Świat

Wybory za pasem, Błaszczak odbiera zakupy w Korei. Oby tylko kredytów starczyło

Szef MON Mariusz Błaszczak na prezentacji przeznaczonego dla polskich wojsk powietrznych koreańskiego samolotu FA-50 Szef MON Mariusz Błaszczak na prezentacji przeznaczonego dla polskich wojsk powietrznych koreańskiego samolotu FA-50 Fot. KAI / •
Niemal dokładnie rok po pierwszej wizycie szef MON odwiedza największego zagranicznego dostawcę broni dla Polski. Teraz również jako kredytodawcę finansującego ambitny program zbrojeniowy.

Mariusz Błaszczak jest największym zagranicznym dobroczyńcą koreańskiego przemysłu obronnego. Żaden eksportowy klient nie zamówił tam tyle sprzętu i nie zostawił takich pieniędzy. Z tym że jeśli chodzi o pieniądze, to okazuje się, że są one w zasadzie koreańskie.

Ponad 70 mld zł kredytu

Korea Południowa już udzieliła Polsce jednego kredytu na zakup broni, a trwają negocjacje nad kolejnymi transzami pożyczek. Dlatego w delegacji MON uczestniczy rządowy pełnomocnik do spraw finansowania zbrojeń, były minister finansów Tadeusz Kościński. Zbieranie pieniędzy dla Mariusza Błaszczaka może być jego pokutą za to, że swego czasu jako jedyny minister ośmielił się wskazać na zagrożenia wynikające ze skokowego podniesienia wydatków obronnych w ustawie o obronie ojczyzny.

To, że umowy zbrojeniowe będą finansowane z pożyczek, kredytów, obligacji i innych form zadłużenia, rząd wyraźnie zapowiedział – w tym celu powołany został specjalny pozabudżetowy Fundusz Wsparcia Sił Zbrojnych. Mniej otwarcie władze mówią jednak o szczegółach umów czy wysokości zaciąganych zobowiązań. I tym razem polskim podatnikom przyszło się dowiadywać o nich z zagranicy, bo polscy urzędnicy milczą lub zasłaniają się tajemnicą. Koreańskie media, cytując koreańskich urzędników, podają jednak, że koreański rząd wyasygnował już 12 bln wonów (38,4 mld zł) na pierwsze zamówienia sprzętu dla Polski, a kolejna identyczna transza ma być w przygotowaniu. Błaszczak tłumaczył w TVP, że sprawy finansowe to już nie jego kłopot: „MON wynegocjowało dobre ceny tego sprzętu, teraz chodzi o to, żeby Bank Gospodarstwa Krajowego wypełnił plany finansowe treścią”. Jeśli druga pożyczka wypali, starczy jej na cały do tej pory zakontraktowany z Korei sprzęt – za ponad 70 mld zł. Ale nie na pokrycie całego polsko-koreańskiego strategicznego dealu.

Dla przypomnienia: chodzi o 180 czołgów K2, 212 haubic samobieżnych K9, 48 lekkich samolotów bojowych FA-50 i 218 wyrzutni rakietowych K239 wraz z amunicją. „Pakiet koreański” jest więc olbrzymi, ale będzie jeszcze większy, bo MON zamierza w sumie zamówić aż tysiąc koreańskich czołgów i ponad 600 dział, których produkcja ma się w przyszłości odbywać w Polsce. Adaptacja polskiego przemysłu do tych wielkich ambicji to ogromne wyzwanie, które zajmie kilka lat. Na dziś więc koreański sprzęt dla Wojska Polskiego powstaje na Dalekim Wschodzie. Natomiast widać, że powstaje rzeczywiście i to w szybkim tempie. Koreańczycy potrafią nie tylko dotrzymywać terminów, ale i je skracać, gdy są pod presją. Koreański wytwórca samolotów przyspieszył harmonogram dostaw FA-50.

Czytaj też: Koreańska sałatka z dokładką. Ogromne zakupy Błaszczaka

Błaszczak na pierwszym planie, samolot w tle

Lotnicza tradycja nakazuje producentowi pokazać nowy produkt dla nowego klienta w formie tzw. roll-outu, wytoczenia z hangaru czy też odsłonięcia stojącego w nim samolotu. Mariusz Błaszczak nie byłby sobą, gdyby nie zechciał takiej okazji wykorzystać. Pierwszy gotowy samolot FA-50 dla Sił Powietrznych był więc bohaterem drugiego planu, tłem dla wystąpienia ministra – i głównym namacalnym powodem jego wizyty w Korei. Maszyna, jaka ukazała się zza dymów i świateł, jest jedną z trzech przygotowanych przez Korean Aerospace Industries. Dwa samoloty mają jeszcze w lipcu zostać przetransportowane do Polski. Dostawa w ciągu roku od zamówienia (Błaszczak ogłosił pakiet koreański w lipcu 2022 r.) to w świecie zbrojeń ewenement. MON naciskał, bo koreańskie samoloty to ważny element modernizacyjnego przekazu ministra, a zatem trzeba je jak najszybciej pokazać. Latem będą co najmniej dwie okazje – defilada w Warszawie z okazji Święta Wojska Polskiego, a dwa tygodnie później w Radomiu organizowane po czteroletniej przerwie pokazy lotnicze Air Show. Błaszczak robi, co może, by swoje osiągnięcia lotnicze zaprezentować publiczności z nadzieję, że spora część to jednocześnie wyborcy PiS. A zatem pierwsze koreańskie samoloty FA-50, włoskie śmigłowce AW149 i brytyjskie AW101 mają tak wyznaczone terminy, by zapewnić powietrzne wsparcie w kampanii. Na amerykańskie F-35 przyjdzie jeszcze poczekać, ale minister za każdym razem wymienia je w pakiecie z koreańskimi, podkreślając ich pokrewieństwo mające się wywodzić z faktu współpracy koncernu Lockheed Martin w projektowaniu samolotu FA-50.

Czytaj także: Błaszczak wydaje miliardy: koreańska inwazja i szok w zbrojeniówce

Szybkie tempo dostaw ma oczywiście nie tylko znaczenie dla wizerunku ministra. Chodzi o to, by jak najkrócej trwała luka, jaką wyrządziło przekazanie Ukrainie 14 myśliwców MiG-29. Operacja ta, będąca bodaj najpoważniejszą polską inwestycją w wojenne wsparcie Ukrainy, pozbawiła polskie lotnictwo jednej eskadry maszyn myśliwskich, może nie najnowszych i na pewno nie najlepszych, ale potrzebnych do szkolenia, podtrzymywania zdolności bojowej pilotów, wreszcie do wykonywania patroli powietrznych. Właśnie temu służyć też mają koreańskie FA-50, które w pierwszej transzy dostarczone będą jako maszyny stosunkowo proste, bardziej szkolne niż bojowe, na pewno nie wielozadaniowe, ale zapewniające to, co najważniejsze: dwumiejscową kabinę z nowoczesnym wyposażeniem. Szkolenie lotnicze ma to do siebie, że musi być nieustanne, bo po kilku tygodniach przerwy w lataniu piloci tracą nawyki i uprawnienia, których odtwarzanie zajmuje nie tylko czas, ale angażuje instruktorów. Symulatorów mamy za mało, piloci muszą więc latać na realnym sprzęcie, żeby „wylatać” swoje przepisowe godziny. Przy czym nie mówimy o „lataniu samolotem”, a o wykonywaniu nieraz skomplikowanych zadań we współpracy z innymi maszynami w powietrzu, pododdziałami na ziemi, jednostkami marynarki wojennej na morzu. I to nie tylko polskimi – wzmocnienie wschodniej flanki NATO sprawia, że w powietrzu, na lądzie czy na morzu zawsze są jacyś sojusznicy, z którymi można, trzeba i warto trenować określone elementy koalicyjnych operacji powietrznych. Bez samolotów tego zwyczajnie nie da się robić. Błaszczak pojechał więc nie tylko po tło do kampanijnych zdjęć, ale po odbudowę szkoleniowego potencjału lotnictwa.

