Kuriozalny występ Ławrowa na szczycie ministrów G20. Zachód wreszcie wskazał Rosję palcem
Spotkanie na szczeblu ministerialnym poprzedza właściwy szczyt G20, który odbędzie się w Brazylii w połowie listopada. A od kiedy Siergiej Ławrow, raczej unikający występów na światowych forach, potwierdził swój przyjazd kilka tygodni temu, było wiadomo, że czeka go konfrontacja z liderami państw zachodnich – i tak też się stało.
Apel Baerbock, szarża Camerona
Prym w ofensywie wiodła minister spraw zagranicznych Niemiec Annalena Baerbock, która wprost zaapelowała do Ławrowa „o natychmiastowe zakończenie wojny”. „Jeśli obchodzi pana ludzkie życie, jeśli obchodzi pana własny naród, rosyjskie dzieci i młodzież, musi pan tę wojnę natychmiast zatrzymać”. Jak dodała, rosyjska agresja „stanowi wyzwanie dla wszystkich, by sprawnie bronić Karty Narodów Zjednoczonych, prawa międzynarodowego i praw człowieka”. Jej zdaniem – co w kontekście G20 bardzo ważne – wojna w Ukrainie powinna być „rozumiana jako coś znacznie większego niż zwykły regionalny konflikt”.
Wtórował jej David Cameron, były brytyjski premier, obecnie szef dyplomacji. Wielka Brytania od początku jest jednym z najbardziej zdeterminowanych sojuszników Kijowa zarówno pod względem wsparcia militarnego, finansowego, jak i dyplomatycznego. Cameron stwierdził w Rio de Janeiro, że „Rosja musi ponieść konsekwencje swojej agresji”, „cały świat musi stanąć po stronie Ukrainy” i „jednoznacznie nazwać nielegalnymi działania Putina i jego współpracowników”. Szarża Camerona nie jest zaskoczeniem; jeszcze przed podróżą do Brazylii zapowiedział, że będzie mobilizował szefów dyplomacji G20 do potępienia inwazji i uznania rosyjskiej winy.
Sam Ławrow też nie powinien być zdziwiony, bo nawet brazylijski MSZ poinformował na swojej stronie przed szczytem, że głównymi tematami debaty będą konflikty między Ukrainą i Rosją oraz Hamasem i Izraelem. Już po rozpoczęciu szczytu potwierdził to minister spraw zagranicznych Norwegii Espen Barth Eide. W podobnym do Camerona i Baerbock tonie wypowiedzieli się przedstawiciele Australii, Kanady, Włoch, Francji i przede wszystkim delegacja USA.
Czytaj też: Putin na pewno się nie zatrzyma
Ameryka mediuje, Brazylia się wybija
Amerykanie, z sekretarzem stanu Antonym Blinkenem na czele, unikali bezpośredniej konfrontacji z Rosjanami. Blinken przez 90 minut mediował za to z prezydentem Brazylii Ignacio Lulą da Silvą w sprawie dyplomatycznego zaangażowania jego kraju w konflikt na Bliskim Wschodzie. Lula, który porównał działania izraelskiego wojska w Gazie do Holokaustu, jest jednym z najbardziej propalestyńskich polityków zachodniej półkuli – co oponenci często mu wypominają. Sympatie do krajów arabskich sięgają u niego znacznie dalej; utrzymuje relatywnie dobre stosunki z Iranem, czasem wybiela nawet Hezbollah.
Od 7 października, kiedy Hamas zaatakował Izrael, Lula krytykuje akcje odwetowe. Temperatura sięgnęła zenitu w ubiegłym tygodniu, kiedy zrównał plany Beniamina Netanjahu z „działaniami Hitlera prowadzącymi do eksterminacji Żydów”.
Według relacji „New York Timesa”, powołującego się na anonimowe źródła w brazylijskiej administracji, rozmowa była utrzymana „w tonie spokojnym i pełnym szacunku”, a Lula potępił działania Hamasu. Blinken natomiast zapewnił, że Amerykanie robią wszystko, żeby doprowadzić do wypuszczenia przetrzymywanych przez terrorystów izraelskich zakładników, ale i zwiększenia wolumenu pomocy humanitarnej trafiającej do Gazy.
