Hamas uderzył na Izrael, tego nikt się nie spodziewał. Ta wojna przejdzie do historii
To było kompletne zaskoczenie. Nagle usłyszałam ogromny huk i wymianę ognia – tak Adele Raemer z kibucu Nirim, położonego kilka kilometrów od granicy ze Strefą Gazy, relacjonuje poranne wydarzenia. W jej domu, jak w każdym innym w kibucu, od wielu lat jest zainstalowany tzw. bezpieczny pokój do schronienia w razie alarmu rakietowego, ale w sytuacji takiej jak ta jest w zasadzie bezużyteczny. – Powinnam się w nim teraz zamknąć, ale nie mam porządnego zamka. Po chwili otrzymuję wiadomość, że ktoś próbował włamać się do jej domu. Na szczęście klimatyzacja jest wyłączona, dom sprawia wrażenie, jakby nikt w nim nie mieszkał.
O chaosie i zaskoczeniu mówią mi inni Izraelczycy: – Ponoć są walki na ulicach w różnych miastach, od mojego kibucu to jakieś 20–30 km, słyszę wybuchy – mówi Itamar mieszkający nieopodal Berszewy. – Totalny chaos, są ofiary cywilne. Terroryści chodzą od domu do domu, zabijają ludzi i zabierają ich ciała. Po Aszkelonie jeździ jakiś oddział terrorystów. Ojciec z małym pistoletem próbuje dotrzeć do moich braci, którzy są na szabat w synagodze – to Itai z Jerozolimy.
Czytaj też: Trzecia intifada? Frustracja i broń to niebezpieczna mieszanka
Izrael. Tego nikt się nie spodziewał
Takich głosów jest więcej, zdezorientowani są zwykli Izraelczycy, ale rzuca się w oczy przede wszystkim to, że kompletnie zdezorientowany jest rząd. Hamas uderzył niespodziewanie i na niespotykaną wcześniej skalę, do ataku przyłączył się Islamski Dżihad. Operację nazwali „Potopem Al-Aksy”. Na Izrael poleciało ponad 5 tys. rakiet, ale – co bezprecedensowe – przedostała się tu też grupa uzbrojonych bojowników, jak liczna, tego nie wie nawet izraelska armia. Po kilku godzinach policja podała, że chodzi o ok. 60 zamachowców. Adm. Daniel Hagari, jeden z izraelskich wojskowych, potwierdził, że przedarli się z lądu, powietrza i wody. To o tyle zaskakujące, że granica jest monitorowana i ściśle kontrolowana. Teoretycznie, bo izraelska armia utraciła kontrolę nad przejściami w Erez i Beit Hanun, na których pojawiły się setki mieszkańców Gazy.
Ze zdjęć opublikowanych w mediach społecznościowych wynika, że rakiety uderzyły w budynki mieszkalne, doszło do strzelanin w Sderot, widać zamachowców w dżipach, zniszczony izraelski czołg. Napastnicy weszli do kilku przygranicznych kibuców, chodzili od domu i strzelali do ludzi. W Sderot napastnicy wdarli się na posterunek policji i wzięli zakładników. Izraelskie media donoszą o strzelaninach w położonych blisko Gazy miejscowościach Kfar Aza, Sderot, Sufa, Nahal Oz, Magen, Be’eri. Są zabici, ale ich liczba na początku była nieznana, mowa też o 300 rannych. Ok. godz. 14 polskiego czasu podano, że nie żyje co najmniej 40 osób, a 700 odniosło rany. Palestyńczycy twierdzą, że wzięli do niewoli także jeńców, w tym żołnierzy; w izraelskiej telewizji wyemitowano wypowiedź kobiety, która twierdzi, że jej ojciec mieszkający w pobliżu Strefy Gazy został porwany, a ona zobaczyła jego zdjęcia już po drugiej stronie granicy. W samej Gazie ludzie spodziewają się długiej wojny; przed sklepami spożywczymi i cukierniami ustawiły się długie kolejki, mieszkańcy robią zapasy. Według palestyńskich źródeł w ciągu pierwszych godzin w wyniku nalotów na enklawę śmierć poniosło 160 osób, a tysiąc zostało rannych.
Hamas dzień wybrał doskonale: szabat, w dodatku święto Simchat Tora (Radość Tory), obchodzone tuż po zakończonym wczoraj święcie Sukkot, kiedy wiele osób odwiedza krewnych i spędza czas w drewnianych szałasach. Atmosfera rozprężenia przywodzi skojarzenia z inną wojną sprzed 50 lat: w Jom Kippur siły Syrii i Egiptu najechały Synaj i Wzgórza Golan. Tego dnia Izrael zamiera: nie latają samoloty, nie działa transport publiczny, nie są nadawane programy radiowe czy telewizyjne. Tamten atak też był niespodziewany i obnażył słabe punkty izraelskiej obrony.
Teraz jest podobnie, z tym że atakuje nie armia, lecz kilkudziesięciu uzbrojonych bojowników, co symboliczne w niemalże rocznicę wojny Jom Kippur, która zaczęła się 6 października 1973 r. Teraz strony były w trakcie prowadzonych przez Katar, Egipt i ONZ negocjacji, które miały doprowadzić do uspokojenia sytuacji na granicy z Gazą, gdzie od kilku tygodni protestują Palestyńczycy. Dzisiejszy atak komentuje się jako odpowiedź na doniesienia, że izraelska armia strzelała demonstrantom w kostki. Skala ataku sugeruje jednak, że chodzi o coś więcej.
Czytaj też: W kibucu pod ostrzałem. „Mam siedem sekund na ucieczkę”
„Jesteśmy w stanie wojny”
O ile sam atak był niespodziewany, o tyle reakcja na niego już taka nie jest. Izrael informuje, że jest w stanie wojny. Poderwano odrzutowce, które atakują cele w Strefie Gazy. W promieniu 80 km od granicy minister obrony Joaw Gallant ogłosił stan nadzwyczajny, zdecydował o wezwaniu rezerwistów, zamknięto główne drogi, ale i punkty kontrolne na Zachodnim Brzegu. Ludziom polecono zostać w domach. W niedzielę na południu Izraela zamknięte będą szkoły, a miejsca pracy mogą być otwarte tylko, jeśli mają dostęp do schronów. Na części kraju wprowadzono też zakaz zgromadzeń większych niż 50 osób w pomieszczeniach zamkniętych i dziesięć na zewnątrz. W ciągu dnia ma się zebrać gabinet bezpieczeństwa i zaplanować kolejne kroki. Szef resortu obrony ostrzegł, że Hamas popełnił ciężki błąd, wdając się w wojnę z Izraelem. „Państwo Izrael wygra tę wojnę” – zapewnił. W podobnym tonie wypowiedział się premier Beniamin Netanjahu, który zabrał głos pięć godzin po rozpoczęciu ataku z Gazy: „Obywatele Izraela, jesteśmy w stanie wojny. I zwyciężymy. Wróg zapłaci cenę, jakiej nigdy nie zaznał”.
Czytaj też: Kocham Gazę, ale już nie da się tutaj żyć
Odpowiedź na atak będzie mocna, to pewne. Armia ogłosiła, że jej operacja nazywać się będzie „Żelaznymi Mieczami”. Izrael musi pokazać zdecydowanie i siłę, co oznacza niestety ofiary również po stronie mieszkańców Gazy. Jedną z konsekwencji tej wojny będą zapewne rozliczenia na wysokim szczeblu w armii, ale i w służbach specjalnych. W izraelskich mediach już padają pytania, jak to się stało i dlaczego służby nie wiedziały o zbliżającym się ataku. Niewykluczone, że za to, co się stało, odpowiada m.in. konflikt w izraelskim rządzie. Niedawno głośno było o tym, że minister bezpieczeństwa narodowego Itamar Ben Gwir nie został zaproszony na spotkanie poświęcone właśnie sytuacji bezpieczeństwa.
Koalicja Netanjahu od dawna trzeszczy w szwach, wstrząsana kolejnymi kryzysami. W Izraelu nie ustają też protesty w związku z kontynuowaną reformą wymiaru sprawiedliwości. Sobota wieczorem jest tradycyjnym czasem, kiedy od wielu tygodni na ulice wychodzą tysiące demonstrantów. Nie wiadomo, jak będzie dziś. Izrael jest w stanie wojny.