Zachodnie firmy nadal się w Rosji bogacą i finansują krwawą wojnę. Putin zyskuje przy okazji
Jak podaje Kijowska Szkoła Ekonomii, do tej pory 308 zachodnich firm zdecydowało się wycofać z Rosji. Ponad tysiąc tylko ograniczyło swoją działalność. Oznacza to, że mimo dwóch lat pełnoskalowej wojny, szeregu sankcji i wyznawanych ponoć chlubnych wartości zdecydowały się wspierać biznes agresora.
Nie ma bowiem wątpliwości, że pieniądze pomogły Kremlowi finansować krwawą kampanię w Ukrainie. Rosyjska redakcja dziennika „Forbes” opracowała w listopadzie listę 50 największych firm, które mimo sankcji i powszechnego potępienia pozostały w putinowskiej Rosji. Są wśród nich Leroy Merlin Wschód, JT Group, Philip Morris International, PepsiCo, Auchan, VEON, Metro Cash&Carry, Mars, Nestle oraz Chery Automobile. Francuski Leroy Merlin zajął pierwsze miejsce w rankingu, bo dotychczasowy lider, niemiecki Volkswagen Group, w międzyczasie Rosję opuścił.
Czytaj też: Rosja nie jest tak odporna na sankcje, jak twierdzi Putin
Wchodzą Tajlandia, Kazachstan, Białoruś
Wbrew oczekiwaniom na rosyjskim rynku wciąż zatem dominują zachodnie firmy. Głównie amerykańskie, które w sumie utrzymały pozycję lidera. Rok temu w gronie topowych zachodnich firm w Rosji było ich dziesięć, teraz jest osiem. Największy awans odnotowały firmy chińskie, zajmując drugie miejsce. Rok temu w rankingu znalazł się tylko jeden koncern z ChRL, w 2023 r. jest ich sześć (motoryzacyjne Chery Automobile, Great Wall Motor, Geely Motors, Haier od AGD oraz BBK Electronics, właściciel marek Realme, Oppo, OnePlus i Vivo). Trzecie miejsce zajmują wspólnie Turcja, Francja i Niemcy. Każde z nich reprezentuje pięć firm, przy czym Turcja wykonała największy skok. Rok temu reprezentowała ją zaledwie jedna firma (producent piwa AB InBev Efes).
Nowością są koncerny z Tajlandii, Kazachstanu i Białorusi. Thai CP Food (44. pozycja) inwestuje w rolnictwo, kazachski Polymetal International (13. miejsce) produkuje metale szlachetne. Polymetal był zarejestrowany w USA, po wprowadzeniu sankcji zmienił rejestrację na Astanę i oddzielił działalność zagraniczną od rosyjskich aktywów, by nie podlegać surowym restrykcjom. Podobnie VimpelCom (6. w rankingu), czyli holenderski holding VEON, wydzielił rosyjskie aktywa i przekazał zarząd lokalnemu kierownictwu.
Business as usual
Wciąż nie do końca wiadomo, które z zachodnich firm opuszczają rosyjski rynek, a które tylko to deklarują. Yale School of Management, która śledzi te ruchy, dzieli zachodnie firmy na pięć kategorii: koncerny, które opuściły Rosję (535 firm), te, które zachowują opcję powrotu (502), ograniczyły działalność (157), wstrzymały nowe inwestycje (177), prowadzą business as usual (218).
Firmy, które zdecydowały się zostać, znalazły sposób na „optymalizację” swoich interesów. Otwierają spółki z. o.o, akcyjne lub joint venture, przedstawicielstwa, czyli oddziały zagraniczne, albo podpisują umowy z dystrybutorem. To ostatnie nie wymaga posiadania majątku w Rosji, a eksport na jej rynek realizowany jest „równolegle”, przez pośredników z Białorusi, Kazachstanu, Kirgistanu, Turcji czy państw Zatoki Perskiej. Firmy, które wybrały formułę „business as usual”, muszą jakoś unikać sankcji. Zwykle wykorzystują dwa proste sposoby: oddają zarządzanie menedżerom z Rosji albo decydują się na zarząd powierniczy majątku (trust management), który pozwala osobie prawnej zachować w Rosji markę, aktywa i siłę roboczą. Minus: decyzje finansowe i gospodarcze trzeba oddać ciału powołanemu przez sąd. Na przykład zarządowi powierniczemu czy szefowi spółki.
Koncerny tłumaczą się na ogół argumentami etycznymi, logistycznymi i prawnymi. „Nie możemy porzucić naszych ludzi w Rosji” – tłumaczył „Business Insiderowi” brytyjski gigant Unilever, który zatrudnia tutaj 3 tys. osób. Niechęć ucieczki wynika też rzekomo z obawy o zerwanie łańcuchów dostaw. „Jeśli współzależność jest wysoka i destrukcyjna dla spółki macierzystej, to nie może zrezygnować ze spółki córki, która dostarcza krytyczne surowce lub produkty niedostępne z innych źródeł” – tłumaczył Klaus E. Meyer z Ivey Business School.
Czytaj też: Sankcje cofną Rosję prawie do epoki kamienia łupanego
Najpierw Putin musi podpisać
Polityczne argumenty sprowadzają się do formuły: „zostaliśmy zakładnikami Putina”. Kreml od lata 2022 r. karze firmy „nieprzyjaznych państw”, czyli zachodnie koncerny. Coraz śmielej dyktuje zasady ich obecności w Rosji. Przy Kremlu działa specjalna podkomisja, większość umów wymaga osobistego podpisu Putina. Prezydent wydał dekret zobowiązujący zachodnie koncerny do uzyskania jego parafki, jeśli chcą zbyć aktywa w Rosji. Warunkiem zgody jest sprzedaż ze zniżką co najmniej 50 proc. i naliczoną „dobrowolną daniną” na rzecz budżetu państwa w wysokości co najmniej 10 proc. wartości transakcji.
W kwietniu Kreml poszedł jeszcze dalej: rosyjskie władze mogą przejmować zagraniczne aktywa i przekazać je pod rosyjski zarząd. W istocie to nowa forma wywierania presji na zachodni biznes i „karmienia” lojalnych kremlowskich elit. Przejęte aktywa Putin przekazuje bowiem swoim przyjaciołom i partnerom. „New York Times” opisuje kilka takich głośnych przejęć, którymi sterował Kreml, ingerując w transakcje zbywania aktywów, czyli obniżając koszty sprzedaży i wybierając (zmieniając) nabywcę majątku.
Taki los spotkał m.in. duńskiego Carlsberga. Putin przejął jego aktywa w spółce Baltika warte ok. 0,5 mld dol. i 30 proc. rynku piwowarskiego w Rosji i przekazał je pod „tymczasowy” zarząd jednemu ze swoich przyjaciół z kręgów judo, dawnemu prezesowi Baltiki (kierował firmą przez 13 lat do 2004 r.) Taimurazowi Bollojewowi. Pod koniec listopada aresztowano dwóch kluczowych menedżerów z Grupy Baltika, którzy nie zgadzali się z decyzjami rosyjskiego zarządu. Grozi im dziesięć lat kolonii karnej za „działalność w zorganizowanej grupie przestępczej na szczególnie dużą skalę”. W listopadzie Dmitrij Miedwiediew wyśmiał Duńczyków, przyznając, że wpływy z nacjonalizacji zasilają budżet państwa. „Silny budżet to wsparcie dla frontu” – pisał.
Czytaj też: Moskiewski Disneyland Putina. Po co tyle zachodu?
Kreml tworzy nową elitę
Zyskuje budżet, ale i Władimir Putin. W nowej redystrybucji majątku zagranicznych firm uczestniczy często „drugi garnitur” rosyjskich miliarderów. To pokolenie 35–55-latków, którzy nie należą do kręgu oligarchów, a majątki zbili głównie na projektach finansowanych przez państwo. Znaczna część pieniędzy została też rozdysponowana między byłych prezesów spółek z kapitałem zachodnim i przedsiębiorców z regionów.
Cel jest jasny – stworzyć nowe kręgi elit całkowicie zależnych od Kremla i absolutnie wobec niego lojalnych. To swoisty lewar na dotychczasowe elity oligarchów, które będą musiały rywalizować z aspirującymi miliarderami. Putin zyskuje podwójnie: kupuje lojalność elity, która wypełni lukę po tych, którzy po inwazji emigrowali, i utrzyma w szachu starych oligarchów. A wszystko za pieniądze firm „nieprzyjaznych Rosji”.