Świat

Po szczycie NATO. Jakie gwarancje dla Ukrainy. I co z postulatami Polski

Szczyt NATO w Wilnie. Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski, premier Wielkiej Brytanii Rishi Sunak i prezydent USA Joe Biden, 12 lipca 2023 r. Szczyt NATO w Wilnie. Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski, premier Wielkiej Brytanii Rishi Sunak i prezydent USA Joe Biden, 12 lipca 2023 r. Simon Dawson / Forum
Po głośno wyrażanym wczoraj niezadowoleniu Ukraina świętuje sukces na szczycie NATO. Otrzymała długoterminowe zapewnienia od grupy najważniejszych krajów Zachodu i już nie uznaje Wilna za porażkę. A co z polskimi postulatami, o których kilkukrotnie mówił przed szczytem Andrzej Duda?

W środę na wspólnej konferencji z sekretarzem generalnym NATO Jensem Stoltenbergiem, Wołodymir Zełenski uśmiechał się i żartował, całym sobą pokazując, że jest w świetnej komitywie z politykiem, który jeszcze wczoraj obwieszczał niesatysfakcjonujące Kijów wieści o braku automatyzmu wejścia Ukrainy do NATO.

Były dowódca NATO w Europie gen. Philip Breedlove: Uderzyć na Krym

Szczyt NATO. Ukraina zadowolona, choć liczyła na więcej

Prezydent Ukrainy starał się dziś zatrzeć złe wrażenie, jakie powstało po jego emocjonalnym wpisie w mediach społecznościowych i po tym, jak Stoltenberg długo musiał tłumaczyć, dlaczego NATO tak, a nie inaczej opisało oczekiwaną „jasną perspektywę” dla Ukrainy w Sojuszu. Pełnego zadowolenia wciąż nie było i Zełenski powtórzył, że idealnym rozwiązaniem byłoby zaproszenie do NATO w Wilnie. Ale po ochłonięciu przyznał, że nawet jest w stanie zrozumieć, dlaczego niektórzy sojusznicy mogą się przed tym wzbraniać w czasie wojny. Zadbał też, by wiele razy dziękować, szczególnie USA, za udzielone wsparcie sprzętowe i amunicję. Osobno dziękował też za powołanie Rady NATO-Ukraina, uznał ją za instrument służący integracji z NATO, a nie wyłącznie dialogowi.

Przyznał też, że zniesienie wymogu Membership Action Plan przybliży Ukrainę do członkostwa, kiedy już zostanie zaproszona. Powód do radości był jeszcze jeden. Rano z Londynu i Berlina nadeszły zapowiedzi, że w Wilnie podpisana będzie deklaracja państw grupy G7 o wsparciu obronnym i wywiadowczym Ukrainy. Po tym Zełenski nie miał wątpliwości, że szczyt NATO zakończył się dla Ukrainy sukcesem.

Prezydent Ukrainy i liczni ukraińscy aktywiści obecni na szczycie z uporem powtarzali sformułowanie o „gwarancjach bezpieczeństwa”, jakie kolektywny Zachód miał w ten sposób udzielić pod auspicjami grupy G7, określanej mianem najbogatszych zachodnich demokracji, tworzących forum luźne, choć niewątpliwie wpływowe.

Z kolei zachodni przywódcy i politycy raczej unikali sformułowania o gwarancjach – woleli mówić i pisać o zobowiązaniach, wsparciu i pomocy (wyłamał się Charles Michel, szef Rady Europejskiej). Gdy wczytać się w brzmienie deklaracji, nie zawiera niczego, co dotychczas nie byłoby realizowane: wymienia dostawy nowoczesnej broni w obszarze lądowym, powietrznym i morskim, wsparcie dla przemysłu obronnego, szkolenia wojskowe, dzielenie się informacjami wywiadowczymi i wsparcie w zakresie cyberobrony, odporności cywilnej i zagrożeń hybrydowych. O dwóch ostatnich komponentach istniejących od ponad roku w ścisłych relacjach Ukrainy z Zachodem mówi się najmniej, lecz na co dzień widać ich efekty. O pozostałych mówi się dużo, a rezultaty są widoczne gołym okiem w postaci tysięcy sztuk ciężkiego sprzętu, śmigłowców oraz samolotów, wyposażenia i amunicji liczonej w milionach pocisków. Pomoc ta dostarczana jest w różnych konfiguracjach – głównie indywidualnie przez różne kraje przy koordynacji powołanej w kwietniu 2022 r. w Ramstein grupy kontaktowej, korzystającej ze wsparcia NATO-wskich dowódców. A także za pośrednictwem i z pieniędzy Unii Europejskiej, oraz – w zakresie wywiadu – przez „trzyliterowe” z reguły instytucje państwowe i komórki wojskowe.

Dalej deklaracja mówi o wzmacnianiu stabilności ekonomicznej Ukrainy, jej odbudowie i rozwoju, tworzeniu warunków dla gospodarczego sukcesu. Do tego dochodzi wsparcie techniczne i finansowe w realizacji transatlantyckich aspiracji Ukrainy. Też nic nowego.

Czytaj też: Gdy Rosja straszy wojną, NATO ma problem... z pieniędzmi

G7 liczy na efekt domina

Ale kluczowy jest następny akapit. To coś, co przy korzystnym nastawieniu można potraktować jako obietnicę pomocy na wypadek wojny. Państwa G7 stwierdzają, że „w razie przyszłego ataku zbrojnego Rosji wyrażają zamiar natychmiastowych konsultacji z Ukrainą w celu określenia dalszych odpowiednich kroków”. Wprost deklarują udzielenie szybkiej i trwałej pomocy wojskowej, dostarczenia sprzętu w domenie lądowej, powietrznej i morskiej, wsparcie ekonomiczne i nałożenie na Rosję sankcji.

Ciekawie brzmi też zdanie, że sygnatariusze porozumień skonsultują się z Ukrainą w sprawie jej potrzeb wynikających z prawa do samoobrony zapisanego w art. 51 Karty Narodów Zjednoczonych. Gwarantuje on członkom wspólnoty międzynarodowej prawo do indywidualnej i kolektywnej obrony w razie agresji zbrojnej. Słowo „kolektywnej” znów jest tu kluczowe. Jeśli bowiem w zapisach dwustronnych traktatów znajdzie się klauzula pomocy zbrojnej w razie agresji, Ukraina mogłaby korzystać ze wsparcia wojskowego innych krajów niezależnie od jej statusu wobec NATO. Dopóki jednak takie zapisy nie zostaną uzgodnione, podpisane i ujawnione, można tylko spekulować, jak daleko pójdą owe „gwarancje bezpieczeństwa”.

Bo jeśli miałyby iść tak daleko jak mechanizm kolektywnej obrony znany z NATO, to oprócz korzyści dla Ukrainy rodziłyby całą masę spraw do rozwiązania: powoływanie alternatywnej struktury bezpieczeństwa w Europie, angażowanie zasobów wojskowych przeznaczonych dla NATO czy wręcz ryzyko włączenia Sojuszu do wojny z Rosją „bocznymi drzwiami”. Z drugiej strony: w obliczu uchylania, ale nie otwarcia drzwi do NATO, trudno się dziwić, że Ukraina poszukuje i potrzebuje alternatyw, a jej sojusznicy próbują jakoś zwiększyć jej bezpieczeństwo, nawet jeśli nie dali rady zrobić tego poprzez zaproszenie do Sojuszu. Czy jednak takie podejście ma sens i co jest jego prawdziwą intencją?

Przedstawiciele USA za bezpodstawne insynuacje uznali w Wilnie podejrzenia, że Waszyngton mydli wszystkim oczy i nie ma zamiaru w dającej się przewidzieć przyszłości akceptować Ukrainy w NATO. Przekonanie takie zakorzenia się wśród części ukraińskich – i nie tylko – liderów opinii. Tak samo jak przekonanie, że deklaracja G7 stanowi żelazną „gwarancję bezpieczeństwa”. Dociskany pytaniami prezydent Zełenski – prawnik w końcu z wykształcenia – przyznał, że na razie nie chodzi o gwarancje w ścisłym sensie prawnym. I że wszystko okaże się w porozumieniach dwustronnych.

I dla jasności: deklaracja G7 nie zawiera żadnej sugestii, by przyszłe zobowiązania wojskowe sięgały aż do użycia sił zbrojnych w obronie przed rosyjską agresją. Nie powstaje więc żadne NATO-bis.

Choć sama G7 żadnego wiążącego porozumienia z Ukrainą zawrzeć nie jest w stanie, to jednak jej mocne wejście na arenę bezpieczeństwa europejskiego jest wydarzeniem. Do tej pory kojarzona i zajmująca się głównie sprawami gospodarczymi grupa najbogatszych krajów świata jest militarnie bezzębna. W ogóle jest raczej grupą kontaktową niż instytucją. Nie ma statutu, nie mówiąc o jakimś traktacie wiążącym jej członków (ani biura, urzędników czy budżetu). Spotyka się w wąskim gronie i w raczej nieformalnym trybie. Ale skupia za to potencjał kilku „tradycyjnych” mocarstw nuklearnych i jednej trzeciej światowej gospodarki, łączy UE i NATO z Pacyfikiem i Azją. A więc stanowi unikatowe forum wymiany poglądów, choć rzadko przekłada się to na jednolite decyzje. Teraz ma być inaczej i to pierwsze tego typu wspólne zobowiązanie. W gronie siedmiorga (lub dziewięciorga, uwzględniając dwuosobową delegację UE) szybciej się rozmawia, łatwiej komunikuje niż w blokach liczących prawie 30 (jak Unia) czy ponad 30 krajów (jak NATO).

G7 liczy też na efekt domina w sprawie Ukrainy, bo w deklaracji zaprasza inne kraje. Rozumieć przez to należy przede wszystkim pozostałe państwa Europy, w tym te z UE. Nowy format wsparcia dla Ukrainy ma więc szansę urosnąć. Czy wtedy zastąpi NATO? Na razie Ukraińcy, jak i ich sojusznicy, wzbraniają się przed taką wizją. „To zaszkodziłoby i NATO, i Ukrainie” – mówią.

Czytaj też: Wyborcza szarża Morawieckiego po bomby atomowe

Czy Polska może być zadowolona?

A w samym NATO wszyscy są oficjalnie zadowoleni z wyników szczytu, mimo iż nie spełnił wszystkich oczekiwań. Nam najłatwiej „rozliczyć” postulaty polskiej delegacji, bo mówił o nich kilkukrotnie prezydent Andrzej Duda. Przed wylotem podkreślał znaczenie jasnej deklaracji w sprawie członkostwa Ukrainy, zmiany polityki nuklearnej w reakcji na rozmieszczenie rosyjskiej broni jądrowej na Białorusi i dalszego wzmocnienia wschodniej flanki poprzez rozbudowę sił wysuniętych z batalionów do brygad.

Niestety, biorąc pod uwagę oczekiwania polskich władz sprzed szczytu (na ile realnych, to inna rzecz), żadna z tych kwestii nie zadowala. Ukraina otrzymała ułatwienia w procesie akcesji, ale czy została jej wyznaczona „jasna ścieżka” – debata trwa. Białoruś nie wywołała w Wilnie alarmu, choć na zagrożenia z jej terytorium – odległego o 30 km – zwracali uwagę gospodarze szczytu. Tym bardziej nie spowodowała zmian w polityce nuklearnej ani odniesienia się nawet do tej sprawy w komunikacie końcowym. Sojusz zdobył się jedynie na „potępienie intencji rozmieszczenia systemów zdolnych do przenoszenia broni jądrowej” na Białorusi. Zapisał też – mocno między wierszami – aktualizację planowania nuklearnego.

Wzmocnienie wschodniej flanki to na szczęście proces stały i trwały, ale wbrew oczekiwaniom Dudy i wielu innych w Wilnie nie padła jednoznaczna obietnica powiększenia obecności do brygad. Tak jak po Madrycie jest wyrażona intencja rozbudowy batalionów „tam, gdzie trzeba i wtedy, kiedy będzie trzeba”. Na pocieszenie – po Niemcach dodatkowe wojska obiecały Kanada i Hiszpania. Co ciekawe, nie uczynili tego Amerykanie. Ale z kolei NATO uwzględnia potrzeby obrony antyrakietowej i dodaje takie zadanie do pakietu obrony wschodniej flanki. A prezydent mówi, że w razie czego sto tysięcy żołnierzy NATO jest gotowych bronić bramy brzeskiej. Takiego zapisu nigdzie nie ma, ale wierzymy na słowo. Do zobaczenia w Waszyngtonie za rok, w 75. rocznicę NATO.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Rynek

Siostrom tlen! Pielęgniarki mają dość. Dla niektórych wielka podwyżka okazała się obniżką

Nabite w butelkę przez poprzedni rząd PiS i Suwerennej Polski czują się nie tylko pielęgniarki, ale także dyrektorzy szpitali. System publicznej ochrony zdrowia wali się nie tylko z braku pieniędzy, ale także z braku odpowiedzialności i wyobraźni.

Joanna Solska
11.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną