Historia Izraela od jego zarania – a więc czasów sprzed zburzenia Świątyni – to również historia zabójców. Fanatyczni sykariusze zakradali się do domów wrogów Judei, najczęściej do Żydów sprzyjających Rzymianom, i wbijali im sztylety – zwane sica – w plecy. Tradycja zwalczania terroru okupantów terrorem żydowskim przeskoczyła niemal niezmieniona dwa tysiąclecia. Służby specjalne – Mosad, Szabak, Aman – kontynuowały ten sposób walki po odnowieniu państwa Izrael. Wywiad cywilny, kontrwywiad wewnętrzny i wywiad wojskowy okazały się wiernymi naśladowcami sykariuszy, tyle że zamiast sztyletów stosują zakamuflowane bomby, wybuchające książki czy całe menu trucizn. Choć czasem wystarczy i uderzenie młotkiem. Od niedawna stosują również drony.
Oficerowie izraelskiego wywiadu cieszą się ponurą sławą nieprzebierających w środkach likwidatorów wrogów Izraela. Po cichu albo głośno, okrutnie czy bezboleśnie – robią to od kilkudziesięciu lat. Mosad, Szabak i Aman stworzyły w swoich strukturach wyspecjalizowane biura organizujące i zabezpieczające technicznie zespoły zabójców. Zlecenia przychodzą od premierów.
Wywiad korzystał z ludzi własnych albo wynajętych, często posługiwał się sajanim, czyli „pomocnikami” – obywatelami innych państw żydowskiego pochodzenia werbowanymi przez katsa, czyli „zbieraczy informacji”, oficerów wywiadu. Wysyłał bomby sprytnie zakamuflowane jako listy albo książki do niemieckich inżynierów pomagających Egiptowi w budowie rakiet balistycznych. Zabijał działaczy OWP na ulicy, w domach, w garażach, w kawiarniach, na oczach dzieci albo w ramionach prostytutek. Co najmniej w jednym przypadku Izrael pomagał w likwidacji wrogów politycznych władz obcego państwa – w 1965 r. w zamian za możliwość podsłuchiwania przywódców arabskich w Maroku jego władze zażądały pomocy w namierzeniu dysydenta w Paryżu. Wszystko w ramach demokratycznego państwa prawa, jakim Izrael jest od 1948 r. Zresztą samo założenie państwa Izrael wiązało się z rewolucyjną działalnością zabójców mordujących na ulicach brytyjskich oficerów i urzędników dawnej kolonii imperialnej w Palestynie.
Izrael chce zabić przywódców Hamasu
Rzadko kiedy jednak władze Izraela zapowiadają zabójstwa tak otwarcie, jak zrobił to premier Beniamin Netanjahu, kiedy 22 listopada publicznie nakazał służbom likwidację przywódców Hamasu, „gdziekolwiek w tej chwili przebywają”. Wtórował mu minister obrony Joaw Gallant, znany z tego, że w swoim gabinecie powiesił plakat przedstawiający piramidę z twarzy dowódców Hamasu. Na jej szczycie widnieją portrety Mohammeda Deifa, Jahiji Sinwara i Marwana Issy. O każdym z nich Gallant mówi, że „żyją na kredyt”.
Zapowiedzi przywódców izraelskich przyjęto z należytą uwagą, a media wypełniły się atmosferą szpiegowskiego thrillera. Przypomniano film „Monachium” Stevena Spielberga o epopei izraelskich agentów wywierających pomstę na palestyńskich zamachowcach, którzy podczas olimpiady w 1974 r. porwali i doprowadzili do śmierci izraelskich sportowców. A także doskonałą książkę Ronena Bergmana „Powstań i zabij pierwszy” o historii zabójstw na zlecenie prowadzonych przez izraelski wywiad niemal od dnia jego powstania.
Zainteresowanie jest uzasadnione, ponieważ mamy do czynienia z państwem, które z mordowania wrogów politycznych, bojowników przeciwnych sprawie izraelskiej i zwykłych terrorystów uczyniło jedno z narzędzi swojego działania. Tyle tylko że do niedawna działalność ta owiana była tajemnicą, przynajmniej formalną. Była kanwą mniej lub bardziej udanych filmów i książek. Słowa premiera Netanjahu i ministra Gallanta ujawniły to narzędzie działania państwa. Ich poprzednicy, jak premierka Gołda Meir po zamachu w Monachium, stronili od publicznych zapowiedzi zemsty. Po prostu działali, być może z oporami moralnymi, ale jednak bez rozgłosu.
Czytaj też: Najdłuższe 47 minut. Nagrania z 7 października to obraz czystego zła
Czy to działa?
Osądzanie moralności Netanjahu i Gallanta niespecjalnie ma sens, ciekawsza wydaje się ocena skuteczności tego rodzaju działań, tzn. zmniejszenia zagrożenia dla państwa Izrael w wyniku zabicia konkretnych osób. Czy szkodzą, czy pomagają polityce Izraela i pozycji jego rządu. Czy warto ryzykować życie i zdrowie własnych agentów dla przeprowadzenia skomplikowanej czasem operacji dopadnięcia wrogiego lidera za granicą? Czy wreszcie są one moralnie usprawiedliwione – pytanie to jest zasadne, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę, że zabójstwom wrogich terrorystów towarzyszyły często przypadkowe śmierci ich bliskich albo osób postronnych. Izraelska organizacja praw człowieka B’Tselem przypomina na swojej stronie, że w okresie od 2009 do 2019 r. przy okazji zabójstw oponentów na Zachodnim Brzegu siły izraelskie spowodowały śmierć 137 osób postronnych. Do historii przeszła historia morderstwa marokańskiego kelnera w Norwegii Ahmeda Bouchiki, wziętego w 1973 r. przez izraelskich oficerów za członka Czarnego Września, organizacji stojącej za zamachem w Monachium. Wysyłane konkretnym terrorystom w paczkach i listach bomby zabijały też ich dzieci i żony.
Ryzyko dla samych zabójców również jest niemałe. W 1997 r. komando izraelskich wywiadowców, udających turystów w Jordanii, próbowało otruć Chaleda Meszala, jednego z przywódców Hamasu. Izraelczycy zostali schwytani, król Jordanii groził ich skazaniem, więc rząd Izraela musiał wysłać do Jordanii antidotum na truciznę oraz przy okazji uwolnić szejka Ahmeda Jassina, duchowy autorytet Hamasu. Ogromu tej kompromitacji nie zrekompensowało nawet zabicie Jassina pociskiem Hellfire w 2004 r., kiedy opuszczał meczet. Zginęło wtedy również kilku przypadkowych wiernych.
Ale te wszystkie wątpliwości już wcześniej podnoszono. Izrael i światowa opinia publiczna mają za sobą dyskusję o moralnym aspekcie tego typu operacji, ich nielegalności w świetle prawa międzynarodowego czy ryzyku wpadki lub omyłki. Tę dyskusję wciąż jeszcze prowadzą działacze na rzecz praw człowieka, ale politycy i rządy, również państw określanych – podobnie jak Izrael – jako państwa demokratyczne, przyjęli ten sposób działania. Stany Zjednoczone, które same weszły w „globalną wojnę z terrorem” po atakach 11 września 2001 r., rozpoczęły operację zabijania ludzi uznawanych za terrorystów na skalę nieznaną nawet Izraelowi. Drony, tzw. „precyzyjne” bomby i rakiety, specjalnie preparowane pociski z wirującymi ostrzami zabijają na całym świecie ludzi uznawanych przez amerykańskie służby za wrogów USA. W lipcu 2022 r. lider Al-Kaidy Ajman Al Zawahiri wyszedł na balkon swojego domu w rządzonym przez talibów Kabulu i został dosłownie zmielony przez pocisk Hellfire R9X. Co cenne w tym przypadku, jego siedzącej w sąsiednim pokoju rodzinie nic się nie stało. Pocisku R9X z wirującymi ostrzami nie da się opisać, warto sprawdzić w internecie, jak wygląda i w jaki sposób może zabijać. USA przeszły też przez dyskusję o legalności zabójstw, nawet jeśli celem jest obywatel amerykański, któremu powinien należeć się sąd, a nie pocisk z drona. Takim przypadkiem było zabicie przez siły zbrojne USA radykalnego duchownego Anwara Al Awlakiego w Jemenie w 2011 r. – był radykałem, ale też obywatelem amerykańskim.
Wątpliwości moralne związane ze śmiercią przypadkowych cywilów podczas bombardowania domniemanych kryjówek terrorystów państwa demokratyczne przykrywają eufemizmem „collateral damage”, zniszczeń pobocznych usprawiedliwianych brutalnością i rozmachem działań Al-Kaidy, Państwa Islamskiego czy innych organizacji postrzeganych jako zagrożenie cywilizacyjne dla Zachodu.
