Świat

Iran uderzył w Pakistan, działa coraz śmielej. Nowa wojna wisi w gorącym powietrzu

Pakistański MSZ przyznał się do ataków na terenie Iranu. Mężczyźni czytają gazety w Islamabadzie. Pakistański MSZ przyznał się do ataków na terenie Iranu. Mężczyźni czytają gazety w Islamabadzie. Akhtar Soomro / Reuters / Forum
Iran otworzył kolejny lokalny konflikt w regionie szeroko rozumianego Bliskiego Wschodu, tym razem na jego azjatyckich krańcach. Teheran pod wpływem wydarzeń w Gazie nabrał niezwykłej śmiałości.

We wtorek rakiety i drony wystrzelone przez irański Korpus Strażników Rewolucji trafiły w miejsca pobytu bojowników Dżajsz al Adl („Armii Sprawiedliwości”), organizacji terrorystycznej działającej na terenie pakistańskiej prowincji Beludżystan. Okoliczności uderzenia były bardzo tajemnicze: doniosła o nich irańska agencja IRNA, która szybko zdjęła informację ze swojej strony. Z początku nie wiadomo było, kogo zaatakowano, jakie były straty.

Czytaj też: Ataki na Morzu Czerwonym otwierają nowy front walki

Atak Iranu, odpowiedź Pakistanu

Potwierdzenie przyszło z MSZ Pakistanu, w którym się zagotowało: zaatakowane zostało terytorium państwa, w Beludżystanie zginęło kilkoro dzieci. Według Islamabadu było to rażące naruszenie suwerenności Pakistanu przez Iran. Podkreślono, że terroryzm jest wspólnym problemem regionalnym, ale samodzielne akcje podważają wzajemne zaufanie. Faktycznie, jeszcze w poniedziałek szef pakistańskiej dyplomacji kordialnie rozmawiał w Davos ze swoim irańskim odpowiednikiem.

Odpowiedź wojskowa Islamabadu przyszła dzień później. Samoloty wtargnęły na terytorium Iranu i w jego wschodniej części, w prowincji Sistan-Beludżystan, zaatakowały wioskę zamieszkałą również przez Beludżów, tym razem zgrupowanych w organizacji Front Wyzwolenia Beludżystanu, także uznawanej za terrorystyczną, reprezentującej nacjonalistów i separatystów. Front od kilkudziesięciu lat prowadzi walkę o autonomię z państwem pakistańskim.

Działania Pakistanu można więc uznać za lustrzaną odpowiedź na atak Iranu, choć proweniencja i cele obu organizacji beludżyjskich są różne. Stały się jednak wygodnym paliwem do wzniecenia kolejnego ogniska konfliktu. Każda z nich ma nieco odmienne cele i jest oskarżana o bycie narzędziem odmiennych patronów, wrogich odpowiednio Iranowi i Pakistanowi. U źródeł działalności obu leży jednak istnienie osobnego narodu beludżyjskiego, mieszkającego w Iranie, Pakistanie i Afganistanie. Trochę przypominają los niechcianych przez reżimy bliskowschodnie Kurdów.

Czytaj też: Wysoki oficjel Strażników Rewolucji zabity pod Damaszkiem

Kolejny naród bez ziemi

Zbombardowani przez Iran we wtorek bojownicy Dżajsz al Adl to sunniccy fundamentaliści, zwalczający od kilkunastu lat szyickich ajatollahów w Iranie i zabiegający o autonomię Beludżów. Obecnie prezentują poglądy separatystyczne i nacjonalistyczne, a założyli ją w 2012 r. fundamentaliści ze stopniowo likwidowanej organizacji Dżundullah („Żołnierze Boga”), walczącej z „szyicką opresją sunnitów” w Iranie.

