Nigdzie na świecie nie ma tak uczciwych wyborów – tak głosowanie do niższej izby parlamentu i władz lokalnych podsumował Aleksandr Łukaszenka. Uzurpator w fotelu prezydenta Białorusi ma rację o tyle, że proces był wybitnie przejrzysty. Po raz pierwszy w historii nie dopuszczono żadnych kandydatów opozycji i zewnętrznych obserwatorów, było więc jasne, że to jedynie inscenizacja, w ramach której reżim dokooptowuje wyselekcjonowanych ludzi na nową kadencję. I próba generalna przed przyszłorocznymi wyborami prezydenckimi, w których Łukaszenka zamierza wystartować.
Oficjalnie do urn poszło 73 proc. uprawnionych, przy czym prawie 42 proc. wzięło udział w trwającym pięć dni głosowaniu przedterminowym. Opozycja twierdzi, że dane są wyssane z palca, bo posłuszni urzędnicy mogą dosypywać karty albo fałszować protokoły. W każdym razie reżim nie zdecydował się spektakularnie podkręcić frekwencji, która w przypadku wyborów parlamentarnych była najniższa w XXI w. Głosowania nie zorganizowano też poza granicami, z obawy przed reakcją idącej w setki tysięcy emigracji, wywołanej represjami po protestach przeciw kradzieży przez Łukaszenkę wyborów prezydenckich w 2020 r. Rezultatem prześladowań jest prawie 1,5 tys. więźniów politycznych.
Opozycja działa na uchodźstwie. W drugą rocznicę rosyjskiej inwazji na Ukrainę, prowadzoną także z terytorium Białorusi, na 2 tys. ekranów, wiszących m.in. w mińskim metrze, wyświetlono apel Swiatłany Cichanouskiej. Liderka opozycji przez dwie godziny wzywała do bojkotowania ustawionych wyborów, wspierania Ukrainy i kontynuowania obywatelskiego oporu. Z kolei obserwujący ruch wojsk na terytorium Białorusi projekt Hajun podsumował dwulecie wsparcia, jakie Putinowi okazał Łukaszenka. W stronę Ukrainy z białoruskiego terytorium przeprowadzano co najmniej 721 ataków rakietowych.