Złe wieści z USA. Gdy światem wstrząsa wojna, Stany robią zwrot i trzymają się za kieszeń
Polska delegacja właśnie skończyła (Donald Tusk) lub kontynuuje (Andrzej Duda) wizytę w USA. Bezpieczeństwo Polski nigdy nie było tak ściśle związane z siłą Stanów Zjednoczonych i gotowością do jej użycia w obronie sojuszników. Ameryka nigdy w czasie naszego członkostwa w NATO nie pokazywała tej siły w Polsce i na całej wschodniej flance tak wyraźnie jak właśnie teraz. Wiara w trwałość, jedność i potęgę Sojuszu dzięki niezachwianej i niepokonanej Ameryce stanowi credo naszej strategii bezpieczeństwa narodowego, bo nie mamy innego wyjścia. Politycy wszystkich opcji jednoczą się dziś wokół tego wyznania wiary i są w stanie wyciszyć wszelkie spory, by w powadze, zadumie i godności uczcić 25. rocznicę wejścia Polski (symbolicznie reprezentując też Czechy i Węgry) do NATO. Biały Dom i Kongres były wczoraj bardziej biało-czerwone nie tylko od pasów towarzyszących gwiazdom na fladze USA, ale i od naszych narodowych barw.
W tym samym czasie po drugiej stronie Potomaku, w wielkim, szarym, pięciokątnym „bunkrze” Pentagonu, trwają prezentacje i omówienia szczegółów projektu obronnego budżetu USA na przyszły rok fiskalny. Podawane dziennikarzom wartości, tabele i wyjaśnienia są deprymujące – Ameryka sama narzuciła sobie reguły finansowe (tzw. ustawa o odpowiedzialności finansowej, przyjęta dla uniknięcia niewypłacalności i ograniczająca poziom zadłużania się rządu federalnego), które wymuszają „płaski budżet”, a to oznacza rosnące niedostosowanie wydatków do wyzwań. Te pierwsze przewidziane na 2025 r. rosną o zaledwie 1 pkt proc., zatem realnie spadają w związku z nawet kilkuprocentową inflacją bieżącą, nie mówiąc o skompensowaniu skumulowanego wzrostu cen z ostatnich lat.
Czytaj też: MON wycenił zbrojeniową lukę po rządach PiS. Robi się niepewnie i groźnie
Jedna ręka związana za plecami
Nominalnie olbrzymia suma nowego budżetu obronnego, wynosząca 850 mld dol. tylko dla departamentu obrony, nie powinna nas mylić: Ameryka od kilku lat wcale nie zbroi się w dużym tempie, a w następnym roku tempo to jeszcze spowolni. Podobnie jak nie powinniśmy dać się zmylić nową pożyczką na zakup śmigłowców Apacz, bo ona tylko zwiększa nasze zadłużenie na sprzęt z USA, a nie amerykańską zdolność na rzecz obrony Polski.
Amerykański proces budżetowy wymaga, by na wiosnę Biały Dom przedstawił projekt nazywany „wnioskiem prezydenckim”, de facto przygotowanym przez poszczególne departamenty. Ponieważ departament obrony pochłania około połowy wydatków federalnych, „dzień budżetu” koncentruje się właśnie wokół wydatków obronnych. Przedstawiciele Pentagonu i jego cywilnych biur – odpowiedzialnych za wojska lądowe, marynarkę wojenną i marines, siły powietrzne i kosmiczne – występują kolejno po sobie, pokazując setki slajdów, wrzucając tysiące tabel do internetu. Analiza tych dokumentów z reguły trwa wiele dni i wymaga pracy setek reporterów obronnych w redakcjach. Nawet kilka miesięcy później ktoś czasem znajduje w tabelach coś ciekawego czy szokującego.
