Putin w Pekinie, na dokładkę Orbán i talibowie. Ta przyjaźń może świat sporo kosztować
Władimir Putin przyjechał do Pekinu. Ścigany od marca przez Międzynarodowy Trybunał Karny prezydent Rosji nie ma zbyt wielu miejsc, do których może bezpiecznie wyjechać. A podróże zagraniczne bardzo lubi, przed najazdem na Ukrainę był ciągle w trasie, jako prezydent (a przecież jeszcze kilka lat stał na czele rządu) za granicę wybrał się co najmniej 364 razy. Uświetniał szczyty, umacniał przymierza, torował drogę do sprzedaży surowców, elektrowni atomowych i uzbrojenia.
Putin kręci się „wokół komina”
Teraz pan Kremla jest zbrodniarzem i banitą, rewir drastycznie mu się skurczył. Od początku wojny kręci się tylko „wokół komina”, lata nad terytorium państw zaufanych, poza siostrzanymi byłymi republikami ZSRR zahaczył tylko o Iran. Także w Chinach, które nie uznają jurysdykcji międzynarodowych trybunałów, Putin może się pokazać bez obaw. Z uśmiechem witał go przywódca ChRL Xi Jinping. Nazywają się „drogimi przyjaciółmi”. I faktycznie, strategiczna przyjaźń obu krajów resztę świata może sporo kosztować.
Trudno nie zgodzić się z uwagą, że Putin w Pekinie to demonstracja porządków montowanych przez obu liderów. I wizja pożądanej przez nich przyszłości. Już teraz Chiny i ich stronnicy mogą ignorować reguły panujące dotąd w społeczności międzynarodowej. I mogą robić to bez konsekwencji, bo strażnicy zasad – przede wszystkim Stany Zjednoczone i reszta Zachodu – nie mają instrumentów do zdyscyplinowania Chińczyków. Nie mają też na to ochoty, bo oznaczałoby to znaczące straty gospodarcze, zerwane kontrakty, szlaban na eksport do Chin, w sumie katastrofę liczoną w zamkniętych fabrykach, zwolnionych pracownikach i niezadowolonych wyborcach. Muszą się więc pogodzić z sojuszem Xi i Putina, nie potrafią go zablokować.
Podkast: Chiny jak smok budzą się ze snu. Na czym polega ich fenomen?
Test sprawczości bloku chińsko-rosyjskiego
Tak samo Chińczycy rozszczelniają kokon sankcji, którymi próbuje się odizolować Rosję. Nie ma dowodów, że przekazują jej masowo broń. Ale już wymiana handlowa – na pewno uwzględniająca komponenty, które wykorzystuje rosyjski przemysł obronny – sięga rekordów. Handel wzrósł o jedną trzecią, obroty w pierwszych ośmiu miesiącach 2023 r. przekroczyły 155 mld dol. Coś o intensywności wymiany mówi to, że po rosyjskiej stronie granicy jeszcze kilka dni temu na odesłanie do ChRL czekało 150 tys. kontenerów. To także znak głębokiej nierównowagi – Rosja nie ma wyprodukowanych u siebie dóbr, które można by w kontenerach wieźć do Chin.
Niemniej interesy Chin i Rosji nie zawsze są zbieżne. Xi mówi, że Chiny będą w dobrej formie tylko wtedy, gdy dobrze będzie działo się na świecie, czyli gdy globalne interesy będą szły zdrowym rytmem. W sprzeczności z tą diagnozą stoją działania putinowskiej Rosji, zwiększające ryzyko w prowadzeniu biznesu i windujące ceny nośników energii, na czym Chiny sporo tracą. A przecież – mówi Xi – jeśli będą sobie dobrze radziły, to świat będzie sobie radził jeszcze lepiej.
Wyzwaniem dla obu liderów stają się wypadki na Bliskim Wschodzie. Oba państwa mają długą tradycję wspierania Palestyńczyków. Rosja ma jeszcze niezłe stosunki z Izraelem. Dmitrij Pieskow, rzecznik Kremla, oświadczył nawet, że Putin „nie wystąpił jeszcze z inicjatywą pokojową”. Co sugeruje, ile rosyjski głos – przynajmniej zdaniem Rosji – waży w regionie. Ale pozycję Putina jako negocjatora i rozjemcy osłabiają ścisłe związki z wrogim Izraelowi Iranem, który rosyjskiej armii dostarcza broń do walk w Ukrainie. W każdym razie sytuacja wokół Strefy Gazy będzie testem sprawczości bloku chińsko-rosyjskiego.
Czytaj też: Wojnę na Ukrainie wygrają Chiny
Nowy jedwabny szlak: idzie średnio
Jego gorącym kibicem jest eksplorujący autokratyczne metody rządzenia premier Węgier Viktor Orbán i m.in. talibowie z Afganistanu, którzy też przyjechali do Pekinu. Okazją do zjazdu delegacji z łącznie 130 krajów (z Unii Europejskiej jest tylko Orbán) było dziesięciolecie inicjatywy Pasa i Szlaku, bardziej obrazowo nazywanej nowym jedwabnym szlakiem. Chodzi o system połączeń transportowych Chin z resztą Eurazji i Afryką. Wyzwanie jest epokowe, uchodzi za ulubiony projekt Xi i jego pomysł na wbicie klina m.in. w europejską integrację i przede wszystkim umocnienie chińskich wpływów na trzech kontynentach. Zwłaszcza w państwach na dorobku, o których uwagę, rynki, surowce i głosy w ONZ idzie rywalizacja z Zachodem.
Idzie średnio. Szlak planowano na długo przed pandemią i wojną w Ukrainie. Szykowano go na lepszą koniunkturę, w czasach, gdy chińska gospodarka szybko rosła, a wzrost możliwości Chin, teraz coraz bardziej asertywnych i jasno ogłaszających swoje ambicje, nie budził jeszcze tak wielkich emocji jak dziś. Po drodze okazało się, że przedsięwzięcia z Chińczykami rzadko są opłacalne, państwa, które zaciągnęły kredyty na wielkie inwestycje infrastrukturalne, mają kłopoty z regulowaniem wziętych od Chin pożyczek. Obsługa ok. 60 proc. z nich nie idzie według harmonogramu spłat. Humoru nie poprawia też ogłoszona przez USA inicjatywa lustrzanych połączeń, które w ramach korytarzy portowo-kolejowych w jakiejś bliżej nieokreślonej przyszłości miałyby łączyć Europę, Indie i Afrykę.