Trudno omawiać sytuację na froncie rosyjsko-ukraińskim, kiedy prawdziwy front przeniósł się do Rosji. Wszystko zaczęło się od ujawnionych przez Grupę Wagnera zdjęć z rzekomego rosyjskiego ataku rakietowego na ich obóz szkoleniowy. Materiały nie były przekonujące – jakieś ogniska, brak wyraźnych śladów zniszczeń. Trudno powiedzieć, czy atak był prawdziwy, czy to tylko mistyfikacja na potrzeby tego, co działo się potem.
Konflikt Prigożyna z rosyjskim ministerstwem obrony zaczął się już ponad pół roku temu, kiedy zabroniono mu dalszego werbowania najemników w więzieniach. Zbiegło się to w czasie z wymuszeniem na nim, by CzWK „Wagner” została zarejestrowana w Rosji, bo wcześniej figurowała jako firma z jednego z latynoskich krajów. Władimir Putin czuł chyba pismo nosem, bo chciał mieć haka na Prigożyna. Sama służba najemnicza jest bowiem w Rosji ciężkim przestępstwem, a utrzymywanie prywatnych militarnych organizacji jest niezgodne z konstytucją. Fakt, że można oficjalnie zarejestrować działalność przestępczą, bardzo wiele mówi o tym kraju.
Czym Prigożyn się naraził
Dlaczego zabroniono Prigożynowi werbunku w więzieniach? Dlatego, że nie potrafił upilnować ludzi, część nawiała. Inni, choć zostali zwerbowani specjalnie do „mięsnych szturmów”, żeby oszczędzać elitarną kadrę Grupy Wagnera, przeżyli sześć miesięcy na froncie, więc zgodnie z umową zostali zwolnieni na wolność.