Druga wojna zbożowa
Druga wojna zbożowa. Moskwa znów próbuje wziąć świat głodem. Na froncie pat
Moskwa znów próbuje wziąć głodem Ukrainę, Zachód i potrzebujące zboża południe świata. Od ponad tygodnia statki z Odessy nie płyną przez Morze Czarne, a rosyjskie bombardowania wskazują, że chodzi nie tylko o zboże, ale też o możliwości wysyłania czegokolwiek drogą morską z portowych miast Ukrainy. O ile pierwszy kryzys w ubiegłym roku częściowo zażegnało porozumienie wynegocjowane przez ONZ i Turcję, o tyle dziś szanse dyplomacji w tym formacie wydają się mniejsze. Erdoğan naraził się Putinowi, otwierając Szwecji drogę do NATO na szczycie w Wilnie i czyniąc wyraźny zwrot w stronę Unii Europejskiej. Ale turecki lider, który prestiżowo i ekonomicznie zyskał na uspokojeniu sytuacji na Morzu Czarnym, nie poddaje się i zapowiada na sierpień kolejne rozmowy z Putinem. Ten w zamian za jakiekolwiek ustępstwa domaga się zniesienia sankcji na rosyjskie zboże i nawozy, przyłączenia rosyjskich banków do systemu SWIFT i wznowienia dostaw części zamiennych i urządzeń dla rosyjskiego rolnictwa i przemysłu spożywczego. Gra więc o pieniądze, które oczywiście są mu potrzebne na przedłużanie wojny. To dziś jej główny front, bo na polach bitew nie widać ani dynamiki, ani szans na przełom.
W Brukseli po raz pierwszy na kryzysowym spotkaniu, na wniosek Kijowa, zbiera się świeżo powołana Rada NATO–Ukraina. Ale czy w grę wchodzi rozwiązanie „siłowe”, jak eskortowanie statków ze zbożem przez okręty NATO? Rozwiązanie takie bywa proponowane przez zwolenników stanowczego podejścia do Rosji, ale szanse ma takie jak niegdyś strefa zakazu lotów czy międzynarodowe wojska w Ukrainie. Pytany o to Pentagon przyznaje, że nie ma sił morskich na Morzu Czarnym ani możliwości, by ustanowić kordon ochronny. Atakami na statki nawzajem straszą się Rosja i Ukraina. Nowy poziom eskalacji wisi w powietrzu.