Świat

Izraelska armia w szpitalu Al-Szifa. Czy to już koniec wojny w Strefie Gazy? Nie tak prędko

Izraelska armia na terenie szpitala Al-Szifa w Gazie, 15 października 2023 r. Izraelska armia na terenie szpitala Al-Szifa w Gazie, 15 października 2023 r. Israel Defense Forces / Associated Press / East News
Jako że wojna w Gazie oprócz wojskowego charakteru ma wymiar propagandowy, szpital Al-Szifa stał się centrum globalnego zainteresowania. Da się wyczuć oczekiwanie, że zdobycie kompleksu będzie punktem przełomowym operacji. I że już dość.

Siły lądowe Izraela osiągnęły swój cel w Strefie Gazy. Żołnierze w środę weszli do izby przyjęć szpitala Al-Szifa i przemierzają korytarze tego wielkiego kompleksu. Mierzą z broni w parawany szpitalne, przeszukują sale operacyjne. Liczą inkubatory z noworodkami. Szukają tuneli, broni, materiałów wybuchowych i ludzi, którzy zmasakrowali Izraelczyków 7 października. Tajnych wejść do podziemi, gdzie według ich dowódców i wywiadu mają znajdować się kwatery główne Hamasu. Nie słychać na razie odgłosów walki, szpital poddał się bez oporu, kiedy czołgi wymierzyły lufy w jego wejścia i okna.

Dwie „święte misje” Izraela

Prowadzona przez IDF od dwóch tygodni operacja jest metodyczna: wywiad wybiera podejrzane budynki, do których następnie wchodzą żołnierze, psy tropiące i saperzy, poszukując tuneli. Jeśli je znajdą, to najwyżej wpuszczają do nich psy, ludzie tam nie zaglądają. Bunkry są niszczone i wojsko posuwa się dalej, w tempie ok. 100 domów dziennie. I właśnie dotarło do szpitala Al-Szifa.

Według dowództwa izraelskiej armii odkryto w nim już „centrum dowodzenia” Hamasu, skład broni i sprzętu bojowego. Izraelskie Siły Obrony, czyli IDF, opublikowały kilka filmów pokazujących broń automatyczną, granatniki RPG i „koszulki szahida”, czyli kamizelki służące zamachowcom samobójcom do siania terroru. Beniamin Netanjahu w tym samym czasie skwapliwie zapewnił, że nie ma takiego miejsca w Gazie, gdzie mogliby ukryć się zamachowcy. Według premiera wojsko wypełni dwie „święte misje”: zniszczenia Hamasu i odbicia zakładników.

W sukurs tym oświadczeniom przyszedł Pentagon, którego rzecznik w środę „niezależnie” od Izraelczyków oświadczył, że szpital Al-Szifa był używany przez Hamas jako wielki schron bojowy. Ochroną był nie tylko beton, ale i życie pacjentów. Biały Dom i Pentagon twardo stoją za Izraelem, nawet jeśli Globalne Południe i świat arabski krytykują Zachód i USA za wspieranie czegoś, co nazywają „ludobójstwem” Palestyńczyków. Czemu zresztą zaczyna wtórować lewica amerykańska i część kampusowej młodzieży uniwersyteckiej w Stanach i Europie.

Wojskowe dane podawane przez IDF zmieszały się ze świętymi zawołaniami premiera Netanjahu i poparciem administracji Bidena i nadały szczególnego znaczenia zdobyciu szpitala, który od początku operacji w Gazie podawany był jako przykład perfidii Hamasu. Jako że wojna w Gazie ma oprócz wojskowego charakteru wymiar propagandowy, szpital stał się centrum globalnego zainteresowania. Wyczuwalne stało się oczekiwanie, że zdobycie położonego w zachodniej części miasta kompleksu będzie punktem przełomowym operacji.

Czytaj też: 47 minut. Nagrania z 7 października to obraz czystego zła

Świat ma już dość tej wojny

U podstaw tego oczekiwania leży bowiem rosnące przekonanie opinii światowej, że już dosyć. Izrael powinien już się nasycić zemstą za masakrę 7 października. Zaczyna panować odczucie, że Hamas został zniszczony, a przynajmniej poważnie osłabiony. Dosyć więc bombardowań i śmierci cywilów. Według danych samych Palestyńczyków, których wspiera swoim autorytetem ONZ, zginęło już prawie 12 tys. ludzi, z czego 40 proc. to dzieci. Po nakazie ewakuacji z północnej części Strefy na południe 1,5 mln mieszkańców stało się bezdomne. Co trzeci budynek został uszkodzony. Może nawet połowa. Gaza, największe na ziemi ludzkie skupisko na tak niewielkim terytorium, została zniszczona. Nie da się tu ponownie zamieszkać. Kiedy to wszystko się skończy, ludzie błąkający się po południowej części Strefy mogą albo pozostać w namiotach i obozach, albo wracać do ruin.

Prawdopodobnie w mieście, a przynajmniej w bombardowanym centrum, przebywa w tej chwili więcej Izraelczyków niż Palestyńczyków. Do Strefy weszły dwie dywizje regularne: 162. i 36. oraz rezerwowa 252. Dywizja Synajska. IDF odtworzył siły 143. Dywizji Gazańskiej, która w pierwszych godzinach zaskakującego ataku uległa napastnikom i nie zdołała samodzielnie ochronić kibuców zajmowanych i okupowanych przez Hamas. W sumie kilkanaście tysięcy żołnierzy próbuje zniszczyć osławione „metro Gaza”, czyli sieć tuneli i schronów przemyślnie ukrytych w ostatnich latach przez Hamas przed oczami i uszami Mosadu i Szin Betu, izraelskich służb wywiadowczych.

Czy zdobycie szpitala to koniec najbardziej intensywnej operacji? Na to pytanie wojskowi mogą odpowiadać, że potrzebna jest dalsza operacja czyszcząca w południowej części miasta, gdzie Hamas przygotowuje się do obrony. Sieć tuneli rozciąga się pod całym miastem, nie tylko w jego centrum. Ponadto IDF nie udało się zlikwidować jeszcze żadnego naprawdę ważnego dowódcy Hamasu. Ani Mohammad Deif, uważany za dowódcę wojskowego, ani Jahija Sinwar, były szef bezpieczeństwa Hamasu, nie zostali zabici czy złapani. Zginęli dowódcy średniego szczebla, dowódcy „batalionów” z Gazy i Chan Junus, ale to wciąż nie daje pewności, że struktura się nie odtworzy.

Jednak na to pytanie powinna paść odpowiedź przede wszystkim polityczna. Jeśli to rzeczywiście koniec intensywnych walk i bombardowań Gazy, to co zrobić ze zgliszczami pokoju? Na to pytanie powinni odpowiedzieć zarówno Izraelczycy, jak i Palestyńczycy.

Jedno jest pewne: atak Hamasu z 7 października i jego konsekwencja, czyli atak Izraela na Gazę, wykluczają, że konflikt powróci do stanu poprzedniego. Żadna ze stron i żaden z zagranicznych partnerów zwaśnionych narodów nie może nawet myśleć, że odtworzy się władza Hamasu, a Izrael będzie znów „przycinał trawę”, jak wcześniej określano operacje IDF powstrzymujące wzrost aktywności terrorystów.

Czytaj też: Skąd Hamas ma pieniądze? Sumy przyprawiają o zawrót głowy

Endgame absurdalny albo praktyczny

Walki mogą zakończyć się wcześniej, niż sądzimy, a zdobycie szpitala Al-Szifa będzie punktem zwrotnym. Pozostaje pytanie o stan końcowy, endgame, jak mawiają Anglosasi, których zresztą dziedzictwo kolonialne w Palestynie nie może się nawet symbolicznie zakończyć. Już dzisiaj rysuje się wachlarz możliwości, od absurdalnych po praktyczne. Wszystkie są interesujące, w zależności od tego, kto słucha i kto je wypowiada.

