Chiński odpowiednik GUS podał dane o stanie gospodarki w czerwcu. Reakcją na publikację były spadki na giełdach w Azji i osłabienie juana. Co się dzieje? O ile Zachód zmaga się z inflacją, o tyle Chiny próbują odpędzić widmo deflacji. W Państwie Środka spadają ceny. Tzw. ceny producenta – z grubsza te, które trzeba zapłacić przy bramie fabryki – są coraz mniejsze już dziewięć miesięcy z rzędu i spadają najszybciej od 2016 r. To wynik przeceny energii, wyrobów przemysłu chemicznego i metalowego – cały świat, także ChRL, potrzebuje ich mniej. A to materiały, z których się buduje albo tworzy komponenty do bardziej złożonego wytwarzania, zatem ich producenci mogą sprzedawać taniej.
Z kolei tzw. ceny konsumpcyjne „balansują na granicy deflacji”. W czerwcu ich liczona rok do roku inflacja wyniosła 0 proc., częściowy wpływ mógł mieć popularny festiwal sezonowych obniżek w sklepach internetowych. W maju sięgała jeszcze 0,2 proc., co miało być związane ze wzrostem cen wieprzowiny. Latem ma nie drgnąć – przynajmniej nie w górę – i pewnie nie zmieni tego korekta wynikająca z podwyżek związanych z pełnią urlopów i wyjazdów. Ekonomiści, zwłaszcza z wielkich banków obsługujących inwestorów, podsuwają swoje wróżby i obserwacje. Od takich, które mówią, że Chiny już są w deflacji lub na progu „spirali deflacyjnej”, po przewidywania, że tegoroczna inflacja dojdzie do 1–2 proc. Rządowy plan zakłada poziom 3 proc.
Czytaj też: Wizerunek i pozycja Chin
Chińczycy kupują za mało
Teoria podpowiada, że ceny na wstecznym biegu nie są za dobre dla gospodarki, bo ta nastawiona jest na jazdę do przodu. Gdy ceny spadają, rynek liczy, że będzie jeszcze taniej, więc kto może, zwleka z zakupami. Ale prawdziwe kłopoty zaczynają się, gdy przedsiębiorstwa przestają inwestować, a jednocześnie pogłębia się spadek cen nieruchomości i wzrasta prawdopodobieństwo zwolnień. Taki scenariusz rozwija się teraz w Chinach.
Perspektywa deflacyjna ma być objawem nie najlepszej formy gospodarki. Po pierwsze, Chińczycy nie kupują wystarczająco dużo, by wyraźnie napędzać tempo wzrostu gospodarczego. Jednym z powodów są obawy o przyszłość, w tym lęk przed utratą zatrudnienia. A także ze znalezieniem zadowalającego zatrudnienia. Rekordowo wysokie jest chociażby bezrobocie wśród najmłodszego pokolenia, próbującego wchodzić na rynek pracy: co piąta osoba w wieku 16–24 lata nie ma pracy.
Chińczycy intensywnie oszczędzają. Oczywiście ci, których na to stać. Bo jest też spora grupa, która ledwo radzi sobie ze spłatą kredytów i ma trudności mimo niskich stóp procentowych. Niepewności – skłaniającej do odkładania na czarną godzinę – nie pomaga odegnać świadomość, że spadła wartość domów i mieszkań, uchodzących do niedawna za dobrą inwestycję, gwarantującą przechowanie oszczędności. To efekt załamania na rynku nieruchomości, po latach wielkiej spekulacji wziętego w karby przez władze. Może się nie odbić przez lata, spadają więc ceny wszystkiego, co potrzebne do budowania. Jednocześnie deweloperzy nie mają pieniędzy, zostali z ogromną liczbą niesprzedanych mieszkań i nie zanosi się (spada przecież liczba ludności), by Chiny potrzebowały szczególnie dużo dodatkowych metrów kwadratowych.
Cierpkie ziółka na covid: tak się leczą Chińczycy. Zachód się skusi?
Gospodarka rośnie, ale długi też
Choć z pandemii Chiny wychodziły zdrowo poturbowane, to ze sporym optymizmem. Pod koniec zeszłego roku ostatecznie zarzuciły ostrą walkę z covidem, zrezygnowały z dotkliwych, masowych lockdownów i ścisłego testowania połączonego z paranoiczną inwigilacją. Otwarcie było niezłe, dało się odczuć wzrost, ale w kolejnym kwartale gwałtownie wyhamował.
Gospodarka rośnie. Pytanie, czy według założonego planu, w tym roku wyznaczonego na 5 proc. Całkiem nieźle, jeśli weźmie się pod uwagę, że prognoza globalna na 2023 r. to raptem 2,8 proc. Ale to porównanie z rokiem poprzednim, jeszcze pandemicznym, który mijał w rytm obostrzeń. Z analizy wykonanej przez Bloomberg Economics, przywoływanej przez dziennik „Washington Post”, wynika, że po uwzględnieniu efektu lockdownów gospodarka rozwija się w tempie ok. 3 proc., a to połowa tempa sprzed pandemii.
W zależności od tego, jakie ideologiczne okulary zakładają ekonomiści, w ich analizach pojawiają jeszcze dwie kwestie: rozdęty dług, z którego finansuje się rozwój. Pożycza państwo, prowincje, miasta czy gminy. Według niektórych ponad miarę – sprzedają obligacje, bo w związku z flautą mieszkaniową nie mogą liczyć na dobre ceny ze sprzedaży działek deweloperom. I element drugi: praktyki totalitarne, które w rządzeniu przyjmuje partia komunistyczna.
Czytaj też: Fabryka się zacięła. Chiny zapłacą za politykę zero-covid
Chiny nie mają dobrej prasy
Politycy mogą ożywić popyt. W obecnie rozwijanym modelu jednym z silników gospodarki miała być konsumpcja. Widać, że nie idzie pełnym gazem, toteż konieczne może być obniżanie stóp procentowych, by tanim kredytem skłaniać do wydawania i inwestycji. Innym sposobem są zachęty do sięgnięcia po zgromadzone zaskórniaki, rządowe programy inwestycyjne oraz ulgi podatkowe dla konsumentów. Ale do tego zniechęca wysoki poziom długu i nie najlepsze rezultaty poprzednich kroków tego typu.
Coś zrobić trzeba, tym bardziej że szwankuje również eksport, silnik drugi, który w pandemii działał całkiem sprawnie. Teraz świat ma swoje problemy i mniej sprowadza z chińskich fabryk. W pierwszych miesiącach obecnego roku Chiny sprowadzały mniej niż w poprzednim, ich fabryki też mniej produkowały. Banki centralne w wielu krajach próbują zbijać inflację, podnoszą stopy procentowe, tamtejsi obywatele i przedsiębiorstwa mają coraz mniejsze możliwości finansowe.
Nie pomaga kiepska atmosfera wokół Chin, na Zachodzie i chyba w zdecydowanej większości państw rozwiniętych mają złą prasę. Głównie przez rywalizację ze Stanami Zjednoczonymi na coraz liczniejszych polach. Wśród reperkusji są sankcje, w tym wymierzone w chiński przemysł wysokich technologii, i zarzuty o wspieranie putinowskiej Rosji w jej inwazji na Ukrainę. Pieniądz inwestorów z reguły lubi ciszę, spokój i możliwie najmniej niepewności, a tych Chiny obecnie nie oferują w nadmiarze. Także dłuższe perspektywy – w tym coraz starsze, kurczące społeczeństwo – nie zapowiadają prostych, bajońskich interesów.
Czytaj też: Orwell w chińskim wydaniu
Kiedy Chiny łapią katar
Jak zwykle przy poważnych napięciach w Chinach pojawiają się wnioski, że gdy one mają katar, zaczyna gorączkować reszta świata. Dlaczego? Według Międzynarodowego Funduszu Walutowego Chiny odpowiadają za ponad jedną piątą globalnego przyrostu PKB. Chińskie kłopoty oznaczają automatyczne trudności – liczone w przychodach i etatach – dla sprzedających im m.in. surowce i komponenty, w tym np. chipy komputerowe. Także liczba chińskich turystów nie wróciła do dawnych poziomów.
Da się te okoliczności przełożyć na język polityki. Xi Jinping, przywódca partii komunistycznej i państwa, ma – poza instrumentami typu stopy i inwestycje – niewielkie pole manewru. Nie ma przypadku w tym, że władze w Pekinie właśnie starają się łagodzić stosunki z USA. Sankcje są dotkliwe, zadrażnienia widać w spadkach eksportu do Stanów.
Skala wyzwań i ich splot uruchamiają rozważania, czy Chiny po ponad trzech dekadach wzrostu i bezprecedensowego rozwoju nie zmierzają w kierunku japońskim. Japonia też miała swój cud gospodarczy, ale później mierzyła się ze „straconymi”, deflacyjnymi dekadami na przełomie XX i XXI w. Jeśli w przypadku Chin trend się utrzyma, będzie to oznaczało, że nie dadzą rady szybko dogonić gospodarczo Stanów Zjednoczonych, co jeszcze niedawno wróżono im na początek lat 30.