575. dzień wojny. Rosja męczy, aż zamęczy. Dlaczego nie stało się to, co wszyscy wyrokowali?
Przedwczoraj ukraińskie drony uderzyły w duży skład paliw w Soczi, wywołując spory pożar. A dzisiaj nad ranem atak spadł na Sewastopol. Chodziło przypuszczalnie o skład paliwa Floty Czarnomorskiej, ale został – według Rosjan – obroniony. Pożar wybuchł natomiast w miejscowości Werchniosadowe, gdzie znajduje się podziemne stanowisko dowodzenia floty. Wiadomo, że pociski Storm Shadow mają też głowicę z ładunkiem penetrującym, które na pełnej prędkości przebijają 3 m betonu pod 10-metrową warstwą ziemi, jest więc pewna – podkreślamy: pewna – szansa, że stanowisko zostało skutecznie porażone.
Pojawiły się komentarze, że Waszyngton, opóźniając przekazanie uzbrojenia w obawie przed eskalacją, nie zauważył, że jeszcze trochę, a ukraińskie drony zrównają pl. Czerwony z ziemią, a Rosjanie i tak nie dokonają żadnej „eskalacji”. Bo jak? Użyją broni jądrowej? Skazaliby się na odwet, nie zyskując wiele w zamian. Broń jądrowa to temat tabu, Moskwa ma świadomość, że byłby to koniec rosyjskich władz.
W ogóle Kreml zupełnie inaczej ocenia ten konflikt. Jest przekonany, że pomału dochodzi do destabilizacji, rysują się pierwsze konflikty Ukrainy z sąsiadami, Polską, Słowacją, Rumunią. A wojna na wyniszczenie może przynieść zwycięstwo tylko Rosji.
Niestety dziś sytuacja nie rysuje się różowo. Jeśli Rosjanie zmęczą Zachód, wyczerpią się zasoby osobowe, dojdzie do konfliktów na tle pomocy militarnej, a USA zredukują swoją pomoc – to Ukraina w końcu niestety padnie.