Na forum G20 Brazylijczycy przypuścili też frontalny atak na Radę Bezpieczeństwa ONZ, krytykując ją za trwanie „w stanie kompletnego paraliżu”. Szef MSZ Mauro Vieira wezwał do reformy najważniejszych instytucji, tak by były efektywniejsze, ale i lepiej odzwierciedlały globalny układ sił.
To niepierwsze tego typu apele. Już w ubiegłym roku, kiedy prezydencja G20 znajdowała się w rękach Indii, pojawiły się głosy o potrzebie włączenia nowych państw do ścisłego grona decyzyjnego ONZ, nawet do Rady Bezpieczeństwa. Wówczas rolę adwokata Globalnego Południa wziął na siebie Narendra Modi, w tym roku robią to Brazylijczycy, którzy jednak – podobnie jak rząd w New Delhi – chcą więcej wpływów przede wszystkim dla siebie. Aspiracje największego kraju Ameryki Łacińskiej nie są tajemnicą. Lula chciałby zapewnić Brazylii stałe miejsce w nowej Radzie, choć szanse na tak głębokie zmiany wydają się teraz minimalne.
Czytaj też: Lula tuli się do Chin, Rosji nie potępia. Zachód się denerwuje
Ławrow i Putin nic sobie z tego nie robią
Rok temu deklaracja końcowa szczytu, na którym zabrakło Władimira Putina i Xi Jinpinga i na który Joe Biden przyjechał głównie w celu prowadzenia bilateralnych rozmów z Modim, nie zawierała ani jednego zdania potępiającego rosyjską inwazję na Ukrainę. Liderzy G20 zobowiązali się tylko do wysiłków na rzecz „pokoju i powstrzymania ataków na suwerenne państwa”, ale na Rosję nikt palcem nie wskazał, nawet amerykańskie jastrzębie w postaci Jake’a Sullivana i Johna Kirby’ego. Oczywiście należy pamiętać, że na razie do Brazylii zjechali tylko ministrowie spraw zagranicznych, a nie głowy państw. Zmiana jest jednak wyraźna, co tylko potwierdza tezę o paradoksalnym momencie, w którym znajduje się Zachód. Z jednej strony rośnie zmęczenie wojną, odzwierciedlone w coraz mniejszej pomocy dla Ukrainy i brakach na froncie. Z drugiej – coraz więcej polityków z pierwszej ligi zdaje się rozumieć, że ryzyko inwazji na terytorium NATO czy Unii Europejskiej jest coraz bardziej realne.
Na tym tle wypowiedzi Siergieja Ławrowa wyglądają coraz bardziej kuriozalnie. Początkowo rosyjska delegacja, jak donosi Reuters, nie zamierzała w ogóle rozmawiać z dziennikarzami, ale potem szef dyplomacji Kremla skrytykował G20 za samo poruszenie tematu Ukrainy. Jego zdaniem „zostało powołane do debaty na tematy społeczno-ekonomiczne”, dlatego „rozmowa o Ukrainie nie jest konstruktywna”.
Kreml jest przy tym całkowicie niewzruszony oburzeniem Zachodu i nawet niedawna śmierć Aleksieja Nawalnego, głośno na świecie komentowana, nie zmieniła tego stanu rzeczy. Sama obecność Ławrowa, który do Rio nie musiał wcale przyjeżdżać, pokazuje, że Rosja wciąż jednak ma ambicje, by odgrywać dużą rolę w kręgach dyplomatycznych. Niedawno liderzy rozmaitych palestyńskich organizacji i frakcji politycznych zapowiedzieli, że 26 lutego pojadą do Moskwy na rozmowy o przyszłości swojego kraju. Zrobią to u Putina, bo Zachód nie przewiduje jakiejkolwiek roli dla Hamasu w rządzeniu Palestyną po wojnie. Putinowi zbrodnie i ataki terrorystyczne nie przeszkadzają, bo z terrorystami łączy go wspólnota wrogów. Na Unię, NATO i Waszyngton nadal patrzy z pogardą – i w Rio dało się to zauważyć.