Obrona centymetrów
Czy NATO pokonałoby rosyjską armię? I co naprawdę gwarantuje słynny art. 5?
Według legendarnej definicji Lorda Ismaya, pierwszego sekretarza generalnego, NATO powstało po to, by „Rosjan trzymać z daleka, Amerykanów przy sobie, a Niemców pod kontrolą”. Dwa z tych wymogów są na nowo aktualne: dzisiejsze NATO domaga się natomiast znacznie większej roli Niemiec. Redefinicja zadań przyspieszyła po tym, jak do Europy, czyli głównego obszaru chronionego przez traktat, wróciła wojna za sprawą rosyjskiej agresji w Ukrainie. NATO najpierw zareagowało ospale, później zdecydowanie i bardziej ambitnie, dokonując największej od zakończenia zimnej wojny reformy sił, struktur i doktryn. Na poziomie politycznym determinację tę określa hasło obrony każdego centymetra terytorium. Aby było to wykonalne, zmieniają się siły zbrojne państw członkowskich. Bo Sojusz żadnej armii nie ma, organizuje jedynie te siły, które dostarczą członkowie.
Słychać nowy język. Komunikowanie Rosji intencji z pozycji siły to powrót do zimnowojennych stosunków dwóch bloków militarnych, tyle że w innych realiach technologicznych, geograficznych i strukturalnych. Te zaś, bardziej niż w czasach zimnej wojny, przemawiają na korzyść NATO, zwłaszcza że parytet sił po stronie Rosji zaburzają straty z wojny w Ukrainie. Na wszelki wypadek NATO sposobi się, by odstraszyć, a w razie czego pokonać rosyjską armię, nawet po jej hipotetycznej odbudowie, co wymusza zmiany, których Sojusz nie widział od trzech dekad.
Na odnowienie zimnowojennego układu wskazuje nowy podział Europy na trzy obszary, zarządzane przez dowództwa regionalne podległe jednemu sztabowi europejskiemu. Od południa do rejonu centralnego, czyli od Morza Śródziemnego do Czarnego i do linii Karpat, rozciąga się obszar odpowiedzialności Neapolu, gdzie rezyduje dowództwo sojuszniczych sił południowoeuropejskich i floty śródziemnomorskiej USA.