Wymiana ciosów, rosyjskie miasta pod bombami. Czy Ukraina zmienia właśnie strategię na wojnę?
Największy w czasie tej wojny atak powietrzny Rosji na Ukrainę w Polsce minął w cieniu jego rykoszetu – naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej przez rosyjski pocisk manewrujący. Kolejny incydent – bo raczej nie celowy atak – jest zrozumiałym powodem do zaniepokojenia nad Wisłą, ale to gigantyczna skala nalotu na Ukrainę jest problemem strategicznym. Rosja wykorzystała rekordową liczbę różnych pocisków, które pokonały obronę powietrzną i zabiły kilkudziesięciu Ukraińców (co też od dawna nie miało miejsca). Tym razem zabójczy efekt był tak rozsiany jak sam atak. Kolejny, kilka dni później, też przyniósł rekord liczby użytych irańskich bezzałogowców Shahed, ale nie pociągnął za sobą nowej fali ofiar. Według Ukraińców dronów było aż 90, ale 87 udało się strącić, bo są łatwiejszymi celami dla obrony powietrznej niż pociski manewrujące, przerobione na balistyczne rakiety przeciwlotnicze, a zwłaszcza hipersoniczne Kinżały.
Na wojnie cuda zdarzają się rzadko
Nasilenie bombardowań przez Rosję zimą było przewidywane. Tak jak rok temu Moskwa stara się osłabić infrastrukturę, a tym samym ducha Ukrainy. Jeśli sądzić po tonie noworocznego przemówienia Wołodymyra Zełenskiego, to na próżno. Również reakcja Zachodu była do przewidzenia: posypały się wyrazy oburzenia i potępienia, którym towarzyszyły zapewnienia nieustającego poparcia politycznego i wsparcia zbrojnego. Padły deklaracje nowych dostaw broni przeciwlotniczej, w których prym wiedzie Wielka Brytania, obiecując „setki pocisków” (tyle że do systemów, które radzą sobie tylko z częścią broni użytej w ataku).