Frakcje ruszają do akcji
Parlament Europejski to fabryka kompromisów. Czy wzmocni się po najbliższych wyborach?
Europejczycy zaczęli głosować na członków PE w wyborach powszechnych w 1979 r. i już od tego czasu izba pozostaje w rozdarciu. Ma być forum dla publicznych i nawet ostrych konfliktów, w których powinna wykuwać się wspólna polityka Europy. A jednocześnie ma dostarczać demokratycznego fundamentu dla integracji, którą przez dekady budowano na próbach ujarzmiania sporów. Robiono to za pomocą procedur technokratycznych, mozolnie ucierając kompromisy, najlepiej z dala od publiki.
To oznacza w codzienności europosłów balansowanie między standardowym politykowaniem (jak w Sejmie, Bundestagu czy Kortezach) a mrówczą, wręcz dyplomatyczną robotą w rokowaniach między frakcjami politycznymi i grupami narodowymi. A i tak często europarlament rezygnuje ze swego prawa weta, ustępując wobec groźby sprzeciwu ze strony rządów państw Unii Europejskiej.
Fabryka kompromisów
Posłowie nie mają inicjatywy prawodawczej, ale ich uprawnienia, poważnie rozszerzone traktatem lizbońskim, czynią z europarlamentu mocnego gracza. Współstanowi prawo, współdecyduje w kwestiach budżetu UE, wyłania i kontroluje Komisję Europejską, ma możliwość jej obalenia w drodze wotum nieufności. Jednak w praktyce pierwsze skrzypce pozostają w rękach krajów członkowskich. Propozycje nowych przepisów przedkłada Komisja Europejska – muszą w zdecydowanej większości zostać zatwierdzone zarówno przez europosłów, jak i przez ministrów 27 państw w Radzie UE. Jednak to państwa Unii przesądzają o losie większości kompromisów, które rodzą się w żmudnych trójstronnych rokowaniach, tzw. trylogiach, negocjacjach delegacji europarlamentu i Rady UE z udziałem Komisji Europejskiej. Europosłowie swymi poprawkami bardzo często korygują kierunek tych nowych przepisów, lecz jednocześnie bardzo rzadko mogą narzucać kluczowe zmiany.