Do rozwiązań absurdalnych zaliczyć należy pomysły wysiedlenia Palestyńczyków poza Gazę, do państw arabskich. Pojawiają się sporadycznie w Izraelu, w mediach i wśród polityków, a ich autorzy „nawet nie czują, jak rymują” z praktykami uznawanymi według kategorii prawa międzynarodowego i zwykłej przyzwoitości za niebezpieczne i totalitarne. Ich autorzy rozumują tak: „skoro Arabowie tak współczują Palestyńczykom, to niech ich przyjmą do siebie i niech płacą za ich utrzymanie”. Można nawet jakoś to tłumaczyć, Izraelczycy są rozżaleni, że świat nie rozumie skali i źródeł masakry 7 października. Tam, gdzie opinia światowa widzi cierpienie bombardowanych Palestyńczyków, Izraelczycy widzą cień Holokaustu, jakim był dla nich dzień ataku i śmierć ponad 1,2 tys. cywilów i żołnierzy w przygranicznych kibucach.

To jednak wciąż rozwiązanie absurdalne, a przede wszystkim mało prawdopodobne. Izrael nie może sobie pozwolić na kolejną katastrofę wizerunkową, jaką byłoby masowe wypędzenie Palestyńczyków z Gazy. Na swoistą Nakbę, odpowiednik „katastrofy” wypędzenia Palestyńczyków w 1948 r. Nikt nie przyjmie tysięcy zrewoltowanych ludzi, obozy uchodźców w Egipcie, Jordanii czy Libanie są już przepełnione, a samo ich istnienie jest źródłem destabilizacji i rozsadnikiem lokalnych rebelii. W Libanie palestyński Hezbollah stał się praktycznie rządem równoległym, w Egipcie Palestyńczycy wzmocniliby Bractwo Muzułmańskie, Jordania jest na granicy wytrzymałości przez uciekinierów z Zachodniego Brzegu. Ani Arabia Saudyjska, ani emiraty nad Zatoką Perską nawet się nie zająkną o przyjmowaniu uchodźców.

Pozostają rozwiązania praktyczne, choć równie mało prawdopodobne. Na przykład przywrócenie władzy Fatahu w Gazie. Rząd 87-letniego Mahmuda Abbasa rządzi z przyzwoleniem Izraela we wschodniej części Palestyny, utrzymywany za pieniądze donatorów z Europy, ONZ i państw arabskich. Uznawany jest za jeden z najbardziej skorumpowanych i nieefektywnych quasi-rządów na świecie. Ale jaki ma być, skoro nie ponosi odpowiedzialności przed ludźmi i nie musi trudzić się zdobywaniem pieniędzy z podatków, skoro płyną z zewnątrz? Mimo to Amerykanie w osobie sekretarza stanu Antony′ego Blinkena zalecają, by Autonomia ponownie stała się jednością formalną, czyli Zachodnim Brzegiem i Gazą, co miałoby odtwarzać formułę „two-state”, czyli współistnienia Izraela i Palestyny, zakładającą również jakąś formę podziału Jerozolimy.

Tyle że powrót Fatahu do zniszczonej Gazy byłby uznany za narzucenie przez Izrael jednych Palestyńczyków drugim. Fatah stałby się władzą przyniesioną przez okupantów, co nie wróżyłoby ani trwałości, ani poparcia wyniszczonego wojną miasta. Na razie Abbas – ostatni polityk palestyński, z którym można jeszcze rozmawiać – czeka na rozwój wypadków, potępia Izrael i stara się wzmocnić swoją pozycję. Nie idzie mu zbyt dobrze – we wrześniowym sondażu Palestyńskiego Instytutu Badań Politycznych aż 80 proc. Palestyńczyków chciało, by odszedł z polityki. 45 proc. popierało Hamas. Mimo że dla Zachodu Abbas pozostaje partnerem znanym i tolerowanym nawet mimo korupcji, nie jest nim ani dla Palestyńczyków w Gazie, ani dla Izraela. Rząd Netanjahu w ostatniej dekadzie wiele zrobił, aby pozycję Abbasa osłabić, pozwalając nawet na czasowe wzmocnienie Hamasu (np. przez zezwolenia na pracę w Izraelu dla 10 tys. Palestyńczyków z Gazy i politykę wysiedleń z Zachodniego Brzegu).

