Kraina rozczarowania
Czy wybory na Słowacji skończą się powrotem do ciemnej przeszłości Roberta Ficy?
Jak wielu rówieśników Dávid Straka, 25-latek z miasteczka Nová Dubnica, absolwent prestiżowego liceum międzynarodowego w Bratysławie, który od pięciu lat studiuje matematykę i statystykę w Amsterdamie, nie zamierza wracać do Słowacji. To właśnie on sześć lat temu z kilkoma znajomymi wyprowadził na ulice tysiące Słowaków w protestach przeciwko skorumpowanej elicie politycznej. Marzyli o nowoczesnym państwie, z którego nie trzeba wyjeżdżać, państwie silnym wobec silnych i przyjaznym słabym.
Te marzenia się nie spełniły. Teraz rozczarowanie Straki pogłębia zapowiedź powrotu do władzy polityka, przeciwko któremu wówczas demonstrowali. I który dla niego jest uosobieniem głównych przywar słowackiej polityki: klientelizmu, związków z oligarchią finansową, osłabienia instytucji państwa i radykalizacji języka. Faworytem sobotnich wyborów parlamentarnych jest bowiem Robert Fico, były długoletni premier i lider socjalkonserwatywnej partii Smer-SD.
– Atmosfera w Słowacji jest toksyczna, ludzie są podzieleni, nietolerancyjni i przepełnieni agresją – mówi Straka.
Przełom lat 2017–18 przyniósł niespotykane w Słowacji ożywienie obywatelskie. W kraju apatycznym, w którym od czasu aksamitnej rewolucji nie było większych wybuchów społecznych, ulice co kilka miesięcy zapełniały się tysiącami rozczarowanych obywateli. Najpierw w marszach przeciwko korupcji, a potem ku pamięci dziennikarza śledczego Jána Kuciaka, zamordowanego wraz z narzeczoną Martiną Kušnírovą w związku ze swoimi śledztwami.
– Dziś widzę, że w naszych działaniach było wiele młodzieńczej arogancji – wspomina Straka. – Ale w tamtym czasie afery wybuchały niemal co tydzień, nikt nie ponosił za nie odpowiedzialności, a ludzie tylko wzdychali, że nic się nie da zrobić.