Tak oto Jewgienij Prigożyn obnażył Putina i jego Rosję do cna. Najpierw przejął kontrolę nad Rostowem nad Donem z całą komendanturą, dyrygującą operacją wojskową na wschodzie Ukrainy. Zajął miasto bez jednego wystrzału, Rosjanie najwyraźniej się poddali. Generałowie dali nogę? Potem ruszył na Moskwę, odgrażając się, że rozpędzi „skorumpowane towarzystwo w ministerstwie obrony”, domagając się spotkania z ministrem Siergiejem Szojgu i szefem Sztabu Generalnego.
Oświadczył także, że to nie Ukraińcy pospołu z NATO zamierzali napaść na Rosję, lecz to Rosjanie napadli na Ukrainę, wywołując niepotrzebną wojnę, w której ginie dziesięć razy więcej Rosjan, niż podaje rządowa telewizja, i cztery razy więcej, niż raportują Putinowi jego generałowie. Swój pochód Prigożyn nazwał „marszem sprawiedliwości”.
Czytaj też: Najemnicy Kremla sieją postrach na świecie
Łukaszenka w roli mediatora
Kiedy cały świat zastanawiał się, jaki będzie dalszy ciąg zdarzeń, czy to już wojna domowa i czy koniec Putina rychły, Prigożyn dotarł na przedmieścia Moskwy. Przez nikogo nieniepokojony, niezatrzymywany, a nawet przeciwnie, raczej witany. Mer Moskwy zarządził poniedziałek dniem wolnym i wzywał mieszkańców do pozostania w domach. Szef Grupy Wagnera pokazał światu, że Rosja to olbrzym na glinianych nogach...
I może dotarłby nawet na Kreml przez nikogo nieindagowany. Ale tu do akcji wkroczył nieoceniony Aleksandr Łukaszenka, prezydent Białorusi. Podjął się mediacji, żeby uniknąć, jak powiedział, „rozlewu słowiańskiej krwi” i katastrofy. To kolejna już mediacja Łukaszenki od czasu wybuchu konfliktu w Ukrainie w 2014 r. Wtedy właśnie, po zajęciu Krymu i Donbasu przez Rosjan, kiedy trwały walki, Łukaszenka zaprosił na rozmowy do Mińska polityków obu krajów, Ukrainy i Rosji, oraz prezydenta Francji i kanclerz Niemiec.
To budziło zdumienie, bo Łukaszenka miał z Zachodem stosunki bardzo napięte z powodu przetrzymywania w więzieniach opozycjonistów, tłumienia krytyki i zamykania niezależnej prasy. Mimo to w Mińsku zjawili się przywódcy Francji i Niemiec, a także wysłanniczka OBWE, a Łukaszenka, w swoim wyzłoconym co niemiara Pałacu Zjazdów, witał przy drzwiach i ściskał wyciągnięte dłonie. Na spotkanie przybyli również przedstawiciele samozwańczych republik donieckiej i ługańskiej.
Protokoły podpisane w Mińsku w 2014 i 2015 r. (tzw. Mińsk I i Mińsk II) niczego dobrego nie przyniosły, wojna nie wygasła, pokój nie nastał. Przede wszystkim Kijów nie odzyskał zajętych terytoriów, a Rosja nie poniosła żadnych kosztów agresji. Jeżeli wówczas wydawało się to rozwiązaniem, dzięki któremu przestaną przynajmniej ginąć ludzie, to już wkrótce okazało się to manipulacją, przynoszącą korzyść Rosji i zbuntowanym republikom. Konfliktu nie udało się rozwiązać, raczej go zamrożono, choć dość nieskutecznie, bo walki wciąż wybuchały, a Donbas został zrujnowany. Łukaszenka lubił jednak podkreślać swoją rolę obrońcy pokoju.
Teraz po raz kolejny wystąpił w roli mediatora. Można powiedzieć: uratował Putinowi skórę i tyłek. Okazał się nieoceniony.
Czytaj też: „Wojenkorzy”. Opowieść o rosyjskich propagandystach wojennych
„Kucharz” obnażył słabość Putina
Szczegółów rozmów na razie nie podano, nie wiadomo, jakich argumentów użył Łukaszenka w stosunku do Putina i Prigożyna. Ale z pewnością będzie swoja rolę wyolbrzymiał i tworzył swój mit zbawcy Moskwy. Pewnie pomoże mu to w rozgrywce z Putinem, który musi okazać wdzięczność drogiemu druhowi Aleksandrowi. Całe szczęście, że wyzdrowiał – strach pomyśleć, co by się wydarzyło, gdyby Sasza nie wziął spraw w swoje ręce...
W każdym razie przekonał Prigożyna do odwrotu spod Moskwy bez wystrzału, a Putina – żeby nie ściął mu głowy, przynajmniej do końca weekendu. Bo wcale nie jest pewne, co będzie dalej, czy jakieś nieszczęście nie przydarzy się szefowi wagnerowców. Fakt pozostaje faktem: „Kucharz” obnażył słabość Putina. Chyba nikt nigdy tak nie poniżył prezydenta Rosji. Putin tego nie daruje. Jak te wydarzenia wpłyną na dalsze losy wojny – na razie nie wiadomo. Co się stanie z Szojgu i szefem Sztabu Generalnego Gierasimowem, czy czeka ich odstawka, czy to było przedmiotem negocjacji?
Czy wagnerowcy wrócą na front? Czy po słowach Prigożyna o niesprawiedliwej wojnie wywołanej przez Rosję jego najemnicy zechcą nadal się bić, mordować, niszczyć Ukrainę? Czy napaść Rosjan na najemników Grupy Wagnera (co było bezpośrednią przyczyną marszu na Moskwę) zostanie puszczona w niepamięć, a wojna między Szojgu i Prigożynem ucichnie? Wiadomo, że wszczęta przeciw niemu sprawa karna zostanie umorzona. I co będzie dalej z Łukaszenką? Wszystkie te pytania będą teraz ekscytować światowych polityków.
Czytaj też: Putin i jego sobowtóry. Kto tak naprawdę udał się na front?