Z wątpliwościami walczy się argumentami o skuteczności zabójstw, zwłaszcza kiedy Izrael odszedł od wyroków wymierzanych osobiście na rzecz uderzeń z powietrza. Zabicie szejka Jassina na jakiś czas zaburzyło struktury dowodzenia Hamasu i pozbawiło organizację ważnego autorytetu moralnego. Przeciwnicy mogą co prawda dowodzić, że na jego miejsce przyszli następni, ale jeśli weźmie się pod uwagę, że organizacja taka jak Hamas nastawiona jest na „trwanie i opór”, to dyskusja o całkowitym jej zniszczeniu traci na znaczeniu. Konsekwencja w niszczeniu kolejnych liderów wpisuje się w logikę wojny, w której liczy się już tylko osłabienie wroga, a nie ostateczne pokonanie go. Następca Jassina szejk Abdel Aziz Al Rantisi rządził Hamasem przez kilka tygodni i zginął również od izraelskiej rakiety. Hamas się odrodził, czego ponuro spektakularnym dowodem była masakra 7 października, ale działania Izraela w następnych miesiącach ponownie go osłabią. I tak dalej – historia konfliktu bliskowschodniego jest tak skomplikowana, bo nie ma rozwiązania i „stanu docelowego”. Wojna Izraela z Palestyńczykami jest już tylko działaniem i reakcją na działanie.
Patrycja Sasnal: Pełzająca groźba większej wojny. Czy konflikt w Gazie się rozleje?
Ukraina też zabija
Problem zabijania przeciwników przez wywiad państw demokratycznych w ostatnich dekadach został już dobrze omówiony publicznie, a państwa, z Izraelem na czele, wyciągnęły wnioski z tej dyskusji: odejść od zabójstw „twarzą w twarz” na korzyść techniki zdalnej likwidacji celów przez drony. Osiągnięto również stan, w którym państwa preferują ten sposób działania nie tyle dla zniszczenia zjawiska terroryzmu, który ze swej natury pozostanie cechą i zjawiskiem trwałym w ludzkiej cywilizacji, ale by chwilowo przynajmniej ograniczać jego zasięg i komplikować działanie terrorystów. Ocena decyzji premiera Izraela w tej sprawie nie zmieni faktu, że państwo to prowadzi w swoim przekonaniu śmiertelną wojnę o egzystencję i zostało dotkliwie zaatakowane przez Hamas 7 października. Posługuje się on logiką obrony państwa, a nastrój w Izraelu zdaje się sprzyjać wywarciu zemsty na liderach Hamasu, zarówno tych wojskowych w Gazie, jak i politycznych – ukrywających się w państwach arabskich. W oczach Izraelczyków ponoszą oni taką samą odpowiedzialność jak zamachowcy masakrujący przygraniczne kibuce 7 października.
Sytuację bardzo podobną – i niejako równoległą – obserwujemy za to w Ukrainie, której służby specjalne rozwijają od dwóch lat program zabójstw Rosjan: zarówno rosyjskich żołnierzy, jak i cywilów uznawanych przez Ukraińców za zwolenników wojny i propagandystów Władimira Putina. Na razie skala tego procederu ukraińskiego wywiadu nie jest duża, ale naśladuje on izraelską drogę. Ukraińcy zabijają „twarzą w twarz” kolaborantów na terenach okupowanych, podkładają bomby pod samochody Rosjan, trują rosyjskich żołnierzy, nie wspominając już o uderzeniach dronów i artylerii na rosyjskich generałów i rosyjskie miasta, z Moskwą łącznie. Są kreatywni: w lipcu 2023 r. zabito dowódcę okrętu podwodnego komandora Stanisława Rżyckiego w Krasnodarze, a zabójcy mieli użyć do polowania na niego popularnej aplikacji śledzącej wyczyny biegaczy, w której Rżycki upubliczniał swoje trasy biegowe. Zabójstwo Darii Duginy i Władlena Tatarskiego, nacjonalistycznych blogerów i propagandzistów, z 2022 r. również przypisuje się wywiadowi Ukrainy.
Wymądrzanie się zachodnich publicystów na temat legalności i moralności tego typu działań w najlepiej pojmowanym interesie państwa broniącego się przed rosyjską agresją nie zmienia faktu, że wywiad ukraiński rozwija te metody działania, które Izrael stosował w ubiegłym stuleciu, a może nawet w czasie całej swojej narodowej historii, już od czasów sykariuszy.
Czytaj też: Skąd Hamas ma pieniądze? Sumy przyprawiają o zawrót głowy