Jesteśmy na początku tego procesu w kolejnym cyklu, ale już widać, że optymizmu w opiniach i ocenach będzie niewiele. W dodatku przypada on w sytuacji nieuchwalenia pełnoprawnego budżetu USA na 2024 od prawie pół roku. Ameryka od października działa w oparciu o kolejne prowizoria, które przedłużają wydatki jedynie na poziomie roku poprzedniego, blokując i tak niewielkie wzrosty i uniemożliwiając uruchamianie nowych wydatków, przewidzianych dopiero w bieżącym budżecie. Od miesięcy narzekają na to głównie przedstawiciele sił powietrznych, ale cierpią wszyscy w departamencie obrony – bo muszą zaciskać pasa. Wiceszefowa Pentagonu Kathleen Hicks mówiła, że siły zbrojne i cały resort zmuszone są działać z jedną ręką związaną za plecami. Strach pomyśleć, że tak musiałyby walczyć.
Nadrzędnym celem w tej sytuacji ma być utrzymanie i poprawa warunków bytowych personelu wojskowego (rekordowe będą wydatki na remonty koszar), ale w przypadku US Army oznacza to też cięcie pustych etatów. W efekcie armia skurczy się „na papierze” o niemal 10 tys. żołnierzy czynnej służby – do 442 tys. W warunkach za krótkiej kołdry siły zbrojne tną wydatki przede wszystkim tam, gdzie z reguły jest najłatwiej – w programach badawczo-rozwojowych, poza kilkoma o wysokim strategicznym priorytecie, i zakupach środków bojowych, również z wyjątkiem tych uznawanych za szczególnie ważne.
Czytaj też: Europa już zdaje sobie sprawę, że wojna z Rosją może nadejść. UE ogłasza nową strategię
Excel jest bezlitosny
Dla przykładu: siły lądowe postanowiły zrezygnować z projektowania nowego działa o wydłużonym zasięgu ognia (do 70 km), mimo iż w budowie było 20 prototypów. Wcześniej zapadła decyzja o wstrzymaniu prac nad nowym śmigłowcem rozpoznawczo-uderzeniowym. Marynarka wojenna spowalnia prace nad myśliwcem pokładowym przyszłości i bezzałogowym okrętem nawodnym, bo jest zmuszona przekierować środki na operacje i zabezpieczenie wojsk. Podobny los spotka przeznaczony do odpalania z okrętów pocisk hipersoniczny. Pod ochroną mają pozostać kluczowe programy podwodne, choć zamiast finansować budowę dwóch okrętów typu „Virginia”, pieniędzy starczy na jeden. Mniej dostaną też promowane w ostatnich latach siły kosmiczne.
Inne podejście wykazują od dekad niedoinwestowane siły powietrzne USA – lotnicy wolą mniej kupować, a zatrzymać fundusze na badania i rozwój, zwłaszcza w najbardziej przyszłościowych obszarach, np. nowego bombowca B-21 Raider. Dla zrównoważenia niedoborów Pentagon kupi w następnym roku budżetowym mniej niż 70 trudno wykrywalnych samolotów wielozadaniowych F-35 i ledwie 18 ulepszonej wersji F-15EX. Kontynuuje też wycofywanie sprzętu starszej generacji, by przeznaczać uwolnione środki na nowe zakupy czy bieżące funkcjonowanie. Na przykład mało kto zdaje sobie sprawę, że w tym roku Amerykanie pozbędą się ponad 300 samolotów, w tym 32 najstarszych myśliwców piątej generacji F-22, 42 szturmowców A-10, 57 myśliwców przewagi powietrznej F-15C/D oraz jednego bombowca B-1B.
Marynarka wycofa w tym roku osiem okrętów, w tym krążowniki rakietowe. Ten sposób gospodarowania zasobami ma być kontynuowany w kolejnym roku – siły zbrojne USA mają się pozbyć w sumie 479 statków powietrznych i 19 okrętów. Z tego siły powietrzne wycofają 205 maszyn, w tym 68 F-15 i 56 A-10. Choć wiele krajów pewnie marzyłoby o takiej flocie, dla USA utrzymywanie przestarzałych samolotów jest za drogie w stosunku do operacyjnych zysków. Excel jest bezlitosny i wiele z tych samolotów nawet nie trafi na pustynię, a po prostu na złom.
Czytaj też: A może tak zaminować wschodnią granicę Polski? To nie takie łatwe
Amerykański zwrot ku Azji
Kongresowy zakaz podwyższania budżetu ma też konsekwencje geopolityczne. W tabelach finansowych wyraźnie widać „zwrot ku Azji”, bo tzw. pacyficzna inicjatywa odstraszania, uruchomiona kilka lat po tej przeznaczonej na wzmocnienie obecności USA w Europie, ma uzyskać trzykrotnie wyższe finansowanie od europejskiej – niemal 10 mld dol. Stany pokazują swoje priorytety pieniędzmi, a obawy o destabilizację Indopacyfiku są dużo silniejsze, bo bardziej związane z amerykańskimi interesami niż wojna na obrzeżach Europy. Warto o tym pamiętać, wsłuchując się w polityczne zapewnienia o stuprocentowym i twardym jak skała zaangażowaniu Ameryki po stronie jej europejskich sojuszników. Deklaracje te nie muszą być puste – wiarygodności USA w NATO nikt nie podważa – ale realna siła, masa i skala dostępnych zasobów wojskowych zależy wprost od środków przeznaczanych na obecność, ćwiczenia i uzbrojenie jednostek w danym regionie świata. Europa coraz bardziej jest regionem drugiej istotności.
Jeszcze wyraźniej widać ograniczenia w kontekście Ukrainy. Wraz z wnioskiem budżetowym departament obrony skierował do Kongresu apel o pilne przegłosowanie 10 mld dol. funduszu na odbudowę zapasów przekazanych Ukrainie. „Duży” pakiet 60 mld ciągle nie może opuścić republikańskiej zamrażarki w Izbie Reprezentantów, ale dziury do wypełnienia przez to nie znikają, a bez dodatkowych środków Pentagon będzie musiał ciąć gdzie indziej, co w sytuacji wyżej opisanego kryzysu finansowego wymaga trudnych decyzji.
Dla zilustrowania, jakie konsekwencje niesie blokada, departament sił lądowych pokazał wykres, z którego wynika, że bez dodatkowych środków, w tym przeznaczonych na rozbudowę fabryk trotylu, Stany nie będą w stanie osiągnąć zakładanego na 2025 r. poziomu produkcji amunicji 155 mm w ilości 100 tys. pocisków miesięcznie. W najlepszym razie skończy się na trzech czwartych tej liczby, a najbardziej prawdopodobna jest jej połowa. Oznacza to, że jeszcze przez bardzo długi czas Ameryka nie będzie w stanie uzupełniać własnych zapasów i dostarczać amunicji sojusznikom na komercyjnych zasadach, nie mówiąc o nowych donacjach dla Ukrainy, na których pokrycie bez decyzji Kongresu i tak nie będzie środków. Polacy w Waszyngtonie przekonywali, kogo tylko spotkali, do tego, że od losu Ukrainy ostatecznie zależy los Polski, Europy i NATO. Ale wpływ na decyzje finansowe Kongresu – a tym bardziej na rozluźnienie politycznego klinczu – mają bardzo ograniczony.
Gdy w Polsce cieszymy się z 25 lat w NATO i na nowo potwierdzamy przywiązanie do transatlantyckich więzów bezpieczeństwa, warto zdać sobie sprawę, że słabną one w konsekwencji amerykańskich wyborów politycznych i strategicznych. Ameryka wciąż jest potężna i prawdopodobnie niepokonana, ale jej potęga przesunęła wektor oddziaływania w inną stronę świata, a realia finansowe praktycznie wykluczają jednoczesne „obsłużenie” dwóch wojennych frontów. W tej sytuacji trzeba sobie uświadomić, że NATO nie może równać się USA, a bezpieczeństwo Europy – w tym Polski – w coraz większym stopniu będzie zależeć od europejskich zdolności i europejskich pieniędzy.