcja pomaga w uratowaniu jego załogi. Później niewyjaśniona eksplozja niszczy most między Danią a Szwecją. Wszystko razem wskazuje na uruchomienie przez Rosję wobec Zachodu fali „aktywnych środków”, poprzedzających w rosyjskiej doktrynie atak zbrojny. Co gorsza, na Islandii wybucha wulkan i zakłóca ruch lotniczy nad północnym Atlantykiem i Europą. Tymczasem prezydent Donald Trump ogłasza zmniejszenie zaangażowania wojsk USA w Europie, bo potrzebne są do opanowania jednocześnie wybuchających kryzysów na Bliskim Wschodzie i w Azji. Europa ostatecznie zostaje z rosyjsko-białoruskim problemem sama, co oczywiście jest w znacznym sensie ilustracją francuskiego postrzegania przyszłości obrony kontynentu.

Czytaj także: Zachód też uczy się tej wojny w Ukrainie. NATO z Rosją tak by nie walczyło

Wygrać wojnę nie tylko na niby

Zgromadzeni w podziemiach francuskiego MON oficerowie (w tym attaché obrony państw wschodniej flanki NATO), urzędnicy i dziennikarze próbują jakoś zapanować nad tym sztucznie zarysowanym kryzysem z uwzględnieniem założenia, że wielkiej wojny NATO–Rosja ma nie być. Czy jest on nierealistyczny? Jeśli tak, to tylko gdy założyć ograniczenie działań Rosji i Białorusi, które jakoś powstrzymują się przed wyraźną ingerencją zbrojną, próbując być może sprowokować Zachód do ataku, a być może zmagają się z własnymi trudnościami. Scenariusz przewiduje bowiem w tym samym czasie masowy napływ uchodźców z Ukrainy na Białoruś, starania Mińska o „sprzedanie” tego problemu instytucjom międzynarodowym i ich zaangażowanie, które być może utrudnia wewnętrzne relacje wschodniego bloku militarnego. W każdym razie – tym razem wspólny wysiłek grupy oficerów i cywili doprowadza w grze do wystudzenia emocji i zmniejszenia poziomu ryzyka wybuchu wojny, co zdaniem Francuzów jest niezbyt często spotykanym rezultatem tej „gry wojennej”, którą testowali w wielu konfiguracjach. Do tej konkretnej nie należy się przywiązywać – zastrzegają. Wynik przy założonych scenariuszach może być dużo gorszy, ale też realia mogą być zupełnie inne. Warto być przygotowanym na różne okoliczności i zbierać opinie od różnych środowisk, mówią we francuskim MON.

Swego czasu w prasie opisywany był pomysł – realizowany w praktyce – angażowania do wojennych gier pisarzy literatury science fiction. „To naprawdę się dzieje” – powiedziała mi przy obiedzie urzędniczka, kompletnie niewyglądająca na osobę oderwaną od rzeczywistości. Chodzi o to, by doktryny, przyzwyczajenia, regulacje i doświadczenia historycznie nie blokowały swobody myślenia o zachowaniach potencjalnego przeciwnika, który w wielu aspektach już pokazał nowe podejście. Dlatego, choć udało się nam w tej edycji gry uniknąć wojny z Rosją, warto grać nadal, by tę wojnę wygrać.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Andrzej Duda: ostatni etap w służbie twardej opcji PiS. Widzi siebie jako następcę królów

O co właściwie chodzi prezydentowi Andrzejowi Dudzie, co chce osiągnąć takimi wystąpieniami jak ostatnie sejmowe orędzie? Czy naprawdę sądzi, że po zakończeniu swojej drugiej kadencji pozostanie ważnym politycznym graczem?

Jakub Majmurek
23.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną