Efekt jaja
Rugby: ulubiony sport skrajnej prawicy w Europie. Co im tak przypasowało?
„To koniec, to koniec!” – krzyczał łamiącym się głosem spiker 24 czerwca 1995 r. na stadionie w Johannesburgu. Reprezentacja RPA pierwszy raz po epoce apartheidu wzięła udział w mistrzostwach świata pod hasłem „Jedna drużyna, jeden naród”. I od razu wygrała w historycznym finale z Nową Zelandią 15 do 12.
Francois Pienaar, słynny kapitan Springboksów, jak nazywana jest drużyna RPA, siedział na murawie. Wyglądało, jakby próbował wetrzeć z powrotem swoje łzy szczęścia. Na chwilę przed wręczeniem medali do olbrzymiego Afrykanera podszedł ubrany w za dużą koszulkę reprezentacji Nelson Mandela, lider walki z apartheidem, a wówczas już prezydent kraju. I powiedział: „Dziękuję ci za to, co zrobiłeś dla RPA”. Na co rugbysta odrzekł: „Nigdy nie zrobimy tyle dla RPA, ile ty zrobiłeś”.
1.
Rugby to w sumie prosta gra – 80 minut; piętnastu na piętnastu; zasady (rugbowi puryści powiedzieliby – „prawa”) sprowadzają się do wojny o terytorium, z owalną piłką jako sztandarem wbijanym w zdobyczne ziemie. Ale rugby to jednocześnie gra dość paradoksalna. Można by rzec: dwulicowa. Bo z jednej strony oparta na braterstwie i wzajemnym szacunku, a z drugiej – najlepiej imitująca wojnę, rywalizację opartą na zasadzie, że każda moja strata jest twoim zyskiem. Rzadko dochodzi tu do remisów.
Być może ta właśnie dwulicowość sprawia, że polityka zawsze była i jest blisko rugby. W przypadku RPA sport ten okazał się klejem dla społeczeństwa przez dekady rozerwanego po liniach podziałów rasowych – z triumfu Springboksów cieszyli się wszyscy, i czarni, i biali. Ale dziś w Europie ten sam sport zaczyna być narzędziem polaryzacji politycznej w opowieści suflowanej przez skrajną prawicę.