Inną wersją „pokoju” byłaby de facto okupacja Gazy przez wojska izraelskie. IDF byłby władzą wojskową, „przycinałby trawę” Hamasu i kontrolował sytuację bezpieczeństwa w Gazie, a administracją cywilną zajmowałby się kto inny. Trochę miałoby to przypominać okupację Zachodniego Brzegu i Autonomii, podzielonych na strefy A, B i C, zależnie od stopnia swobody działania sił izraelskich lub palestyńskich. Gaza byłaby przypadkiem „strefy C”, czyli pełnej kontroli Izraela. Nie da się jednak wojskowo okupować Strefy, która przez następne lata będzie musiała podnosić się metodami cywilnymi i pomocy humanitarnej ze zniszczeń wywołanych bombardowaniami i obecną wojną. Choć zamiar taki głoszą generałowie izraelscy i sam premier, to albo nie wyobrażają sobie trwałości takiego stanu, albo myślą wyłącznie doraźnie, bez wizji znalezienia rozwiązania politycznego.

Poza pomysłami absurdalnymi albo praktycznymi pojawiają się idealiści usiłujący doszukać się jakichś dobrych owoców dziejących się niemal na oczach świata masakr. Są więc wezwania do wielkiego pojednania, przemeblowania Bliskiego Wschodu, nawoływania do pokojowej koegzystencji etc. Komentatorzy apelują o pokój, pojednanie, odnowę moralną po krwawej wojnie, przywołując gładko brzmiącą formułę „dwóch państw” w duchu porozumień z Oslo z 1993 r. Szlachetne pomysły mijają się z oceną rzeczywistości, w której nikt nawet nie wyobraża sobie dwóch państw i odseparowanych granicami terytoriów. Już w tej chwili się przemieszały: osadnicy izraelscy pod patronatem skrajnie nacjonalistycznego rządu Netanjahu zajmują ziemię Palestyńczyków, którzy są siłą usuwani z okupowanych terenów, często „w imię boże”, jak twierdzi jedna z liderek osadników, Daniella Weiss, głosząca zresztą, że ojczyzna Żydów rozciąga się od Nilu do Eufratu. Brzmi to szaleńczo, ale za szaleństwem kryje się metoda faktów dokonanych: takiego przemieszania terytorialnego Izraela i Palestyny, by nie było już szansy na „rozwiązanie dwóch państw”.

Czytaj też: Miesiąc wojny. Rośnie napięcie na Bliskim Wschodzie

Wieczna wojna

Skoro więc nie ma sensownego rozwiązania, wojna będzie się toczyć dalej: w wymiarze fizycznym, wojskowym, terrorystycznym, a choćby i symbolicznym. Przypadek Izraela i Palestyny nie jest unikalny, współczesne wojny nie potrafią się zakończyć. To dlatego właśnie tzw. konflikt bliskowschodni stał się wzorcem oceny innych współczesnych wojen, które nie chcą się skończyć, bo nie znajdują rozwiązania dla podskórnych problemów będących ich źródłem. A skoro nie zmieniają się przyczyny, trudno oczekiwać innych rezultatów niż długa wojna.

Logika Izraela pozostaje niezmienna: zniszczyć Hamas, nie dopuścić, by powtórzyła się sytuacja, w której ktokolwiek zagrozi państwu w taki sposób, jak stało się to 7 października.

Logika Palestyny jest bardziej skomplikowana i uzależniona od opiekunów zewnętrznych, ale i nieporozumień wewnętrznych tego nieszczęsnego narodu. Jednak i ona sprowadza się do kwestii przetrwania 2,5 mln ludzi, którym dom – Gazę – zniszczono i którzy nie mają się gdzie podziać.

Różnica jest taka, że Izrael ma władzę, choćby i potępianą i coraz bardziej znienawidzoną na świecie, a jednak taką, która stała się nośnikiem racji stanu, całkiem efektywnie ją realizującą. Palestyńczycy takiej władzy nie mają i nikt nie kwapi się im jej wyznaczyć albo pomóc utworzyć.

I ta właśnie dysproporcja pozostanie źródłem nieuleczalnego nieszczęścia obu narodów.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną