Świat

Bilans puczu Prigożyna. Zdaniem Zachodu Putin stracił. Czyżby?

Władimir Putin podcas telewizyjnego orędzia. Władimir Putin podcas telewizyjnego orędzia. Xinhua / Xinhua News Agency / Forum
Rosjanie w zachodniej interpretacji mieli wreszcie zobaczyć, jak krucha jest władza Władimira Putina, jak łatwo w Rosji wywołać rebelię i jak mocno wojna zniszczyła pozorną stabilność państwa.

Za nami szalony rosyjski weekend. Bunt Jewgienija Prigożyna, rozpoczęty tyradą prawdy o napaści na Ukrainę, a zakończony interwencją Aleksandra Łukaszenki, z początku wydawał się groteskowy, później poważny i dający nadzieję na przełom, a zamienił się w cyrk. W ciągu zaledwie 36 godzin Rosja i świat zobaczyły, jak może wyglądać upadek Putina, klęska państwa rosyjskiego, koniec wojny w Ukrainie i świat po tych wydarzeniach.

Czytaj też: Szarża Kucharza. Czy Prigożyn zastąpi Putina? Jest na to za sprytny

Marsz Prigożyna i historyczne wspomnienia

Minione dwa dni każą oczywiście snuć rozważania o tym, co z tego wszystkiego wynika. Tempo wydarzeń było zaskakujące, niedające chwili na oddech, a kiedy się one zakończyły, można tylko drapać się w głowę, pytając, czego właśnie byliśmy świadkami? Z jednej strony to przecież Rosja, z jej historią napastniczych wojen, przerywanych z powodu załamania wojska, ucieczek z linii frontu, rewolt oraz carów ponoszących wysoką, czasami ostateczną cenę eskapad wojennych. Rosyjska historia nie wybacza porażek. Przegrana wojna o Krym i śmierć Mikołaja I w 1855. I wojna światowa i późniejsza śmierć Mikołaja II z rąk bolszewików. Kryzys kubański i odsunięcie od władzy Nikity Chruszczowa. No i przegrana zimna wojna i w jej konsekwencji upadek Michaiła Gorbaczowa.

Kiedy więc Jewgienij Prigożyn ogłosił swój „marsz po sprawiedliwość” na Moskwę, uruchomiły się wszystkie właściwe wspomnienia. Oczekiwano, że marsz – całkiem zresztą udany początkowo z wojskowego punktu widzenia – będzie jeszcze jednym dramatycznym punktem zwrotnym historii rosyjskiej. A zważywszy na stan tego państwa, jego rozkład, strategiczną i cywilizacyjną porażkę, jaką zwiastowano od 24 lutego 2022 r., kiedy Rosjanie barbarzyńsko zaatakowali Ukrainę, można było wyobrażać sobie nie tylko koniec Putina, ale i koniec Rosji.

Zaczęło i skończyło się groteską

Bunt się zakończył. Poniewczasie zaczęły pojawiać się informacje, że wcale nie był tak zaskakujący, jak mogło się wydawać w piątkową noc. Amerykański wywiad wiedział od połowy czerwca, że Prigożyn gromadzi zapasy i przygotowuje jakieś wystąpienie. Rosjanie najwyraźniej również, skoro Kreml przygotował przepisy nakazujące podporządkowanie Grupy Wagnera armii. Analizy ruchu w sieci wskazywały, że zwiększa się antyprigożynowska propaganda w rosyjskich sieciach społecznościowych, a kanały mu przyjazne są blokowane. Można założyć, że również Ukraińcy wiedzieli o wzroście napięcia.

Nikt oczywiście nie mógł przewidzieć, jak potoczy się akcja, kiedy rebelia już wybuchła. Grupa Wagnera zajęła dowództwo okręgu południowego w Rostowie, a kolumna wiernych Prigożynowi bojowników ruszyła w rajd na Moskwę. Padły strzały, wagnerowcy strącili co najmniej trzy śmigłowce i samolot dowodzenia i łączności. Tej części nikt już nie kontrolował.

Zakończenie rebelii było równie groteskowe, co jej rozpoczęcie. W rosyjski bałagan wkroczył, cały na biało, Aleksander Łukaszenka, zaoferował azyl Prigożynowi. Putin się zgodził, FSB odstąpiło od zarzutów wobec kondotiera, a wagnerowcy udali się do Ługańska. Nie stało się nic, Prigożyn nie przekroczył linii wojny domowej. Putin jej nie przekroczył również, prawdopodobnie dlatego, że nie za bardzo miał czym walczyć z „marszem sprawiedliwości”. Groteskę całej sytuacji podkreśliła rozmowa Putina z Recepem Erdoğanem, prezydentem państwa członkowskiego NATO (!), który wsparł Putina (!) i wezwał wszystkich do zachowania spokoju (!). Kurtyna.

Coś tam się jednak wydarzyło

Putin głowę uratował i można teraz na spokojnie założyć, że raczej nie był celem zamachu. Prigożyn najprawdopodobniej czuł, że jego fortuna się kończy i wykonawcą wyroku na nim mogą być struktury siłowe, może ministerstwo obrony, może FSB. Rajdem na Moskwę chciał ich ubiec i zyskać choć trochę lepszą pozycję. Banicja w Białorusi wydaje się ostatecznie najbezpieczniejszym możliwym dla niego wyjściem. Niby jest w zasięgu Putina, ale Łukaszenka od czasu do czasu też pamięta o resztkach swojej suwerenności. Ile Prigożyn pożyje – zobaczymy. Choć nie należy zbyt dużo obstawiać na jego spokojną starość w Mińsku.

