Świat

Putin chce ścigać Kaję Kallas. Czym premierka Estonii tak mu podpadła?

Oficjalnie premierka Estonii Kaja Kallas znalazła się na prowadzonej przez rosyjskie ministerstwo spraw wewnętrznych liście osób poszukiwanych. Oficjalnie premierka Estonii Kaja Kallas znalazła się na prowadzonej przez rosyjskie ministerstwo spraw wewnętrznych liście osób poszukiwanych. Finnish Government / Wikipedia
Uznawana za jedną z najbardziej medialnych polityczek na kontynencie, nadzieja europejskich środowisk liberalnych, alarmistka przestrzegająca przed atakiem Rosji na kraje bałtyckie. Kreml ma powody, by jej szczerze nie lubić.

Oficjalnie Kaja Kallas znalazła się na prowadzonej przez rosyjskie ministerstwo spraw wewnętrznych liście osób poszukiwanych. Jak informuje Reuters, powołując się na rosyjski portal Mediazona, na liście tej znajduje się ponad 100 tys. osób, w tym bardzo wielu obcokrajowców. Kallas została na niej umieszczona w związku z „agresywnymi działaniami przeciwko Federacji Rosyjskiej” oraz brakiem poszanowania sowieckich pomników i rosyjskiej pamięci zbiorowej – co potwierdził później rzecznik prasowy Kremla Dimitri Pieskow. Jak podaje portal Tvp.info, wraz z szefową rządu Estonii rosyjskimi sankcjami objęci zostali również urzędnicy i deputowani do parlamentów innych krajów bałtyckich, a także polscy obywatele: szef Instytutu Pamięci Narodowej Karol Nawrocki, były wiceminister aktywów państwowych Karol Rabenda oraz prezydent Wałbrzycha Roman Szełemej.

Kaja Kallas na antyputinowskim froncie

Wpisanie na listę rosyjskiego MSW jest oczywiście sankcją wyłącznie symboliczną, bo kremlowskie dokumenty nie mają mocy sprawczej poza granicami kraju. Trudno też spodziewać się, by Kallas, jedna z najgłośniejszych i najbardziej zdecydowanych krytyczek reżimu Putina w Europie, wybierała się z wizytą do Federacji Rosyjskiej lub na Białoruś, gdzie ewentualnie nakaz zatrzymania mógłby zostać wyegzekwowany. Dlatego ruch Kremla interpretować należy w ramach trwającej, skierowanej na Zachód ofensywy propagandowej. Grożąc aresztowaniem szefowej rządu suwerennego państwa, członka NATO i Unii Europejskiej, Putin próbuje pokazać, że tocząca się już od prawie dwóch lat wojna co prawda przecina frontem terytorium ukraińskie, ale dzieje się też na innych płaszczyznach europejskiego życia. W tym, oczywiście, w polityce.

Wybór akurat estońskiej polityczki na cel jest nieprzypadkowy, bo od lat pozostaje ona jedną z twarzy tej frakcji unijnych przywódców, którzy w Putinie widzą nieustanne zagrożenie dla zachodnich wartości i instytucji. W niedawnym wywiadzie dla brytyjskiego dziennika „The Times” postawiła głośną tezę, że Europa ma od trzech do pięciu lat na przygotowanie się do rosyjskiej inwazji na terytorium jednego z suwerennych państw, bo mniej więcej tyle zajmie Kremlowi odbudowanie pełnych zdolności obronnych po stratach poniesionych w walkach z Ukraińcami. Tłumaczyła, że Rosjanom „zależy teraz na pauzie”, żeby móc zregenerować siły – dlatego według niej w interesie Kremla jest przeciąganie ukraińskiego konfliktu i granie na czas, tak aby to Kijów powoli się wykrwawiał, a Zachód, znudzony wojną, przestał wysyłać na wschód broń i wsparcie finansowe. Powołując się na źródła we własnych służbach wywiadowczych, Kallas całą swoją wypowiedź utrzymywała w tonie pewności co do rosyjskich intencji w kwestii inwazji. Nie było w jej słowach pytania „czy”, tylko „kiedy” – ponieważ imperializm Kremla nie podlega dyskusji.

Kallas, której matka została deportowana na Syberię w ramach sowieckich represji, jest idealną kandydatką do kierowania antyputinowskim frontem, ale co za tym idzie – także do bycia celem kremlowskiej propagandy. Doskonale radzi sobie na scenie międzynarodowej, wielokrotnie wypadając lepiej od bardziej znanych i doświadczonych polityków, z którymi dzieli sale plenarne czy mównice. Jak równa z równym prowadziła dialog z amerykańskim sekretarzem obrony Lloydem Austinem, a kiedy pojechała z wizytą do Olafa Scholza w grudniu 2022 r., nie bała się wytknąć Niemcom braku odpowiednio szybkiej reakcji na rosyjską inwazję i ogólnej krótkowzroczności w relacjach z Rosją. Wielokrotnie przypominała też, jak ważna jest zbiorowa odpowiedzialność i sojusznicza obrona w ramach NATO, co ma szczególne znaczenie dla kraju tak małego jak Estonia.

Czytaj także: Szykujmy się na wojnę. Szwedzki minister i generał alarmują Europę i rodaków

Mocna pozycja Estonki w NATO

Dla szefowej rządu w Tallinie rosyjska agresja ma też jeszcze jedną twarz, o której w Europie mówi się teraz rzadziej, choć niesłusznie. Chodzi o cyberbezpieczeństwo – a zdolności obronne w tym zakresie Estonia rozwija już od 2007 r., co Kallas przypomniała we wspomnianej rozmowie z Scholzem. Nie przez przypadek to właśnie w Tallinie funkcjonuje Centrum Doskonalenia Cyberbezpieczeństwa NATO, a zasługi pani premier, bardzo otwartej na nowe technologie również w zastosowaniu cywilnym, zostały docenione poza granicami kraju. Jeszcze półtora roku temu wymieniano ją na giełdzie nazwisk kandydatów na następczynię sekretarza generalnego NATO Jensa Stoltenberga, którego kadencja kończy się 1 października 2024 r. Poparcia Estonce udzielać miała także Polska. Ona sama tonowała emocje, stwierdzając, że „szanse na jej wybór są iluzoryczne”, ale nigdy jednoznacznie nie zdementowała swoich ambicji dotyczących kierowania Sojuszem. Pod koniec grudnia 2023 r. niemiecki portal Deutsche Welle umieścił Kallas w trójce „murowanych kandydatów”, obok uznawanego za faworyta holenderskiego premiera Marka Rutte′go i szefa MSZ Łotwy Krisjanisa Karinsa.

Ewentualny transfer Kallas do kwatery głównej Sojuszu jeszcze bardziej podniósłby jej status wśród propagandowych celów Kremla. Putin wykorzystałby ten wybór do wzmocnienia fundamentów rosyjskiej narracji o inwazji na Ukrainę, zgodnie z którą jest to przecież działanie wyłącznie defensywne, będące odpowiedzią na ekspansję NATO i prowokacje Zachodu. Właśnie w tych kategoriach przejście Kallas z Tallina do Brukseli opisaliby rosyjscy dyplomaci. Jej rosnące notowania wśród innych ważnych europejskich polityków pokazują też zjawisko ważne również dla Polski – czyli wzrost znaczenia środkowoeuropejskiej perspektywy geopolitycznej. Berlin, Londyn i Paryż na poważnie – wreszcie – biorą wypowiedzi polityków z tej części kontynentu, dla których Putin zawsze był potencjalnym agresorem. W Europie zaczyna być doceniania koordynacja działań obronnych, ponadprzeciętne (także finansowo) zaangażowanie w budowę zdolności militarnych oraz regularnie przesyłana pomoc Ukraińcom. Wydaje się więc, że kwestią już tylko czasu jest przesunięcie także politycznego – nie tylko symbolicznego – środka ciężkości zarówno Unii Europejskiej, jak i NATO dalej na wschód. Może to być Praga, gdzie silny ośrodek antyrosyjski stworzył były generał i wysoki urzędnik Sojuszu Petr Pavel. Może Tallin, wzmocniony działaniami Kallas. Może to być też Warszawa, która rękami Donalda Tuska i Radosława Sikorskiego prowadzi dyplomatyczną ofensywę w Europie. To skutek uboczny inwazji na Ukrainę – ale dla Kremla bardzo nieprzyjemny.

Czytaj też: Czy Ukraina już przegrywa, a Rosja szykuje się na kolejne wojny?

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną