Ta rocznica rzezi wołyńskiej jest wyjątkowa. Nie tylko dlatego, że okrągła, 80. Że sprawcy dokonanego ludobójstwa, nacjonaliści z OUN-UPA, bojownicy Ukraińskiej Powstańczej Armii, po prostu już nie żyją, a jeśli nawet, to zapewne dobiegają setki i postawić ich przed obliczem sprawiedliwości nie sposób. Coraz mniej też bezpośrednich świadków tamtych okrutnych mordów dokonanych na Polakach przez ich sąsiadów, Ukraińców. Zresztą również obywateli II RP. Coraz więcej natomiast badań, dociekań, wniosków, prawdy.
Także dlatego, że po raz drugi obchodzimy tę rocznicę w czasie wojny trwającej za naszą wschodnią granicą, gdy Ukraińcy dramatycznie walczą z putinowską Rosją o swoją niepodległość, byt i przyszłość. Dla wielu, zwłaszcza w zachodniej Ukrainie, synonimem walki niepodległościowej stał się lider OUN-B Stepan Bandera. Dla Polaków jest zbrodniarzem. Dla Ukraińców – bohaterem występującym przeciw komunistom, za niepodległością i suwerennością Ukrainy. Bez Polaków, bez Żydów, z Ukrainą dla Ukraińców. Bandera, jak podkreśla prof. Grzegorz Motyka, jest moralnie odpowiedzialny za to, co wydarzyło się na Wołyniu.
Czytaj też: To była zaplanowana rzeź
Pojednań było wiele
W pierwszych dniach wojny w lutym 2022 przed dworcem kolejowym w Przemyślu, gdzie kłębiły się tłumy zdesperowanych uchodźców, z dziećmi na ręku, z reklamówkami, z dobytkiem życia i psami na smyczy, usłyszałam rozmowę dwóch kobiet.
– Uciekają jak my w 1943 r. Wreszcie mają za swoje – mówiła jedna z nich.
– Przestań, co oni mają wspólnego z Wołyniem? Przecież to już inne pokolenie. Nawet nie wiesz, skąd są – uspokajała druga.
Obie jako zaledwie kilkulatki przeżyły rzeź wołyńską. Trauma pozostała. Obie solidarnie wzięły do swych domów uchodźczynie. Pomyślałam, że pojednanie w końcu się dokonało, jest.
Tych pojednań było wiele. Pierwsze, może najważniejsze, nastąpiło w maju 1997 r. Dokonali go Aleksander Kwaśniewski i prezydent Ukrainy Leonid Kuczma. To było podczas pierwszej chyba oficjalnej wizyty polskiego prezydenta w Kijowie.
Kwaśniewski został prezydentem w 1995 r., Kuczma rok wcześniej. Obaj zakończyli swoje misje w 2005 r. Obaj odwiedzili Wołyń i podpisali wówczas, w 1997 r., wspólne oświadczenie „O porozumieniu i pojednaniu”. Dokument, napisany oszczędnym językiem, dość ogólny, może nawet ostrożny, nazywany był wtedy krytycznie porozumieniem elit. Historycy i komentatorzy oceniali, że nie ma szans zejść na niższy poziom, dotrzeć, przemówić do społeczeństw obu krajów. Tym bardziej do niedoszłych ofiar masakry i ocalonych. Pamiętam, jak się wczytywaliśmy w to pismo, jeszcze gorące, próbując wytropić treści zawarte między wierszami. Wyczytać dużo więcej, niż było w nim umieszczone.
To było jednak oświadczenie przełomowe. Pierwsze takie we wspólnej historii. Od tamtej chwili nie można było o Wołyniu milczeć, nie zrobić kolejnego kroku.
Czytaj też: Rzeź wołyńska wciąż dzieli Polaków i Ukraińców
Osobiste motywacje Kwaśniewskiego
W książce „Aleksander Kwaśniewski. Prezydent”, rozmowie rzece, którą z byłym prezydentem przeprowadził Aleksander Kaczorowski, Kwaśniewski wyjawił, że Kuczma początkowo nie był zaangażowany emocjonalnie w sprawę Wołynia. „Nic o tym nie wiedział, w Związku Radzieckim o tym nie mówiono. I w jakimś sensie dobrze się stało, bo miał czystą kartę. Uważam, że udało się nam bardzo wiele osiągnąć” – powiada Kwaśniewski.
To prawda, gdyby nie ten dokument i podjęcie kwestii Wołynia przez Kwaśniewskiego, może sprawa byłaby dziś tematem znacznie trudniejszym w naszych relacjach z Ukraińcami.
W rozmowie z Kaczorowskim Kwaśniewski ujawnia mało znane fakty i motywy, jakie skłoniły go do podniesienia w relacjach z Kijowem kwestii Wołynia. Najpierw świadomość, że sprawa może zaważyć negatywnie na naszych wzajemnych stosunkach, jeśli zostanie zaniedbana. „Kiedy zostałem prezydentem, od wydarzeń wołyńskich minęło tylko nieco ponad pięćdziesiąt lat. Żyli jeszcze świadkowie” – mówi Kwaśniewski. „Byłem wtedy mocno zainspirowany pojednaniem francusko-niemieckim, zaangażowałem się w pojednanie polsko-żydowskie i uznałem, że z Ukraińcami też musimy to zrobić”.
Opowiada o swoich bardzo osobistych motywacjach. Otóż ojciec Jolanty Kwaśniewskiej pochodził z Wołynia, z miejscowości Borszczówka położonej niedaleko Równego. Był jednym z ocalałych z rzezi. Z bratem i siostrami zdążyli zabrać chorą matkę, którą wynieśli na łóżku do lasu. Kwaśniewski mówi: „Widział z ukrycia, jak Niemcy i Ukraińcy zabijali Polaków. W tej masakrze zginęli jego siostra Zofia, jej mąż i dziecko”.
Rozmowy z teściem o pojednaniu były trudne, przyznaje były prezydent. „Nie, to mordercy, nie da się” – cytuje. „Ja mówiłem: »Słuchaj, zdarzyły się straszne rzeczy, ale przyjdą nowe pokolenia. Jesteśmy sąsiadami, musimy się ze sobą jakoś kontaktować«. Zgadzali się obaj panowie co do jednego tylko, że pojednanie musi być zbudowane na prawdzie. Żadnych kłamstw”.
Ostatecznie zaprosił teścia na obchody 60-lecia masakry w Pawliwce, które zorganizowali Ukraińcy z udziałem Kuczmy. „Wystąpił tam człowiek w wieku mojego teścia, który miał podobną historię. Widział ludzi spędzonych w niedzielę do kościoła, kościół był otoczony drutem kolczastym, drzwi zablokowane, snopy siana, benzyna. Jak dzieci próbowały uciekać przez okna, to do nich strzelano. On się uratował. Ten pan Julian z Pawliwki opowiadał o tym bez jakiejkolwiek emfazy. To jest ważne: mówił prosto, zdanie po zdaniu, z przerwą na tłumaczenie”.
Przemówienie wygłosił również Leonid Kuczma. Przyznał, że zginęło 200 tys. ludzi. „Ale to jest abstrakcja. To tak jakby nikt nie zginął, tego się nie da pojąć. Za to jak widzisz cudem uratowanego człowieka, który wtedy miał sześć czy osiem lat, który uciekł i opowiada o tym, co się wydarzyło, to nagle masz przed oczami całą tę tragedię” – powiada Kwaśniewski.
Wtedy, w lipcu 2003 r., prezydenci podpisali kolejne wspólne oświadczenie „o pojednaniu w 60. rocznicę tragicznych wydarzeń na Wołyniu”. Dziesięć lat później, w 2013 r., nie byli już u władzy, ale przypomnieli, że wspierali troskę o miejsca pochówku i pamięć o tych, którzy zginęli. „Nasze starania doprowadziły do odsłonięcia pomnika na Cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie. Wtedy zostały stworzone podstawy do wzajemnego wybaczenia i pojednania” – twierdzili Kuczma i Kwaśniewski. „W przeddzień 70. rocznicy tragicznych wydarzeń na Wołyniu prosimy naszych rodaków, aby zrobili wszystko, aby uczczenie pamięci ofiar dawnych konfliktów nie stało się narzędziem do zaognienia stosunków i zmarnotrawienia dotychczasowych zdobyczy procesu pojednania między naszymi narodami”.
Czytaj też: Ekshumacje ofiar rzezi wołyńskiej. Jest przełom?
Co zmieniła wojna
Od tamtych słów minęło kolejne dziesięć lat. Ale to jakby cała epoka. Były kolejne rocznice: z udziałem prezydentów Wiktora Juszczenki, Lecha Kaczyńskiego, Petra Poroszenki, Wiktora Janukowycza, Bronisława Komorowskiego, Andrzeja Dudy i Wołodymyra Zełenskiego. Czy sprawa pojednania, przeprosin i wybaczenia posunęła się naprzód i jesteśmy dziś w innym miejscu?
Poroszenko w Warszawie ukląkł przed pomnikiem poległych na Wołyniu. To było niezwykłe wydarzenie. Ale stosunki polsko-ukraińskie, niestety, nie układały się przyjaźnie, a obecnie rządzący chętnie je wykorzystywali do tworzenia podziałów. Także Kijów je nadwerężał, często bezsensownie, m.in. wstrzymując oficjalne ekshumacje ofiar rzezi. Czy dlatego, że prawda o Wołyniu, którą ukryły bezimienne groby, była tak szokująca, że aż nie do zniesienia? Że nie mieli odwagi zajrzeć głębiej?
Wojna, której za prezydentury Kwaśniewskiego i Kuczmy nikt się nie spodziewał ani przez mgnienie, zmieniła wiele, zwłaszcza w relacjach między ludźmi. To było coś innego niż porozumienie elit, to było porozumienie zwykłych ludzi; okazało się, że tragiczna historia nie przeszkodziła Polakom otworzyć serc, domów, nieść ratunek, a nawet ginąć za wolną Ukrainę. Nie przeszkodziła wreszcie rządzącym, choć po drodze zdarzyło się kilka wpadek, zresztą po obu stronach granicy. Podczas kwietniowej wizyty w Warszawie Zełenski dziękował, ale nie powiedział słowa „przepraszam”, na które wielu Polaków czekało. Czy Zełenski, urodzony i wychowany w Krzywym Rogu, nie znał i nie czuł historii zachodniej Ukrainy, czy może polska dyplomacja nie umiała zwrócić uwagi jemu i jego urzędnikom na wątki historyczne?
A może wojna dyktuje zachowania Zełenskiemu, bo właśnie ona i walka o niepodległość sprawiły, że Stepan Bandera, który dla Polaków jest odpowiedzialnym za okrutną rzeź tysięcy rodaków, dla Ukraińców jest bohaterem nie mniej ważnym niż obrońcy Azowstalu czy Wyspy Węży. Zełenski nie może tego cokołu obalać i kwestionować znaczenia Bandery dla Ukraińców. Swoje wystąpienia każdego wieczoru kończy pozdrowieniem Sława Ukrajini, które często jest utożsamiane z pozdrowieniem banderowców OUN-B i UPA.
Trudne słowo „przepraszam”
W Łucku, gdzie Wołodymyr Zełenski i Andrzej Duda oddali hołd Polakom zamordowanym w rzezi wołyńskiej dokonanym przez Ukraińców, ale też Ukraińcom zabitym w odwecie, również słowa przeprosin nie padły. Może z tego samego powodu: żeby nie podważać sławy bohatera. Może nie przeszło to Zełenskiemu przez gardło dlatego, że trudno przepraszać za ludobójstwo, za straszną zbrodnię. Nie tylko Ukraińcy mają z tym problem, podobnie Serbowie nie chcieli przyznać, że dokonali mordu na tysiącach Bośniaków w Srebrenicy.
W Łucku nie padło też zapewnienie, że po wojnie przyjdzie czas na godny pochówek zamordowanych Polaków. To Polacy przyjęliby z wdzięcznością i zrozumieniem: teraz to niemożliwe, ale po wojnie tak będzie, dopilnujemy tego. Trudno wytłumaczyć, dlaczego Zełenski nie zdobył się na to zapewnienie.
Jednak zdobył się na ważny gest, przyjechał do Łucka, zapalił znicz wspólnie z Andrzejem Dudą. Dziś pewnie musi to wystarczyć, wymuszone przeprosiny i tak nie mają sensu. Choć to dziś, teraz rozstrzyga się obecna i przyszła polsko-ukraińska relacja. I nie wolno tej szansy zniweczyć. O tym muszą pamiętać Duda i Zełenski. Teraz. Zanim wojna się skończy.