Spór o jedną tablicę
Spór o jedną tablicę. Czyli jak się bić na wojnie kulturowej z Rosją. I skąd tarcia z Warszawą
PAWEŁ RESZKA: – Pan jest ranny?
ANTON DROBOWYCZ: – Odłamek ranił mnie w rękę. W porównaniu z ranami, jakie widziałem w szpitalach, moją można nazwać zadrapaniem.
Co filozof robi na froncie?
Służę w wojskach szturmowo-desantowych, jestem operatorem drona zwiadowczego. Mój oddział walczy na południu.
Jaka jest wojna?
Wojna to ciemność. Nasi dziadkowie mówili, że jest straszna. I mieli rację. Gdyby nie to, że trzeba bronić ojczyzny, nie zdecydowałbym się na służbę. Z drugiej strony dzięki wojsku poznałem wielu godnych szacunku ludzi, z którymi służę. Warunki są niewiarygodnie trudne. Cały wysiłek kraju skierowany jest na front. Ważną rolę odgrywa pomoc sojuszników, Zachodu, Polski. Należą się wam wielkie podziękowania.
Jeśli spytałbym pana o jeden obraz z wojny?
Okop w deszczu. Glina, kałuże brudnej wody. Broń, kamizelka kuloodporna. Wszystko ciężkie, nasiąknięte, wilgotne. A przed okopem niewiarygodnie piękne pole. Kontrast. Okop – dzieło rąk człowieka. Pole – dzieło Boga.
Zaczął pan wojnę w obronie terytorialnej.
W Kijowie, w plutonie obrony przeciwpancernej.
Jest pan urzędnikiem państwowym wysokiej ragi. Mógł pan się wykręcić od wojaczki.
Urzędnicy tzw. kategorii A, do której należę, mogą ubiegać się o zwolnienie od mobilizacji. Byłem jednak rezerwistą, który podlegał mobilizacji w pierwszej kolejności, a czołgi przeciwnika były pod Kijowem. Załatwianie zwolnienia od wojska w takiej chwili byłoby nieprzyzwoite.
Jak panu udaje się łączyć pracę w Ukraińskim Instytucie Pamięci Narodowej (UINP) ze służbą wojskową?
Praca w instytucie stała się raczej dodatkowym zajęciem.