Świat

Poszukiwania turystów z wraku „Titanica” trwają. Ale czy są jakieś szanse, by ich uratować?

Kontakt z „Titanem”, bo tak nazywa się statek OceanGate, utracono w niedzielę ok. godz. 11:40 polskiego czasu, półtorej godziny od zanurzenia. Kontakt z „Titanem”, bo tak nazywa się statek OceanGate, utracono w niedzielę ok. godz. 11:40 polskiego czasu, półtorej godziny od zanurzenia. ABACA / Abaca Press / Forum
Na pokładzie „Titana”, niewielkiej jednostki podwodnej, z którą kontakt urwał się w niedzielę, znajdowało się pięć osób, w tym założyciel OceanGate, firmy oferującej rejsy do wraku statku. Tlenu na pokładzie wystarczy na maksymalnie 96 godz., ale służby wciąż nie natrafiły na żaden trop.

Wrak „Titanica”, odkryty w 1985 r., znajduje się ok. 600 km na wschód od wybrzeży kanadyjskiej prowincji Nowa Fundlandia i ponad 1 tys. km od terytorium Stanów Zjednoczonych. Ekipa poszukiwaczy przygód, która wypłynęła w weekend eksplorować pozostałości statku, zeszła na dno za pomocą niewielkiej łodzi podwodnej, niebędącej jednak w pełni niezależną jednostką pływającą. W odróżnieniu od typowych okrętów tego typu, jakimi dysponują marynarki wojenne, ten nie posiada wystarczająco silnego źródła energii, by samodzielnie długo poruszać się pod powierzchnią wody – potrzebuje czegoś na kształt statku-matki, z którego jest opuszczany i z którym nawiązuje kontakt, gdy rejs jest zakończony. Firma OceanGate, która jest operatorem wycieczek do wraku „Titanica”, podaje, że zaginiona jednostka ma 6,7 m długości i może maksymalnie zabrać na pokład pięć osób na 96 godz. Z przodu ulokowane jest wielkie okno umożliwiające oglądanie obiektów znajdujących się przed statkiem, wyposażonym również w reflektory, sonar i aparaturę komunikacyjną. To właśnie ten ostatni element konstrukcyjny bywa najbardziej zawodny, nie tylko przy zejściach do „Titanica”. Podobne operacje wykonuje się na całym świecie w celach turystycznych, ale też badawczych – ich uczestnicy podkreślają, że wystarczy sztorm na powierzchni, żeby komunikacja z macierzystym statkiem została zerwana.

Czytaj także: Dzieje zatopionej „Laconii”. Ofiar było więcej niż na „Titanicu”

„Titan” utknął na „Titanicu”?

Wtedy jednak najczęściej osoba kierująca małą jednostką podwodną podejmuje decyzję o natychmiastowym wynurzeniu się. Nic nie wskazuje na to, by tak było tym razem. Kontakt z „Titanem”, bo tak nazywa się statek OceanGate, utracono w niedzielę ok. godz. 11:40 polskiego czasu, półtorej godziny od zanurzenia. Wiadomo, że na pokładzie znajdował założyciel firmy Stockton Rush, obywatele Francji, Wielkiej Brytanii oraz dwóch Pakistańczyków. Reszta to jak na razie spekulacje, bo nie ma pewności, czy ekipie udało się zejść do samego wraku. Teoretycznie „Titan” jest w stanie zanurkować na głębokość 4 tys. m, wrak znajduje się 3,8 tys. m poniżej poziomu morza. Oznacza to, że jednostka, będąc przy „Titanicu”, praktycznie przez cały czas operuje na granicy swoich możliwości technicznych. Dodać trzeba, że nawigowanie do miejsca, na które opadł „Titanic”, nie jest proste, chociażby dlatego, że wrak podzielony jest na dwie części, oddalone od siebie o 800 m. Wokół nich istnieje jednak gigantyczny obszar pełen różnego rodzaju szczątków, często trudnych do zobaczenia nawet po podświetleniu – a zderzenie z każdym z nich może doprowadzić do rozszczelnienia się kabiny i w konsekwencji zatonięcia statku oraz śmierci pasażerów.

Akcja poszukiwacza z udziałem straży przybrzeżnej Kanady i USA trwa od weekendu, na razie bez rezultatów. Według danych technicznych OceanGate pasażerowie „Titana” mają zapas tlenu na 96 godz. – oczywiście jeśli kabina statku pozostaje szczelna. Eksperci cytowani przez zagraniczne media zauważają, że prawdopodobieństwo odnalezienia żywych uczestników ekspedycji już teraz jest bardzo małe, bo mało prawdopodobne jest, by „Titan” znajdował się gdzieś na powierzchni oceanu. Gdyby tak było, istniałyby spore szanse na jego zlokalizowanie, chociażby przez załogę jednego z dwóch samolotów Hercules C-130 uczestniczących w akcji ratunkowej. Amerykanie i Kanadyjczycy nie wiedzą jednak, gdzie mógłby wypłynąć, dlatego przeczesują obszar o powierzchni ponad 10 tys. km kw. Pogarszają się też warunki pogodowe na północnym Atlantyku, co znacznie utrudnia poszukiwania.

Czytaj także: Poławiacze wraków

Trudna akcja ratunkowa

Jednak nawet gdyby udało się zlokalizować „Titana”, a byłby on pod wodą, nie jest jasne, w jaki sposób dałoby się go wyciągnąć na powierzchnię. W poszukiwaniach wykorzystywane są bowiem statki bezzałogowe, które mogą zejść na głębokość 2 tys. stóp, podczas gdy wrak „Titanica” znajduje się na głębokości ponad sześć razy większej. Jak donosi „New York Times”, Amerykanie mają wprawdzie do dyspozycji jednostkę zdolną zejść aż na 20 tys. stóp, ale może ona podnieść masę aż pięciokrotnie mniejszą od masy „Titana”. Nie ma też mowy o jakiejkolwiek ludzkiej akcji ratowniczej, bo statek OceanGate nie był wyposażony w żadne kapsuły ewakuacyjne, a wyjście z niego bezpośrednio do wody na tej głębokości okazałoby się najpewniej zabójcze z powodu ciśnienia. Całkowita ciemność, która tam panuje, również stanowi poważną przeszkodę, więc w tej chwili jedyną nadzieją na ratunek dla załogi „Titana” jest odnalezienie go na powierzchni. Jeśli jednak nie udało się to do wtorku wieczorem, szanse są coraz mniejsze. Również dlatego, że wśród możliwych przyczyn zaginięcia statku jest zahaczenie o element wraku „Titanica” albo awaria systemu balastowego, który umożliwia zanurzenie i wynurzenie się jednostki. Jeśli „Titan” znajduje się wewnątrz jednej z dwóch części legendarnego statku – co niewykluczone, bo OceanGate obiecuje swoim klientom oglądanie ich „z bliska” – to szanse na przeżycie spadają do zera.

Sprawa nabiera kontekstu międzynarodowego, wypowiedzieli się już m.in. amerykański sekretarz stanu Antony Blinken i szef brytyjskiego MSZ James Cleverly. Amerykanie i Kanadyjczycy obiecują, że akcji ratunkowej nie będą przerywać przez najbliższe dni, aczkolwiek coraz bardziej realistyczna staje się perspektywa, w której nikogo żywego z „Titana” nie uda się wyciągnąć. OceanGate zapewnia, że stan techniczny jednostki był bez zarzutu, a firma miała doświadczenie w prowadzeniu tego typu ekspedycji – przeprowadziła już 13 zejść do wraku od uruchomienia tej usługi w 2021 r.

Turystyka dla bogatych?

Bilet na udział w niej kosztował 250 tys. dol., a uczestnicy poprzednich zanurzeń bronią podróżników, podkreślając, że nie jest to po prostu kolejna forma turystyki dla bogatych, a coś znacznie większego i ważniejszego. Padają słowa o pasji, miłości do samego wraku „Titanica” i oceanu jako takiego. Niewiele to jednak w tej chwili znaczy, bo przy obecnej technologii podobne przygody z definicji obarczone są gigantycznym ryzykiem dla zdrowia i życia tych, którzy się ich podejmują. Bez względu na to, ile one kosztują, trwają i czy dzieją się na lądzie, czy pod wodą. W pierwszy, dziewiczy rejs „Titanic” zabrał 2240 osób, w tym załogę. Ponad 1,5 tys. z nich zginęło po zderzeniu z górą lodową. Wiele wskazuje na to, że w tym tygodniu do listy ofiar „Titanica” dopisać trzeba będzie kolejne pięć nazwisk.

Czytaj także: Turystyka pomocowa – bardziej szkodzi, niż pomaga

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Świat

Trump bierze Biały Dom, u Harris nastroje minorowe. Dlaczego cud się nie zdarzył?

Donald Trump ponownie zostanie prezydentem USA, wygrał we wszystkich stanach swingujących. Republikanie przejmą poza tym większość w Senacie. Co zadecydowało o takim wyniku wyborów?

Tomasz Zalewski z Waszyngtonu
06.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną