Opublikowany w niedzielę oficjalny komunikat z Moskwy rozwiał wszelkie wątpliwości – jeśli ktokolwiek oczywiście je miał. Jewgienij Prigożyn, współzałożyciel i przywódca Grupy Wagnera, nie żyje. Momentalnie zaczęły pojawiać się scenariusze dalszego rozwoju sytuacji – na ukraińskim froncie, w samej Rosji, ale też wszędzie tam, gdzie wagnerowcy zarabiali miliony dolarów na ochronie, szkoleniach wojskowych, wydobyciu złota czy pędzeniu własnej wódki. Jaki wpływ ta śmierć będzie miała na przebieg wojny, w tej chwili ciężko powiedzieć. Samego Putina może i osłabić, i wzmocnić. Ci, którzy widzą w domniemanej egzekucji konieczny ruch dyktatora pod ścianą, będą twierdzić, że reżim się chwieje. Inni w zdolności autokraty do bezwzględnego pozbycia się buntownika krytykującego jego generałów dopatrzą się oznak siły i zdecydowania. To jednak dyskusja bezprzedmiotowa, bo nikt spoza Kremla tak naprawdę nie wie, co się w nim dzieje. Znacznie ciekawsza jest kwestia pieniędzy – czyli przyszłości operacji Grupy Wagnera.
Imperium Prigożyna nie tak łatwe do przejęcia?
Jak wynika z ubiegłorocznych obliczeń dziennika „The Wall Street Journal”, wagnerowcy od 2017 r. byli obecni na różnym poziomie zaangażowania w aż 26 krajach afrykańskich. Ich najważniejszymi przyczółkami są tam Republika Środkowoafrykańska, Mali, Sudan i ostatnio Burkina Faso. W tym pierwszym kraju de facto prowadzą państwo w państwie, mając pod swoim zarządem obszar przeznaczony do wycinki drzew o powierzchni 1,5 tys. m kw., największy w kraju browar, kopalnię złota, szkoląc również miejscowe wojsko oraz zapewniając ochronę prezydenta Faustina-Archange Touadéry. Trudno oszacować, ile na swojej działalności w RŚA zarabiają, ale według szacunków „Financial Timesa” przed wojną przychody grupy z samego tylko handlu surowcami naturalnymi mogły wynosić aż ćwierć miliarda dolarów. Jak jednak zauważył już w ubiegłym tygodniu „New York Times”, zdecydowana większość biznesów wagnerowców w Afryce zależała od osobistych kontaktów Prigożyna i jego najbardziej zaufanych podwładnych z tamtejszymi elitami politycznymi i biznesowymi. Dlatego nie jest wcale powiedziane, że ludziom Kremla uda się przejąć kontrolę nad wszystkimi afrykańskimi operacjami.
Na razie władze Republiki Środkowoafrykańskiej nie skomentowały śmierci Prigożyna – i nic nie wskazuje, że miałaby ona wpłynąć na relacje pomiędzy tym krajem a Moskwą. Cytowany przez WSJ Pascal Koyagbele, minister ds. inwestycji strategicznych RŚA, stwierdził sucho, że jego rząd „podpisał kontrakt na współpracę z państwem rosyjskim”, co jest stwierdzeniem ważnym z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze, jednoznacznie anuluje mit wagnerowców jako jednostek w jakikolwiek sposób niezależnych od Kremla, bo skoro działają tam sześć lat, a miejscowi politycy mówią o nich jako o emisariuszach „rosyjskiego państwa”, to trudno, by nie wiedzieli, że tak naprawdę pracują dla Putina. Drugi powód jest tako samo istotny, pokazuje bowiem, że z punktu widzenia władz w Bangui najlepiej byłoby, żeby Rosjanie nadal w jakiejś formie byli tam aktywni. Wycofać się z tego układu na pewno nie będzie chciała Moskwa, bo w RŚA ma do ugrania majątek. Wartość złóż złota w jednej tylko kopalni Ndassima szacowana jest na 3 mld dol. – eksploatację kontroluje tam spółka Midas Ressources SARLU, od 27 czerwca br. objęta sankcjami amerykańskiego departamentu skarbu. Midas to jedna ze spółek słupów Wagnera, ale nawet Amerykanie w uzasadnieniu decyzji o sankcjach napisali, że kluczowy dla jej działania był sam Prigożin.
Czytaj także: Putin walczy na wielu frontach. Najemnicy Kremla sieją postrach na świecie
GRU przejmie majątek Grupy Wagnera?
Wiele będzie więc zależeć od tego, kto zajmie jego miejsce i czy będzie to jedna osoba, czy szereg nowych postaci. BBC, „Wall Street Journal” oraz International Politics and Society, publikacja wydawana przez brukselskie biuro fundacji im. Friedricha Eberta, zgodnie wskazują na gen. Andrieja Awerjanowa, szefa zagranicznych operacji specjalnych w strukturach GRU, jako głównego kandydata do przejęcia całego afrykańskiego imperium Wagnera. Już w ubiegłym tygodniu pojawiały się doniesienia prasowe o planach ograniczenia swobody Prigożyna w Mali – chrapkę na ten kawałek tortu miało właśnie GRU. Dodatkowo, jak informował magazyn „Monocle”, Putinowi miało nie spodobać się, że nieżyjący już lider najemników próbował stan posiadania jeszcze powiększyć, oferując swoje usługi puczystom w Nigrze. Dlatego odwołany z powrotem do Rosji, jak informuje WSJ, został też Witalij Perfilew, który dowodził operacjami wojskowymi Wagnera w RŚA. To jeden z najbardziej zaufanych podwładnych Prigożyna, były żołnierz Legii Cudzoziemskiej, który sympatię szefa i szacunek kolegów zyskał, walcząc w szeregach najemniczej grupy w Syrii. W lipcu osobiście sankcjami objęły go Wielka Brytania i Unia Europejska, podobnie jak dowodzącego wagnerowcami w Mali Iwana Masłowa. W obu przypadkach pod adresem wojskowych kieruje się zarzuty poważnego naruszenia praw człowieka oraz udziału w zabójstwach ludności cywilnej poza terytorium działań wojennych.
Perfilew na razie doniesień o powrocie do Rosji nie komentuje, tak jak i inni wysocy rangą funkcjonariusze Grupy. Istnieje ryzyko, że nie wszyscy wagnerowcy będą chcieli przejść na stronę ministerstwa obrony, co było celem Kremla już od nieudanego czerwcowego marszu na Moskwę. Jak zauważał wtedy Mark Galeotti, brytyjski politolog i ekspert ds. Rosji, ekipa Putina zrozumiała, że stopień niezależności, jaką posiadają grupy najemnicze, jest za duży. W samej tylko Afryce Wagner miał pod bronią 5 tys. ludzi, i to znacznie bardziej doświadczonych i lepiej wyszkolonych niż ci, którzy walczyli na froncie ukraińskim – tajemnicą poliszynela był zresztą fakt, że Prigożyn nie chciał na Ukrainę przerzucić swoich najlepszych żołnierzy, co spotkało się ze sporą krytyką w szeregach rosyjskiego MON. Lojalni wobec swojego szefa coraz częściej dają sygnał, że z Kremlem mogą nie chcieć współpracować. Tak stało się już chociażby w RŚA, gdzie żołnierze Unii Oficerskiej, innej prywatnej (przynajmniej w teorii) grupy wojskowej wyrazili w mediach społecznościowych solidarność z Prigożynem, pokazując m.in. naszywki Grupy Wagnera na mundurach.
Czytaj też: Jewgienij Prigożyn. Od kreatury do karykatury
Wagnerowcy i Kreml po przeciwnych stronach
Niekomfortowe może okazać się również przejęcie władzy w Sudanie, gdzie wagnerowcy mocno skomplikowali sytuację z punktu widzenia Kremla. W trwającym od kilku miesięcy konflikcie pomiędzy Sudańskimi Siłami Zbrojnymi a bojówką o nazwie Siły Szybkiego Wsparcia (RSF) ludzie Prigożyna stanęli po stronie tych drugich, wspierając ich przywódcę Hemedtiego, dawnego współpracownika sudańskiego dyktatora Omara al-Baszira. Hemedti to znany rzeźnik ludności cywilnej, bojówkarz o krwawej sławie, ale pod jego kontrolą znajduje się większość sudańskich kopalni złota. Problem w tym, że oficjalna linia Moskwy w tym konflikcie zakładała wsparcie Sudańskich Sił Zbrojnych – więc Grupa Wagnera stanęła po przeciwnej stronie.
W dodatku dla Prigożyna Sudan był ważny – na tyle, że przerzucał tam zasoby z innych afrykańskich krajów. Namówił m.in. Khalifę Haftara, najważniejszego libijskiego watażkę, do wysłania samolotu z zaopatrzeniem i sprzętem wojskowym dla RSF. Oczywiście w Libii wagnerowcy też od lat handlują ropą i szkolą miejscową armię. W Sudanie na Awerjanowa czeka więc patowa sytuacja, która kraj ten może jeszcze bardziej zdestabilizować.
Nie ulega jednak wątpliwości, że Putin w Afryce działa szybko. Nowych ludzi wyciąga z rękawa, bo przygotowywał ich pewnie od miesięcy. Nie jest tylko jasne, na ile to ich własna inicjatywa z jego błogosławieństwem, a na ile plan samego prezydenta. Jak jednak zauważa Tatiana Stanovaja z Carnegie Endowment for International Peace, rosyjski przywódca od miesięcy przygotowywał grunt pod marginalizację Wagnera w dotychczasowym kształcie. Ministra obrony Siergieja Szojgu i szefa sztabu Walerija Gierasimowa promował kosztem samego Prigożyna, który był upominany, że ze wszystkimi skargami ma iść po linii dowodzenia, do przełożonych w armii.
Jeszcze mniej wątpliwości pozostawia zachowanie Kremla wobec firm z samej Rosji. Inny ekspert Carnegie Nikołaj Czikiszew podkreśla, że kontrolę m.in. nad Patriot Media, jednym z najważniejszych podmiotów w holdingu Wagnera, zajmującym się m.in. propagandą i prowadzeniem farm trolli, od co najmniej dwóch lat mają rosyjskie służby wywiadowcze. Ponad wszelką wątpliwość można więc stwierdzić, że choć czerwcowy nieudany pucz mógł spowodować pociągnięcie za spust, to karabin wycelowany w Prigożyna naładowany był już od dawna. Co tylko potwierdza słowa wypowiedziane po wypadku samolotu Prigożyna przez prezydenta USA – Joe Biden stwierdził wówczas, że mało co wydarza się w Rosji bez udziału Władimira Putina.