W porównaniu ze smukłym i błyszczącym samolotem zielone pudełko na zielonym podwoziu ciężarowym z równie pudełkowatą kabiną nie robi wielkiego wrażenia, ale to też symbol wysokiego tempa. Błaszczak zobaczył po raz pierwszy pokazaną koreańską wyrzutnię rakietową K239 Chunmoo na polskim Jelczu 8x8. Zestaw prezentuje się świetnie, zwłaszcza gdy wziąć pod uwagę, że integracja wyrzutni z podwoziem zajęła ledwie kilka tygodni. Jelcze wypłynęły z Polski w kwietniu i choć koreańscy inżynierowie mieli wcześniej ich dokładne plany, znali wymiary i inne właściwości, to jednak „w metalu” zaczęli pracować niedawno. Teoretycznie to nic wielkiego – na odpowiednio dużym podwoziu zamontować skrzynkę z pociskami na obracanym podnośniku. Ale ta skrzynka musi się nie tylko zmieścić na ciężarówce. Całość ma wytrzymać starty rakiet, umożliwiać szybkie rozłożenie zestawu, jak i ucieczkę ze stanowiska ogniowego, odpowiednie zasilanie czy ergonomię pracy załogi. Jelcz oczywiście nigdy wcześniej nie miał na sobie pakietu Chunmoo, ale przynajmniej wizualnie bardzo mu z nim do twarzy. Na testy, w tym strzelania na poligonie, przyjdzie czas. Kolejnym progiem będzie integracja wyrzutni z pojazdami w Polsce. W Korei odbywa się coś w rodzaju pisania instrukcji, którą potem będą wykonywać polscy technicy. Nie ma sensu wozić setek ciężarówek statkami do Korei, o wiele łatwiej przywieźć kontenery z wyrzutniami i założyć je na podwozia w Polsce. Błaszczakowi oczywiście też zależy, by pokazać je na defiladzie. Dlatego MON zapewnia, że „pierwsze trafią do Wojska Polskiego w sierpniu”. Po niedawnym odbiorze pierwszych HIMARS-ów będzie to drugi system artylerii rakietowej wprowadzony do uzbrojenia w odstępie kilku miesięcy.

O ile nowe samoloty można potraktować jako wypełnienie luki powstałej wskutek własnych decyzji i zastąpienie starszego sprzętu nowym, o tyle wyrzutnie rakietowe takiego zasięgu (do 300 km) i o takiej precyzji, co HIMARS i Chunmoo (dokładność trafienia to kilka metrów), to w polskich realiach nowa jakość. W przyszłości ma ich być kilka setek, ale nawet dwa dywizjony, które mają w tym roku znaleźć się w wojsku, potrafią narobić spustoszenia i znacznie zakłócić logistykę przeciwnika, co udowodniła Ukraina. Następnym krokiem ma być uruchomienie w Polsce produkcji amunicji do obu wyrzutni, co powinno pozwolić na zgromadzenie zapasu pocisków odpowiadającego liczbie „luf”. Jeden „wsad” rakiet do prawie ośmiuset wyrzutni, o których marzy MON, to ponad 6 tys. pocisków. W magazynach na wojnę powinny ich więc być setki tysięcy, by odstraszanie przez siłę ognia rakietowego miało wiarygodność i sens. Koreańczycy coś o odstraszaniu wiedzą i tą wiedzą mają się z Polakami podzielić. Błaszczak ze swym odpowiednikiem powołali komitet współpracy mający się składać z sześciu grup roboczych. Ma to być inwestycja nie tylko w know-how, ale w nową doktrynę, czerpiącą z koreańskiego doświadczenia. Przynajmniej tyle można zrozumieć z oficjalnych komunikatów i wypowiedzi dostarczanych obficie przez resort.