Putin stracił – taka jest zbiorowa mądrość zachodnich mediów i ekspertów, komentujących pucz-nie-pucz. Rosjanie w tej zachodniej interpretacji mieli wreszcie zobaczyć, jak krucha jest jego władza, jak łatwo w Rosji wywołać rebelię i jak mocno wojna zniszczyła pozorną stabilność państwa. Faktycznie ujawniła się po raz pierwszy od 20 lat groźba dla Putina. I faktycznie to był pierwszy pucz od 1991 r. i pamiętnego puczu Janajewa.

Wielce prawdopodobne jest, że rosyjskie elity wojskowe, bezpieczniackie i społeczne w piątkową noc i sobotni poranek gorączkowo zastanawiały się, kogo poprzeć. Większość wolałaby poczekać i nikogo nie popierać, ale przecież wydarzenia pędziły tak szybko, jak wagnerowskie ciężarówki po autostradzie na Moskwę… Kto do kogo dzwonił? Jakie wyrazy lojalności były składane? Kto się i na co zmawiał? No cóż, FSB będzie to teraz wyjaśniało.

A może Putin wcale nie stracił

W tej mądrości o utracie przez Putina wiarygodności i podważeniu jego pozycji czai się specyficznie zachodnie, liberalne i demokratyczne przekonanie, że władza Putina zależy od sympatii ludu. I jednocześnie ryzykowny zabieg poznawczy, że jeśli Putin wyda się słaby ludowi, to ten lud „wybierze” nowego cara. Może tak, może nie.

Historia uczy jednak, że do Rosji należy przykładać rosyjską miarę. A ta mówi, że władza Putina jest efektem zbudowania przez niego, wokół niego i pod nim wąskiej elity władzy wywiadu, generałów armii i przywódców biznesu, choć ci ostatni to już nie wszechmocni oligarchowie, którzy wynieśli go do władzy w 1999, ale raczej wyznaczeni do bogacenia się poplecznicy i przedstawiciele handlowi Putina, trzymający mu kasę.

Z punktu widzenia Rosji i wewnętrznego bilansu jej sił Putin zyskał, przynajmniej chwilowo. Jedyny poza Kremlem ośrodek mocy w Rosji – Prigożyn – trochę od niego zależny, ale trochę niezależny, właśnie został zlikwidowany. A Prigożyn to był ktoś! Z wieloletnim doświadczeniem, z pozycją zbudowaną na wojnie, z pewnego rodzaju mirem, jakim w Rosji cieszą się byli więźniowie, no i wreszcie, bagatela!, z 20 tys. bojowników, czołgami i bronią przeciwlotniczą.

To wszystko przepadło, Wagner znika, Prigożyn znika. Trudno wyobrazić sobie taki nowy ośrodek mocy, który mógłby pojawić się w Rosji w najbliższym czasie.

W czasie buntu Prigożyna nie ujawniła się dosłownie ani jedna jednostka wojskowa, ani jeden generał po jego stronie, ani jeden polityk, gubernator czy minister nie zająknął się nawet o rzekomo słabnącym Putinie. Albo czekali, albo wzywali do opamiętania. W postawie rosyjskich elit była zarówno bezwolność, jak i zjednoczenie wokół Putina i toczonej przez niego wojny z Ukrainą. Tyle elity, ale co z ludem, w którym Zachód zdawał się pokładać nadzieję, że zobaczy słabość dyktatora i się zbuntuje? Lud się nie zbuntował, wagnerowców w Rostowie pozdrawiał równie mocno, co wojsko regularne. Lud buntu Prigożyna jakby nie zauważył.

Jak wygląda „klęska Rosji”?

Dostrzegł go za to Zachód, chyba najpilniej przyglądający się sytuacji w Rosji. To było laboratorium dla idei, która zalęgła się w głowach zachodnich przywódców po 24 lutego 2022 r. Otóż niemal wszyscy politycy, wojskowi i eksperci ocenili wówczas, że „Rosja popełniła strategiczną porażkę i czeka ją strategiczna klęska”. Postępy Ukraińców w ciągu roku tylko wzmacniały tę ideę „klęski”, która czasem przyjmowała formę „Rosji upadłej”, a czasem po prostu zamienionej w rachityczne „księstwo moskiewskie”.

W każdym razie klęska miała być ogromna, tak ogromna, że liczni publicyści (z Timothym Snyderem, wielkim przyjacielem Ukrainy, na czele) zaczęli namawiać Zachód, by przestał się przejmować „nuklearnym blefem Rosji”. Niech nas to nie paraliżuje! Słowa „obawa przed eskalacją” były coraz słabiej wypowiadanym usprawiedliwieniem, dlaczego Zachód nie przekazał jeszcze Ukrainie takiej broni, która by tę klęskę znacząco przyspieszyła.

I Zachód w ciągu tych 36 godzin klęskę Rosji wreszcie dojrzał. Upadek, chaos, a może nawet rozpad mocarstwa atomowego nagle okazał się całkiem realną perspektywą. „Klęska Rosji” przez 36 godzin zamajaczyła w postaci kondotiera i kryminalisty, rozwalającego ludziom głowy kowalskim młotem, jadącego czołgami na Moskwę. Ciekawe, gdzie były wtedy kody atomowe.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną