Dopalacze Orbána
Wybory z dopalaczem. PiS nie jest pierwszy, Orbán gra referendami od dawna. Tam opozycja odrobiła lekcje
Czy popiera Pan/Pani nauczanie o orientacji seksualnej nieletnich w publicznych placówkach bez zgody rodziców? Czy popiera Pan/Pani promowanie terapii zmiany płci u nieletnich? Czy popiera Pan/Pani nieograniczone pokazywanie nieletnim treści medialnych o charakterze seksualnym, które mogą mieć wpływ na ich rozwój? Czy popiera Pan/Pani pokazywanie nieletnim treści medialnych dotyczących zmiany płci?
Na tak postawione pytania mieli odpowiadać Węgrzy 3 kwietnia zeszłego roku, w referendum zorganizowanym w dniu wyborów parlamentarnych. Połączenie obu głosowań było pomysłem rządzącego Fideszu. Wcześniej prawo nie pozwalało na podobny zbieg terminów, trzeba więc było je zmienić. Dla zachowania pozorów projekt ustawy wniósł poseł formalnie pozostający w opozycji.
Dopalacze Orbána
Tematyka nie była przypadkowa – posłużyła do wytyczenia linii podziału społeczeństwa. I to tak, by nikt – albo prawie nikt – nie mógł otwarcie wystąpić przeciw rządowi. Bo dla tzw. zwykłych ludzi odpowiedzi na tak tendencyjnie sformułowane pytania były oczywiste. Kto miałby popierać „nieograniczone pokazywanie nieletnim treści medialnych o charakterze seksualnym”, np. w przedszkolach?
Chodziło także o dopalacz – gwarancję, że żelazny elektorat partii władzy pofatyguje się do urn. Bo premierowi Viktorowi Orbánowi zwykła większość już nie wystarcza do utrzymania konstrukcji władzy, którą zbudował. Potrzebne jest pełne zaangażowanie większości. Referendum towarzyszące zeszłorocznym wyborom było właśnie takim dopalaczem.
Orbán nie mógł jednak przewidzieć, że 24 lutego Rosja najedzie Ukrainę i wojenna niepewność odsunie na bok inne emocje. Z miejsca porzucił więc walkę z seksualizacją dzieci i zaczął się przedstawiać jako obrońca Węgrów w niepewnych czasach.