Czytaj też: Walka z Rosją będzie długa i ciężka. Kluczowe są rezerwy

Ucieczka przed trudnymi pytaniami

Ten wyjazd to też operacja PR-owa, kolejna „ucieczka do przodu” w rejony bezpieczne, mało kontrowersyjne, pozytywnie przyjmowane nawet przez politycznych krytyków Błaszczaka. Minister ma za sobą kilka bardzo trudnych tygodni, więc pod pewnym względem kilkudniowy wyjazd do Korei to wakacje od polskiego stresu.

Pobyt w Korei Południowej jest dla Mariusza Błaszczaka dużo bezpieczniejszy niż jakiekolwiek spotkanie w Polsce, bo doskonale izoluje wicepremiera od pytań o rosyjski pocisk, jego relacje z generalicją czy złożony właśnie w Sejmie wniosek o wotum nieufności. Jak groźny jest niekontrolowany kontakt z mediami pokazała niesławna konferencja pod granicznym płotem, w czasie której mimo uciszania dziennikarz TVN24 zadał jedno z takich pytań, a prezes PiS przy milczeniu ministra zareagował oskarżeniem o prokremlowską postawę. Po chwilowym poczuciu triumfu, wzmacnianym przez klakierów z internetu, słowa Jarosława Kaczyńskiego dopełniły wizerunkowej katastrofy PiS z ubiegłego tygodnia i stały się jednym z powodów mobilizacji opozycji pokazanej na niedzielnym marszu w Warszawie. Błaszczak czasem musi odpowiadać na nieuzgodnione wcześniej pytania, gdy gości za granicą, bo tam z jakichś powodów w ogóle staje oko w oko z dziennikarzami. Na miejscu w Korei nie ma jednak polskich korespondentów, media koreańskie polskimi sprawami się nie interesują, a dopuszczona do relacjonowania wyjazdu ekipa TVP rzecz jasna nie pyta o niewygodne sprawy. Jest poczucie pełnej kontroli nad sytuacją i komfort, o który dbają też gospodarze. Choć tym razem do internetu nie trafiły zdjęcia rund honorowych w odkrytej limuzynie ani banerów z powitaniami, jak to było rok temu, to przywiązanie Koreańczyków do oficjalnej celebry i bezwzględny szacunek dla hierarchii muszą się Błaszczakowi podobać. Nie jest to podejście wymuszone, tak traktuje się tam wszystkich oficjeli, a polski wicepremier to gość bardzo wysokiej rangi. Wszyscy są więc zadowoleni, a koreańscy producenci mogą przy okazji pokazać swoje inne, nowe produkty, kując żelazo, póki gorące. Na zdjęciach widać więc śmigłowce, którymi można zainteresować marynarkę wojenną i wojska lądowe, ciężkie wozy bojowe, z których nie wydają się rezygnować polskie wojska zmechanizowane, jest sprzęt inżynieryjny powiązany z czołgami K2. W składzie polskiej delegacji po raz pierwszy mieli się też znaleźć przedstawiciele marynarki wojennej, mający sondować perspektywy zakupu koreańskich okrętów podwodnych. Oby tylko kredytów starczyło.

Czytaj też: Czy przecenialiśmy armię Rosji? Mówi znany zachodni analityk

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Świat

Ukraina przegrywa wojnę na trzech frontach, czwarty nadchodzi. Jak długo tak się jeszcze da

Sytuacja Ukrainy przed trzecią zimą wojny rysuje się znacznie gorzej niż przed pierwszą i drugą. Na porażki w obronie przed napierającą Rosją nakłada się brak zdecydowania Zachodu.

Marek Świerczyński, Polityka Insight
04.11.2024
Reklama