Wygląda na to, że Azerbejdżan kończy odbijać Górski Karabach. 20 września karabachscy Ormianie przystali na zawieszenie broni, obiecali oddać uzbrojenie i przystąpić do rozmów o reintegracji separatystycznego regionu z Azerbejdżanem. Porozumienie poprzedziła ledwie doba azerbejdżańskiej operacji „antyterrorystycznej”, oficjalnie prowadzonej w celu przywrócenia porządku konstytucyjnego, która nazywana jest już trzecią wojną karabachską. Krótkie, intensywne walki toczono z lądu i powietrza mimo obecności 2 tys. żołnierzy rosyjskich, odgrywających rolę sił pokojowych. Zniszczono szereg pozycji separatystów i regularnej armii armeńskiej.
Starcia przyniosły dziesiątki ofiar śmiertelnych i co najmniej dwustu rannych. Wiele osób opuściło swoje domy, kilka tysięcy schroniło się m.in. w rosyjskiej bazie wojskowej.
Czytaj też: Górski Karabach, czyli wszystkie wojny Erdoğana
Punkt zwrotny dla Armenii
Do zaostrzenia doszło po dwóch eksplozjach, w których zginęło co najmniej czterech azerbejdżańskich żołnierzy. Odpowiedzialność za ataki przypisano karabachskim sabotażystom. Sytuacja w regionie była bardzo napięta, głównie dlatego, że Azerbejdżan od wielu miesięcy blokował szlaki komunikacyjne, uniemożliwiając m.in. przejazd transportów z pomocą humanitarną.
Los Karabachu – przez społeczność międzynarodową uznawanego za część Azerbejdżanu, ale od czasu upadku ZSRR kontrolowanego przez miejscowych Ormian, wspieranych przez Armenię – przesądziła druga wojna karabachska sprzed trzech lat. Azerbejdżan co prawda ją wygrał, ale całego Karabachu nie zdołał zająć. Obecne starcia stały się więc dogrywką, a celem władz w Baku jest zniesienie samodzielności regionu.
Taki obrót spraw będzie punktem zwrotnym przede wszystkim dla Armenii. Ma symboliczną wymowę, że rozmowy o przyszłości Karabachu wyznaczono na 21 września, armeński dzień niepodległości ustanowiony na pamiątkę referendum z 1991 r., w którym głosujący rozstrzygnęli opuszczenie ZSRR. Rozpadowi imperium towarzyszyły wojny na Kaukazie, to wtedy Armenia zajęła zamieszkany przez Ormian Karabach. Przez kolejne dekady jego obrona stała się racją stanu i miarą patriotyzmu.
Teraz premier Armenii Nikol Paszynian trzyma się na dystans, rodakom mówił w orędziu, że nie ma armeńskiego wojska w Karabachu, a zawieszenie broni ustalały między sobą dwie walczące strony przy pośrednictwie rosyjskich sił rozjemczych. Paszynian ostrzega przed groźbą czystek etnicznych. Powiedział też, że to Rosja ponosi odpowiedzialność za bezpieczeństwo ormiańskich mieszkańców regionu, których jest 120 tys.
Co teraz zrobi Rosja
Eksperci ostrzegają przed ryzykiem rozlania się konfliktu, co sprawdza się przede wszystkim do pytania o to, co zrobi Rosja. Jest zaabsorbowana w Ukrainie, jej strefa wpływów na Kaukazie i w Azji Środkowej w minionych miesiącach stopniała. Także w Armenii.
Teoretycznie kraj wciąż jest członkiem Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym, postsowieckiego odpowiednika NATO, funkcjonującego pod dyktando Rosji, ale w 2020 r. Armenia nie otrzymała rosyjskiego wsparcia w obliczu azerbejdżańskiej ofensywy na Karabach.
Na dodatek Paszynian szuka wsparcia na Zachodzie. 20 września kończyły się dziesięciodniowe ćwiczenia wojsk armeńskich i oddziałów armii amerykańskiej. Tym prozachodnim skrętem objaśniana jest generalna bezczynność rosyjskich „mirotworców”. Tymczasem w Erywaniu protestujący domagają się ustąpienia premiera, obwiniając go o kapitulację i bezczynność – i teraz, i w 2020 r. manifestanci zbierali się pod rosyjską ambasadą w Erywaniu, domagając się działań rosyjskiego wojska. Niepewna pozycja Paszyniana otwiera Rosji pewne możliwości w próbach destabilizacji Armenii i powetowania sobie dotychczasowych strat wizerunkowych na południu Kaukazu.
Czytaj też: Turecko-ormiańskie pogranicze. Do pojednania daleko
Trzecia wojna może nie wystarczyć
I jeszcze jedno. Azerbejdżan ma pieniądze z ropy i gazu ziemnego, a świat, bojąc się wszelkich zawirowań na rynku naftowym, bardzo często ustępuje producentom ropy, zwłaszcza dyktatorom pokroju prezydenta Ilhama Alijewa. Azerbejdżan ma też lepiej uzbrojoną i większą armię, dodatkowo może liczyć na przymierze z siostrzaną, oferującą bezwarunkowe poparcie Turcją. Z pozycji siły domaga się eksterytorialnego korytarza do Nachiczewania, swojej sąsiadującej z Turcją eksklawy.
Tak się jednak składa, że dostęp do niej odcina terytorium właściwej Armenii. Baku publikuje mapy z przebiegiem takiej trasy, z których wynika, że wytyczenie jej według azerbejdżańskich żądań odseparowałoby Armenię od Iranu. Na to Erywań nie chce się zgodzić, ale wobec mniejszego potencjału, ograniczonego strategicznym osamotnieniem, może powoływać się głównie na argumenty szanowania suwerenności i prawa międzynarodowego. Stąd obawa, że Azerbejdżan może wykorzystać te słabości, wychodząc z założenia, że zwycięzców się nie sądzi. I smutny wniosek, że trzecia wojna może nie wystarczyć do pełnego rozstrzygnięcia konfliktu.