Rdza na złocie
Meandry niemieckiej polityki imigracyjnej. Nie ma drugiego takiego kraju w Europie
Spośród 82 mln mieszkańców Niemiec 22 mln ma tzw. migracyjne tło – to prawie 27 proc. 62 proc. z nich przywędrowało z innych krajów, reszta urodziła się na miejscu. A mimo to wielu tubylcom wciąż z trudem przechodzi przez gardło, że Niemcy stały się krajem migracji. A przecież w kraju żyje jeszcze 13,4 mln osób, które posiadają wyłącznie zagraniczny paszport, w tym 1,5 mln Turków i blisko 900 tys. obywateli Polski.
Nie ma drugiego takiego kraju w Europie. Bundesrepublik Deutschland przyciąga ludzi z najdalszych zakątków globu. Tylko z czterech na prawie 200 państw świata – z Timoru Wschodniego, Mikronezji, Wysp Marshalla i Palau – nikt jeszcze nie dotarł na stałe do Niemiec. I nie zaczęło się to wczoraj. Już w latach 60. liczba obcokrajowców rosła szybciej niż przyrost Niemców. Jeśli w 1961 r. żyło w Niemczech 700 tys. „obcych”, to w 1974 – już 4 mln. Tylko w latach 2015–19 zamieszkało w kraju blisko 9 mln nowych imigrantów.
I w związku z tym kierownicy niemieckiej polityki od lat siedzą w szpagacie. Z jednej strony związani są konstytucją z 1949 r., która po doświadczeniach nazizmu każdemu przybywającemu (i będącemu w potrzebie) przyznaje prawo do azylu, ochrony i pobytu w Niemczech. Z drugiej strony regularnie podejmują próby ograniczenia lub przynajmniej kontroli rosnącej imigracji, ponieważ – jak przyznają – Niemcy nie mogą przygarnąć całego świata.
Tymczasem w 2023 r. już dziewiąty rok z rzędu o azyl poprosi więcej niż 100 tys. uchodźców. Od 1990 r. wnioski o azyl złożyło już ponad 4,5 mln osób, przy czym zapewne większość ze świadomością, że nie spełniają niezbędnych kryteriów. W efekcie niemieckie urzędy w latach 2016–20 rozpatrzyły wnioski azylowe 1,85 mln osób, a status azylowej ochrony przyznano jedynie 13 tys.