Dziewczyny przy piłce
Kto nienawidzi kobiecego futbolu? W piłce nadal rządzi toksyczna męskość
Powietrze w Barcelonie było pełne kibicowskiej ekscytacji. W końcu Barcelona grała z odwiecznym rywalem Realem Madryt. To starcie o ponadstuletniej tradycji, z ogromnym ładunkiem politycznym i historycznym, do dziś rozdzierającym Hiszpanię. To też najważniejszy mecz klubowy na całej planecie z komercyjnego punktu widzenia – żadne inne spotkanie, poza finałem mundialu, nie przyciąga więcej widzów jak świat długi i szeroki.
Akurat to rozegrane w marcu El Clásico (lub w wersji katalońskiej El Clàssic) było dla gospodarzy wyjątkowo udane. Barcelona wyszła na prowadzenie już w 8. minucie, i choć Real odrobił straty, dochodząc do rezultatu 1:2, ostatecznie miejscowa ekipa zakończyła mecz triumfem 5:2. Stolicę Katalonii ogarnęła ekstaza, na żywo triumf oklaskiwało 91 553 widzów. I nie byłoby w tej historii niczego zaskakującego, gdyby nie fakt, że ten mecz był starciem drużyn kobiecych.
Rozegrany w ramach ćwierćfinałów Ligi Mistrzyń, pobił rekord świata – nigdy w historii żeńskiego futbolu na trybunach nie zasiadło więcej kibiców. Na czele listy utrzymał się jednak tylko trzy tygodnie. 22 kwietnia, znów w Lidze Mistrzyń, Barcelona zagrała u siebie z niemieckim VFL Wolfsburg, w męskiej piłce drużyną raczej przeciętną, w damskiej – absolutnym potentatem. Gospodynie rozbiły Niemki 5:1, a na stadionie doliczono się 95 osób więcej niż w trakcie meczu z Realem.
Marta lepsza od Messiego
Krytycy kobiecego futbolu odpowiedzą zapewne, że te dane o niczym nie świadczą, dotyczą bowiem pojedynczej drużyny, w dodatku z miasta owładniętego piłkarską gorączką. Gdyby spojrzeć szerzej, zobaczy się pustynię.
Otóż nie – jak podaje UEFA, europejska federacja piłkarska, średnia frekwencja na meczach fazy play-off Ligi Mistrzyń (16 najlepszych drużyn) podwoiła się w ciągu ostatnich czterech sezonów: z poziomu 5 tys.