Zieleń w czerwonym odcieniu
Tak, to Chiny i Tajwan przyczyniły się do sukcesu fotowoltaiki niemal na całym świecie
Najwyższa pora – apeluje związany z Uniwersytetem Harvarda politolog Graham Allison – by zwrócić uwagę na geopolityczne reperkusje porzucania paliw kopalnych. Allison to m.in. autor głośnej książki sprzed paru lat, w której zastanawia się, czy Chiny i Ameryka unikną „pułapki Tukidydesa”, czyli czy mocarstwo aspirujące pójdzie na wojnę ze słabnącą superpotęgą, aby zająć jej miejsce.
Teraz Allison przewiduje, że po pożegnaniu z ropą naftową, węglem i gazem ziemnym obniży się znaczenie Bliskiego Wschodu, a Zachód wpadnie w objęcia Chin. Że zielona przyszłość Zachodu tak naprawdę będzie czerwona, a Europa uzależni się od kraju, który uznaje za „wyzwanie systemowe”. Tak samo Ameryka, która w Chinach widzi głównego rywala. Już dziś Nowy i Stary Świat wydają ogromne kwoty na zieloną energię, a fundusze te trafiają przede wszystkim na chińskie konta.
Można odnieść wrażenie, że światowa energetyka zazielenia się za wolno. Niemniej Międzynarodowa Agencja Energii (MEA), od lat zbierająca statystyki dotyczące branży, podaje, że za cały 2023 r. wydatki inwestycyjne na produkcję prądu ze Słońca pierwszy raz będą większe od tych przeznaczanych na wydobycie ropy. Różnica nie będzie znaczna, ale kwoty już tak. Na solary i towarzyszącą im infrastrukturę poszło 380 mld dol. – o 10 mld więcej niż na biznes naftowy.
A jeśli świat chce sprostać podpowiadanym przez naukę celom emisyjnym, musi zacząć wykorzystywać odnawialne źródła energii na niespotykaną dotąd skalę. Do 2030 r. potrzeba cztery razy więcej mocy z paneli fotowoltaicznych niż w 2022 r. Ich produkcja musiałaby być dwukrotnie większa niż obecnie, i to przy założeniu modernizacji funkcjonujących już zakładów. W dodatku fundamenty tak szybkiej transformacji energetycznej muszą być bezpieczne.