763. dzień wojny. Groźnie jak na poligonie. Jak realistyczne powinno być szkolenie wojsk?
Trwają rozważania nad możliwościami ofensywnymi Rosjan i większość ekspertów dochodzi do wniosku, że nie jest to kwestia zgromadzenia odpowiednich sił, by dokonali „czystego” przełamania i natarcia dużej głębokości, zwłaszcza na Charków czy Kijów. Żeby zdobyć Awdijiwkę, agresorzy niewiarygodnie wzmocnili zgrupowanie, a i tak pełzli tygodniami. Jest pewna granica, do której da się zapełniać front jednostkami. Pomijając już fakt, że mogą mieć zwyczajnie „za ciasno” w linii i przeszkadzać sobie nawzajem, to nie ma jak ich zaopatrzyć. Dlatego hasło „więcej sił” nie jest żadnym rozwiązaniem. Tu jest potrzebna radykalna zmiana, większa skuteczność ognia, czyli wyższe tempo zadawania strat przeciwnikowi przy pomocy artylerii, lotnictwa i dronów. Przy czym nie chodzi o zwykłe straty, ale paraliżowanie logistyki. Nawet największa armia samymi saperkami wojny nie wygra.
Cała sztuka polega na błyskawicznym przerzucie i gromadzeniu sił. Dziś sytuacja wygląda tak, że jedna strona tygodniami zwozi wojska na jakiś kierunek, a druga na ten sam kierunek wysyła rezerwy, skierowawszy tam już wcześniej odwody. Jedna próbuje zyskać przewagę, druga niweczy te wysiłki. Dowódcy obu stron marzą o gwałtownej, szybkiej i skrytej koncentracji sił na jakimś odcinku i wprowadzeniu ich do walki, by potężny młot uderzył w zdecydowanie słabszą obronę. Co ciekawe, w taką zabawę bawili się Sowieci z Niemcami pod Leningradem w latach 1942–44.