Dżundullah chciał niepodległości Beludżów w Iranie, jego liderzy wspominali nawet o powstaniu nowego państwa, niemniej kilka śledztw dziennikarskich na pograniczu pakistańsko-irańskim wskazywało, że cele religijne są co najmniej tak samo ważne jak narodowe. Iran traktuje ich wrogo, jako zagrożenie terrorystyczne, i rzeczywiście, ataki Dżajsz al Adl doprowadziły do śmierci kilkuset funkcjonariuszy Korpusu Strażników Rewolucji w ostatniej dekadzie. Ostatni atak im przypisywany miał miejsce 15 grudnia 2023 r. w Sistanie, zginęło 11 oficerów policji i Korpusu.

Dodatkowo Iran oskarża ich o to, że są narzędziem CIA i Mosadu przeciwko swojej władzy. W 2012 r. media amerykańskie ujawniły istnienie tajnych memorandów CIA, rzekomo zezwalających oficerom Mosadu na występowanie „pod obcą flagą”, czyli jako oficerów USA, od których łatwiej byłoby Dżundullahowi przyjmować pieniądze niż od syjonistów. Iran wówczas gwałtownie sprzeciwiał się amerykańskiej obecności w Afganistanie i uważał, że CIA knuje w Kabulu przeciwko Teheranowi razem ze znienawidzonymi Żydami. Dyplomaci irańscy twierdzili, że koalicyjne bazy NATO w zachodnim Afganistanie to w rzeczywistości pozycje wyjściowe do ataku na ich terytorium.

Czytaj też: Monachium 2.0, czyli zemsta za 7 października?

O niepodległość Beludżystanu

Z kolei Beludżyjski Front Wyzwolenia, zbombardowany przez Pakistan, to już czystej wody nacjonaliści, działający od lat 70. XX w. przeciwko temu, co uznają za opresję Islamabadu wobec prowincji Beludżystan i północno-zachodnich terytoriów granicznych tworzących od 1948 r. nowe państwo pakistańskie. Początkowo przedstawiciele Frontu walczyli również z Iranem, ale od 1973 r. poświęcili się niemal wyłącznie zwalczaniu wojska, urzędników i strażników granicznych. Atakowali głównie w Pakistanie, ale korzystali ze schronienia wśród Beludżów irańskich i w Afganistanie.

Mimo że nie mają szans na spełnienie swoich celów – niepodległości Beludżystanu – to szczególnie mocno dali się we znaki pakistańskim interesom strategicznym, czyli współpracy z Chinami, które od wielu lat próbują zainwestować w region uznawany za bogaty w surowce naturalne. Bojownicy beludżyjscy, zarówno z Frontu Wyzwolenia, jak i podobnych grup, kilkakrotnie atakowali grupy chińskich inżynierów budujących port w Gwadarze, który ma być dla Chin kanałem eksportu, porównywalnym z portem w Karaczi.

Oni również mają swoich zagranicznych sponsorów, a przynajmniej tak uważają służby wywiadowcze Pakistanu. To „oczywiście” Indie, z którymi Pakistan toczył od 1948 r. trzy wojny i z którymi zmaga się i będzie zmagał o Kaszmir. Pakistańczycy uważają, że RAW (wywiad indyjski) założył i sfinansował powstanie organizacji beludżyjskich w ubiegłym stuleciu, a w XXI w. wspierał działalność zarówno Beludżów, jak i pakistańskich talibów (nieco różnych od ich afgańskiego wzorca) przeciwko Islamabadowi.

Rzekomo wspierał ich również ZSRR w latach 80., w czasie radzieckiej okupacji Afganistanu. W 2015 r. hinduskie ministerstwo spraw zewnętrznych poinformowało nawet, że Indie goszczą beludżyjskich obrońców praw człowieka i będą „domem dla uciskanych z całego świata”. To Pakistanowi wystarczy, by oskarżać je o wspieranie beludżyjskiego terroryzmu.

Sasnal: Pełzająca groźba większej wojny. Czy konflikt w Gazie się rozleje?

Wszystkie wojny Iranu

Ostatnie incydenty z ostrzałami baz i wsi Beludżów mają więc długą historię, lokalne uwarunkowania, a w oczach obu stolic – Teheranu i Islamabadu – swoiste uzasadnienie. Wydarzyły się jednak w sytuacji niepohamowanego rozprzestrzeniania się konfliktu bliskowschodniego i nie mogą być uznane tylko za kolejną odsłonę walki Iranu i Pakistanu z beludżyjskim separatyzmem. Stały się częścią konfliktu bliskowschodniego i oznaką, że wszystko się w tym regionie ze wszystkim łączy.

W Gazie trwa wojna z Hamasem, której ofiarami 7 października było ponad 1,2 tys. Izraelczyków, a w kolejnych miesiącach ponad 24 tys. Palestyńczyków. Hezbollah grozi Izraelowi otwarciem nowego frontu od północy. Izrael zabija oficerów Hezbollahu i szefów Hamasu w Libanie i – skądinąd słusznie – twierdzi, że za działaniami obu organizacji stoją władze Iranu. Jemeńska milicja Huti (której Iran patronuje w sprawowaniu władzy nad prawie połową kraju) strzela rakietami w stronę statków handlowych płynących przez Morze Czerwone. Amerykanie i Brytyjczycy bombardują od tygodnia bazy Huti w Jemenie, na razie bez efektu taktycznego – Huti wciąż strzelają. Iran bombarduje cele w Syrii i Iraku – twierdząc, że w Irbilu swoje bazy założył izraelski Mosad.

Amerykanie trochę czują się odpowiedzialni za stabilność regionu i bezpieczeństwo Izraela, a trochę już nie – ofiary cywilne wojny w Gazie wywołują napięcia, niespotykane dotąd, podważające paradygmaty pozycji USA w regionie. Rosja i Chiny czyhają na miejsce po Ameryce, którą kiedyś na Bliskim Wschodzie trzymała Europa, a teraz trzyma zaledwie imperialny sentyment do Izraela i niechęć do ustąpienia innym.

Osią wydarzeń jest Iran, któremu przypisuje się nadnaturalną wręcz moc sterowania wszystkimi złowrogimi aktorami – jak Huti, Hamas, Hezbollah, a od środy również antypakistańskimi separatystami. Wrażenie chaosu i niepokoju powiększył z pewnością fakt, że irańskie drony i rakiety spadły na mocarstwo atomowe – Pakistan właśnie.

Nie sposób przewidzieć, jak sytuacja pakistańsko-irańska się rozwinie, bo pozornie kalkulacja sił i procesów politycznych powinna wskazywać, że to raczej incydent, a nie nowy, groźny dla regionu trend. Iran otworzyłby zbyt wiele frontów, jeśliby jeszcze chciał zdestabilizować Pakistan, gdy już zamieszał w Izraelu, Iraku, Jemenie, Libanie i Syrii i ustawił się na groźbę uderzeń Izraela, a może nawet USA. Ale gwałtowność reakcji dyplomatycznych i zemsta Pakistanu wskazują, że oba państwa weszły na poziom dbania o swój prestiż („kto to zaczął? kto to skończy?”), a nie chodzi tu o kalkulację interesów długofalowych.

Czytaj też: Indie–Pakistan. Znowu wojna?

Zwykle, historycznie ujmując, w przypadku Pakistanu i jego wojen z sąsiadami – Indiami albo Afganistanem – na interwencję dyplomatyczną decydowały się USA albo Chiny, co z reguły kończyło konflikt i uspokajało emocje. Rzecz w tym, że nikt nie kontroluje Iranu, który nabrał pod wpływem wydarzeń w Gazie niezwykłej śmiałości i dopatrzył się szansy na mocniejsze podgrzanie bliskowschodniego kotła. Wojna regionalna wisi w gorącym powietrzu, a jednocześnie nikt jej nie chce i nie może w nią uwierzyć.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną