Śmierć na raty
Chersoń: śmierć na raty. „Rosjanie często strzelają dwa razy w to samo miejsce”
Chersoń, miasto gubernialne, z fortecą, portem wojennym i warsztatami statków do żeglugi wzdłuż brzegów” – to ze Słownika geograficznego Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich, tom I, Warszawa 1880.
Chersoń naprawdę zaczął się od rzeki. Z ukazu carycy Katarzyny, pod okiem jej faworyta, księcia Grigorija Potiomkina, na prawym, wysokim brzegu powstała tu twierdza. Potem stocznia i miasto. I już od zawsze wszystko kręciło się tu wokół Dniepru. Praca: najczęściej port albo stocznia. Odpoczynek: park, knajpki, promenada, plaże albo wypad na drugi brzeg na daczę. Chersonianie są fanatycznymi miłośnikami dacz: wiśnie, czereśnie, winogrona, grille, nalewki.
Życie bez rzeki? Kiedyś Kateryna Cymbaluk nazwałaby to niedorzecznością.
Ale dziś rzeka jest strefą zakazaną. Lepiej się nie zbliżać, nawet nie patrzeć w jej stronę. Na lewym brzegu Rosjanie. Przez szeroki na 400–500 m Dniepr na miasto spada śmiercionośne żelastwo: kule, granaty moździerzowe, pociski artyleryjskie i rakiety. Czym bliżej rzeki, tym gorzej. A w rejonach przyklejonych do Dniepru – Woinka, Ostriw, Antoniwka – zupełnie strasznie.
Kateryna Cymbaluk: – W Antoniwce siedziałam pod płotem i płakałam. Dookoła wybuchy, a ja nie wiedziałam, co robić. Paraliż. A na Ostriwie znów dostałam histerii. Ostrzał, a ja krzyczę: „To koniec, zostaniemy tu na zawsze”.
– Jak pani uciekła?
– Mąż wziął mnie za rękę. Powiedział: „Idziemy”. Udało się.
Kateryna jest społecznicą. Podczas okupacji brała udział w protestach przeciw rosyjskiej władzy. Po wyzwoleniu z mężem wozili pomoc humanitarną (jedzenie, pieluchy) dla starszych i samotnych. Teraz rozkręca radio z lokalnymi wiadomościami.
– Logika podpowiada, że tu nie można żyć.