Ostateczne wyniki przyniosły zwycięstwo Partii Ludowej (PP) – 33 proc. poparcia (136 mandatów w Kortezach) to 3–4 pkt proc. więcej, niż przewidywały sondaże, również te agregujące wyniki pojedynczych badań. Nadspodziewanie dobry rezultat uzyskali też socjaliści z PSOE, rządzący krajem od 2018 r. (31 proc.).
Pewną niespodzianką jest zaledwie 12,39 proc. głosów oddanych na Vox, co daje partii Santiago Abascala 33 mandaty – tylko dwa więcej, niż dostanie lewicowa koalicja Sumar (12,31 proc., 31 mandatów). Pozostałe ugrupowania, w tym regionalne, nie przekroczyły bariery 2 proc., chociaż wprowadzą do parlamentu łącznie aż 28 deputowanych. To kluczowe dla dalszych wydarzeń, bo najpewniej od decyzji właśnie małych graczy zależeć będzie zawiązanie ewentualnej większości przez którąkolwiek z dużych partii.
Wybory w Hiszpanii: Tutaj są teraz zwrócone wszystkie oczy w Europie
Sensacyjne wyniki wyborów
Wyniki są o tyle sensacyjne, że prognozy niemal jednoznacznie przewidywały wspólne zwycięstwo PP i Vox. Do większości brakuje im teraz siedmiu mandatów, ale niezwykle trudno będzie je zebrać, bo najwięcej do zaoferowania spośród małych ugrupowań mają te nacjonalistyczne: katalońska Junts (siedem głosów) i baskijska EAJ–PNV (pięć). Biorąc pod uwagę programową niechęć do separatyzmów u Abascala oraz fakt, że dla jego elektoratu wzmocnienie jedności Hiszpanii i roli rządu narodowego to ważny czynnik wpływający na decyzję wyborczą, taka koalicja wydaje się bardzo mało prawdopodobna.
Teoretycznie szef PP Alberto Núñez Feijóo, któremu król Filip VI powierzył już zadanie stworzenia nowego gabinetu, może spróbować stworzyć rząd mniejszościowy, jednak skazałby się w ten sposób na kadencję pełną niepewności i szantaży politycznych, zwłaszcza ze strony Vox. Dlatego urealnia się scenariusz, w którym Hiszpanią drugi raz z rzędu będzie rządzić koalicja lewicowa, choć znacznie szersza niż przez ostatnie pięć lat. Sumar to połączenie ponad 20 ruchów miejskich, formacji regionalnych i grup aktywistycznych, a trzeba by dołożyć jeszcze inne elementy, np. katalońską lewicę republikańską z ERC (siedem mandatów). To też kontrowersyjne, bo kryzys związany z niepodległością Katalonii wciąż nie został zażegnany, a premierowi Pedro Sánchezowi zarzucano praktycznie przez całą kadencję, że z separatystami nie umiał się rozliczyć – co zresztą było wielkim paliwem kampanijnym m.in. dla Vox.
Czytaj też: Yolanda Díaz – komunistka, feministka, przyszła premier?
Kolejne głosowanie za dwa tygodnie?
Dlatego niewykluczone jest i to, że Hiszpanie znów pójdą do urn. Nowy parlament zbierze się po raz pierwszy 17 sierpnia – wtedy rozpoczną się próby zawiązania koalicji. Najpierw spróbują ludowcy i Vox, a jeśli im się nie uda, pałeczkę może przejąć lewica. Hiszpański kodeks wyborczy nie przewiduje ograniczeń czasowych dla negocjacji koalicyjnych, ale zakłada konieczność rozpisania nowych wyborów maksymalnie dwa miesiące od pierwszego głosowania nad wotum zaufania dla nowego rządu.
Na razie liderzy największych partii przerzucają się odpowiedzialnością za nadchodzący chaos. Núñez Feijóo ogłosił się zwycięzcą, choć świętowania w siedzibie partii nie było. Abascal odradzał sabotowanie prób stworzenia rządu. Choć to prawica wygrała głosowanie – tłumaczył – socjaliści mogą blokować wszystkie inicjatywy PP i Vox, destabilizując kraj. Zwyciężczynią czuje się też Yolanda Díaz, szefowa Sumar, wicepremierka w rządzie Sáncheza, której dobry wynik był sporym zaskoczeniem. W przemowie po ogłoszeniu rezultatów mówiła o szansach na obronę praw kobiet i mniejszości seksualnych, dla których ewentualne rządy prawicy byłyby ogromnym zagrożeniem.
Czytaj też: Czy pokolenie 1000 euro obali hiszpańską monarchię?
Hiszpania coraz bardziej podzielona
Hiszpańskie wybory pokazały też dużą odporność na wstrząsy największych partii. PP i PSOE, dominujący na scenie politycznej od transformacji demokratycznej z połowy lat 70., zdobyły łącznie aż 64 proc. głosów. Znacznie poniżej oczekiwań wypadł Vox, który w nowym parlamencie będzie miał 19 deputowanych mniej niż w poprzedniej kadencji. To pokazuje, że w Hiszpanii tradycyjne partie wciąż mają zdolność zagospodarowania terenu należącego do mniejszych graczy – zwłaszcza na prawicy. Ostre przesunięcie PP na prawo w ostatnich tygodniach, szczególnie w sprawach kluczowych dla młodego elektoratu, światopoglądowych i związanych z płcią, wyraźnie osłabiło Vox. Z kolei na lewicy silne okazały się jej bastiony, zwłaszcza Andaluzja i Katalonia.
Matematyka podpowiada, że łatwiej do 176 mandatów będzie dojść lewicy, choć byłaby to koalicja eklektyczna, chybotliwa, trudna do zarządzania. Prawicy na razie trudno zebrać brakujące głosy, ale potrzebuje ich mniej, bo zaledwie siedmiu. W najbliższych tygodniach pewny jest zatem tylko chaos. Widać, że kraj staje się coraz bardziej spolaryzowany, a wśród wyborczych zwycięzców ze świecą szukać kandydatów czy ugrupowań centrowych, o umiarkowanych poglądach. Hiszpania chwieje się, ale też pęka na dwie części – i to się w najbliższym czasie nie zmieni.
Czytaj też: Morawiecki w Madrycie, czyli dlaczego PiS się nie liczy dla światowej prawicy