Ostatnie miesiące mijającego roku nie przynoszą Ukrainie pomyślnych wieści. Brak większych sukcesów (ale też większych porażek) w wypieraniu Rosjan z okupowanych terenów łączy się z wychodzącymi na jaw tarciami między kierownictwem politycznym a wojskowym oraz nieoczekiwanymi trudnościami, jakie napotyka kontynuacja wsparcia wojskowego u najważniejszego sponsora i sojusznika Ukrainy – USA.
Z Rosji nadchodzą jednocześnie sygnały utwardzania konfrontacyjnej linii Kremla wobec Zachodu, woli kontynuacji wojny z Ukrainą pomimo kosztów i strat oraz zadziwiającej ekonomistów adaptacji rosyjskiej gospodarki do quasi-wojennych warunków funkcjonowania pomimo zachodnich sankcji. Kropką nad i miał być tutaj zaakceptowany właśnie budżet na przyszły rok, z rekordowymi wydatkami obronnymi na poziomie 6 proc. PKB, czyli mniej więcej w wysokości 120 mld dol. Gdy z drugiej strony amerykański Kongres nie daje rady przegłosować pakietu wsparcia dla Ukrainy, Izraela, Tajwanu i dla bezpieczeństwa wewnętrznego o łącznej wartości 106 mld dol., opinia publiczna Zachodu ma uzasadnione powody, by drapać się w głowę. Jeszcze bardziej, gdy widzi potknięcie Niemiec, które od miesięcy trąbią o wiodącej roli we wsparciu Ukrainy, a stanęły wobec kryzysu z uchwaleniem czegokolwiek w przyszłorocznym budżecie, gdy trybunał konstytucyjny zakwestionował pozabudżetowe wydatkowanie kilkudziesięciu miliardów euro. Kryzysowi finansowemu towarzyszy amunicyjny – dostawy na Ukrainę stają się nieregularne, dlatego dostępność na froncie bywa reglamentowana, a europejski przemysł wie, że nie dostarczy do wiosny obiecanego miliona pocisków do dział.